Eugenia Herzyk - Trzy sposoby kochania siebie

fragmenty książki

Otwarty dostęp

„Jesteśmy zwierzętami stadnymi, dlatego nasza miłość własna rozwija się i objawia w kontekście społecznym. Jej fundamenty kształtują się w dzieciństwie w relacji z matką i ojcem. Jeśli nasze dzieciństwo było dysfunkcyjne, w dorosłe życie wchodzimy z deficytami rozwojowymi, a tworzone przez nas relacje lub związki służą zaspokojeniu tych deficytów i opierają się na mechanizmach współuzależnienia (ang.: co-dependency). Mają one charakter symbiotyczny, hierarchiczny lub trwa w nich walka o władzę. Jeśli natomiast w dzieciństwie miałyśmy zapewnione wystarczająco dobre warunki do rozwoju, wchodzimy w życie dorosłe dojrzałe i gotowe do tworzenia relacji lub związków opartych na mechanizmach współzależności (ang.: inter-dependency). Mają one charakter partnerski – partnerzy nie zaspokajają swoich deficytów, ale dzielą się swoim bogactwem. Rodzaj relacji lub związków, które tworzymy, wpływa na naszą miłość własną i odwrotnie, rodzaj miłości do siebie determinuje rodzaj tworzonych przez nas relacji czy związków.

Chcesz lepiej poznać ten temat? Sprawdź nasz artykuł: Najlepsze jeszcze przede mną. Jak kocha dojrzała kobieta?

W relacjach lub związkach hierarchicznych przyjmujemy pozycję podporządkowaną lub dominującą. W relacjach lub związkach partnerskich jesteśmy z partnerem na równych pozycjach. W relacjach czy związkach, w których trwa ciągła walka o władzę, obie strony chcą być na pozycji dominującej. W relacjach czy związkach symbiotycznych osoby, które je tworzą, są nawzajem sobie podporządkowane. Trzy rodzaje pozycji, jakie możemy przyjąć w związku – dominująca, podporządkowana, partnerska, znajdują odzwierciedlenie w trzech rodzajach miłości, którą odczuwamy do siebie. Posiłkując się wprowadzonymi przez Erica Berne’a określeniami z analizy transakcyjnej, pierwszy rodzaj miłości własnej opisać można określeniem „ja jestem nie-OK, ty jesteś OK” – nazywam go zależną miłością własną. Drugi rodzaj, nazwany przeze mnie narcystyczną miłością własną, to sytuacja przeciwna – „ja jestem OK, ty jesteś nie-OK”. Trzeci rodzaj miłości do siebie, któremu nadałam nazwę dojrzałej miłości własnej, koresponduje ze stwierdzeniem „ja jestem OK, ty jesteś OK”.

Jeśli relację czy związek stworzą osoby z narcystyczną miłością własną, będziemy mieć do czynienia z ciągłą walką o władzę – każdy chce być tym OK. Jeśli natomiast wiążą się ze sobą dwie osoby kochające się w sposób zależny, czyli uważające „ja jestem nie-OK, ty jesteś OK”, powstaje relacja lub związek symbiotyczny. Nie ma „ja”, nie ma „ty”, pojawia się „my”. W symbiozie znikają tożsamości tworzących je osób, stają się one częścią większego organizmu, trudno w tym przypadku w ogóle mówić o kochaniu siebie. Temat miłości własnej nie zaprząta głów tych kobiet, które w symbiozie dobrze się czują. (…)

Zależna miłość własna i narcystyczna miłość własna są swoimi przeciwieństwami. Pierwsza wynika z przyjęcia stanowiska „ja jestem nie-OK, ty jesteś OK”, druga „ja jestem OK, ty jesteś nie-OK”. Kochając siebie w sposób zależny, w relacji jesteśmy podporządkowane, to podporządkowanie jest szczególnie widoczne wobec autorytetów. Kochając siebie narcystycznie w relacji, dominujemy. Zależna miłość do siebie wiąże się z koncentracją na zaspokajaniu potrzeb innych, miłość narcystyczna – na zaspokajaniu potrzeb własnych. Kochając siebie w sposób zależny, jesteśmy zniewolone emocjonalnie – bierzemy na siebie odpowiedzialność za emocje innych i robimy wszystko, aby inni dookoła nas byli szczęśliwi. Uprawiając narcystyczną miłość do siebie, wchodzimy w tupet emocjonalny – zupełnie nas nie obchodzi, jak się czują inni w związku z naszymi zachowaniami, ale czynimy ich odpowiedzialnymi za nasze emocje.

Ze względu na te przeciwieństwa osoba kochająca siebie zależnie, poszukująca autorytetów, gotowa się im podporządkować, idealnie pasuje do osoby kochającej siebie narcystycznie, która znakomicie czuje się w roli autorytetu i chce w relacji dominować. I wcale taki układ, oparty na hierarchii, a nie na partnerstwie, nie jest z istoty swej toksyczny, szkodliwy czy niewłaściwy (jeśli już koniecznie potrzebujemy go osądzać). Patriarchat przetrwał tysiąclecia i w wielu obszarach ma się całkiem dobrze. Popularność w naszym kraju katolicyzmu, bardzo patriarchalnej religii, świadczy o tym, że jest on w polskich umysłach, obu płci zresztą, mocno zakorzeniony. W Polsce wciąż mnóstwo jest kobiet kochających siebie w sposób zależny – wywodzą się one z domów, w których obowiązywał autorytarny sposób wychowania, a one nie miały dość siły, by się zbuntować, wyzwolić spod władzy autorytetów. Takie kobiety wchodzą w relację z mężczyznami-narcyzami, takich to mężczyzn-narcyzów mają za mężów. Silnych, władczych, ale przez to dających poczucie bezpieczeństwa. Niskie poczucie własnej wartości kobiety z zależną miłością własną powoduje, że jest w siódmym niebie, gdy jakiś mężczyzna zwróci na nią uwagę. To nie ona wybiera, to ona jest wybierana, daje się porwać dowolnemu księciu na białym koniu, byle tylko wydostać się z wieży swojego osamotnienia.

Problem zaczyna się wtedy, gdy wkrótce okazuje się, że koń był zaniedbaną szkapą, miejsce, do którego dojechała, trudno nazwać Wyspami Szczęśliwymi, a książę jest łajdakiem i okrutnikiem. Kobieta odkrywa ciemną stronę bycia podporządkowaną, buntuje się i nie chce dalej służyć swojemu panu. W dzisiejszych czasach ma zdecydowanie większe możliwości uwolnienia się spod władzy autorytetu, któremu się podporządkowała, niż kiedyś. Okazuje się jednak często, że lata braku odpowiedzialności za siebie i swoje życie, a także przemoc, której często doświadczała, wpędzają kobietę w tak zwaną wyuczoną bezradność, w której tych możliwości absolutnie nie dostrzega. Jeśli uda się jej tę wyuczoną bezradność przełamać – samodzielnie, z pomocą bliskich, psychoterapeutów czy różnych organizacji typu Niebieska Linia, jej życie diametralnie się zmienia. Po latach uprawiania zależnej miłości do siebie i uzależniania swojego samopoczucia od autorytetów, wśród których ukochany mężczyzna był na czołowym miejscu, przeskakuje na drugi biegun i uczy się kochać siebie narcystycznie. Teraz to ona dominuje, a były mąż staje się jej największym wrogiem.

Związek z kobietą-narcyzem może mieć tylko jedną postać – mężczyzna musi się jej się podporządkować. Chichot historii objawia się w tym, że pewna siebie, przebojowa kobieta z wysoką samooceną ma całkiem sporo kandydatów do podporządkowania się. Bardzo często wywodzą się oni z domów, w których to kobieta grała pierwsze skrzypce i jako partnerki poszukują niewiasty równie silnej, jak matka. Takiej, przy której nadal mogą pozostać w swym dziecięcym świecie, w którym za nic nie muszą brać odpowiedzialności. Z tej perspektywy nie dziwi, że tak wielu panów ucieka od ukochanej po tym, jak na świat przychodzi dziecko – to dla nich ciężar nie do udźwignięcia. A gdy jednak w związku pozostają, to nie w roli ojca, tylko drugiego dziecka, którym trzeba się opiekować. Silne kobiety wywiążą się z tego znakomicie. Cóż to dla nich mieć dom, męża i dziecko/dzieci na głowie… Kobieta-narcyz dominuje też w relacjach koleżeńskich czy przyjacielskich. Jej znajome to kobiety niepewne siebie, z niskim poczuciem własnej wartości, potrzebujące kogoś, na kim mogą się oprzeć.

Jeśli unikniemy wartościowania zależnej miłości do siebie i miłości narcystycznej, potrafimy je dostrzec jako etapy rozwojowe. To absolutnie normalne i służące rozwojowi, że małe dziecko kształtuje miłość do siebie na podstawie tego, co dostaje od matki i ojca. Jeśli jest przez nich akceptowane, jeśli doświadcza troski, życzliwości, współczucia, będąc w fazie zależnej miłości do siebie, tworzy fundamenty do miłości narcystycznej. Jej budulcem jest przekonanie, że jest warte miłości. Tylko jeśli te fundamenty są wystarczająco solidne, dziecko jest w stanie zdobyć się na odwagę zrzucenia rodziców z piedestału i poprzez bunt zakończyć fazę zależnego kochania siebie.

Dopiero po poznaniu obu przeciwstawnych biegunów miłości do siebie – tej zależnej i tej narcystycznej, potrafimy dostrzec trzecią opcję. Można ją opisać słowami: „ja jestem OK i ty jesteś OK”. Jeśli zechcemy wprowadzić ją w życie, będziemy rozwijać u siebie dojrzałą miłość własną.

Czasem klientki pytają mnie, czy nie można przejść od razu od miłości zależnej do dojrzałej? Moim zdaniem nie jest to możliwe, bo stan równowagi znajdujemy poprzez poznanie skrajnych opcji. Na poparcie mojego stanowiska przedstawiam też bliski mi taoistyczny sposób myślenia, będący podstawą studiowanej przeze mnie od jakiegoś czasu medycyny chińskiej.

Filozofia taoistyczna zakłada, że wszystko ma swoje przeciwieństwo, jednak nie jest to przeciwieństwo wykluczające się (albo-albo), lecz komplementarne (i-i). Przeciwieństwa te stanowią niepodzielną całość. Nie ma tu więc wartościowania, osądzania, podziału na dobre i złe, właściwe i niewłaściwe, normalne i nienormalne. Jest miejsce na to, by czasem potrzeby innych stawiać na pierwszym miejscu, na to, by czasem na pierwszym miejscu stawiać potrzeby własne oraz na to, żeby czasem umieszczać je na tym samym poziomie.

Dalej taoizm mówi, że przeciwieństwa te są wzajemnie ze sobą powiązane, bez jednego drugie nie może powstać ani kontynuować swego istnienia. Nie jesteśmy w stanie zajmować się potrzebami innych, gdy nie zajmiemy się potrzebami własnymi, bo to z czasem doprowadzi nas do wyczerpania. Nie jesteśmy też w stanie zajmować się potrzebami własnymi, gdy zignorujemy otoczenie, bo jedną z podstawowych potrzeb jest potrzeba bliskości i autentycznego kontaktu z drugim człowiekiem. Niekiedy dopiero w procesie psychoterapii, a szczególnie wskazana jest tu psychoterapia grupowa, kobieta ma możliwość takiego autentycznego kontaktu doświadczyć.

Tu uwaga. Symbioza, zlanie się z drugim człowiekiem w jedną całość, przez wiele kobiet uznawane za obraz idealnej miłości, nie pozwala na doświadczanie kontaktu, bo takowy jest możliwy tylko wtedy, gdy każda z osób w relacji ma swoją przestrzeń i swoje granice.

 Przeciwieństwa, o których mówi taoizm, charakteryzują się także tym, że gdy jedno wzrasta, drugie maleje. Zmiana odbywa się w określonym cyklu i w określonym zakresie. Gdy cykl jest niedomknięty albo jedna z dwóch opcji przerośnięta, mówimy o patologii. W praktyce wygląda to tak, że przez jakiś czas koncentruję się na sobie, swoich myślach, emocjach i potrzebach, na przykład potrzebie odpoczynku i wycofuję się z otoczenia. A potem swoje myśli, emocje i potrzeby przesuwam na drugi plan, a moja uwaga jest przekierowana na innego człowieka czy ludzi.

Ostatnią relacją między przeciwieństwami jest ich wzajemne przekształcanie się. Jak jedno osiągnie swoje maksimum, zaczyna się jego przemiana w drugie. Gdy zbyt długo zajmuję się potrzebami innych, mam dość i idę do swojej jaskini, by odpocząć. Gdy zbyt długo w niej siedzę, zaczyna mi doskwierać samotność i idę do ludzi.

W medycynie chińskiej mówi się, że do choroby dochodzi wtedy, gdy przeciwieństwa przestają być w równowadze. Nie jest to równowaga statyczna, ale dynamiczna, czyli oceniamy sytuację w pewnym przedziale czasowym. Jeśli stale zajmujemy się innymi, zaniedbując siebie, jeśli bez przerwy koncentrujemy się na sobie i ignorujemy innych – jest to właśnie zaburzenie równowagi.

Opisy miłości zależnej i miłości narcystycznej do siebie specjalnie przejaskrawiłam, przedstawiając raczej ich skrajne, patologiczne formy. Ale jeśli z każdej z nich weźmiemy to, co służące i karmiące, a odrzucimy to, co nie służy i jest destrukcyjne, to otrzymamy właśnie dojrzałą miłość własną, którą opisuje definicja już nie z chińskiego, ale z naszego kręgu kulturowego: „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”. Oznacza to tyle, że nie pokochamy w sposób dojrzały drugiej osoby, jeśli nie kochamy w sposób dojrzały siebie. I odwrotnie – jeśli chcemy dojrzale kochać siebie, konieczne jest nabycie umiejętności kochania innych ludzi miłością dojrzałą. Taką, na bazie której tworzymy relacje partnerskie, a nie symbiotyczne, hierarchiczne lub takie, w których trwa ciągła walka o władzę. Relacje, w które nie wchodzimy z zamiarem uzupełnienia swoich deficytów, czyli z pozycji biorcy, kiedy to naszą strategią na to, by dostać, staje się zlanie z kimś, przyjęcie pozycji podporządkowanej lub dominującej czy też walka, ale takie, które tworzymy z poczuciem bogactwa, którym chcemy się dzielić z równie bogatym człowiekiem. Czyli takie, w których chcemy brać i dawać jednocześnie. Podkreślam nieustannie, że bardzo często utożsamiamy kobietę, która kocha za bardzo, poświęca się dla innych, jest nakierowana na zaspokajanie ich potrzeb, z kimś, kto w relacji daje. Nic bardziej mylnego. Taka kobieta w relacji chce tylko brać, uzupełniając swoje deficyty, a osiąga to poprzez swoją strategię podporządkowania albo dominacji. Poświęcanie się dla innych, tak charakterystyczne dla kobiet, które kochają za bardzo, może mieć postać albo pokornej służalczości, albo manipulacyjnego kontrolowania.

Bywa, że zależna miłość do siebie i miłość narcystyczna nie są następującymi po sobie etapami rozwojowymi, ale stanami występującymi jednocześnie. Ktoś jest dla nas autorytetem, a jednocześnie my jesteśmy autorytetem dla kogoś innego. Staje się to oczywiste i zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie, że oprócz symbiozy istnieją tylko dwie możliwości funkcjonowania w relacjach – oparta na hierarchii i oparta na partnerstwie. Ta oparta na hierarchii objawia się albo permanentnym przyjmowaniem we wszystkich relacjach pozycji podporządkowanej, albo dominującej – mówimy wtedy o stuprocentowym kochaniu siebie w sposób zależny albo stuprocentowym kochaniu siebie w sposób narcystyczny. Może być tak, że w danej relacji czy relacjach przeskakujemy z jednej pozycji na drugą. W przypadku relacji terapeutycznej objawia się to jako diametralna zmiana postawy wobec psychoterapeuty, od „uratuj mnie” do „a cóż ty możesz dla mnie zrobić…”. W relacji damsko-męskiej jako przejście od „kocham cię, nie mogę bez ciebie żyć” do „ty gnoju, wyp… z mojego życia”. Miotamy się między poczuciem winy a poczuciem krzywdy. Poczuciem niższości a poczuciem wyższości. Jednak może być i tak, że w jednej relacji stale dominujemy, a w innej stale jesteśmy podporządkowane.

Jeśli budujemy relacje na zasadzie hierarchii, ciągle porównujemy się z innymi. I albo stan „ja jestem nie-OK, inni są OK” jest dla nas czymś stałym, niezmiennym, niezależnym od relacji, albo zmienia się w zależności od sytuacji, dnia, osoby, z którą jesteśmy w kontakcie, w stan „ja jestem OK, inni są nie-OK”. Wieczny dół albo ciągła huśtawka nastrojów. Wyzwoleniem wydaje się przyjęcie postawy „ja jestem OK, inni są nie-OK” zawsze i wobec wszystkich. Nie jest to pozbawione sensu, jednak historia pokazuje, że narcystyczne zaburzenie osobowości w skrajnych postaciach prowadzi do czynów strasznych.

Alternatywą jest odstąpienie od budowania relacji na zasadzie hierarchii, od porównywania się z innymi, dzielenia ludzi na sorty i tworzenie relacji po partnersku. Ja jestem OK i ty jesteś OK. Z jednej strony uwalniamy się z podporządkowania autorytetom, z drugiej – rezygnujemy z przyjmowania pozycji dominującej wobec innych. Pozwalając na kochanie siebie w sposób narcystyczny, uznając za priorytetowe swoje dobro i swoje potrzeby, jesteśmy w stanie wyjść z pozycji podporządkowanej, postawić granice, zakończyć relacje, w których doświadczałyśmy przemocy. Z kolei przechodząc z narcystycznej miłości do siebie do miłości dojrzałej, rezygnując z przyjmowania wobec innych pozycji dominującej, zaczynamy zaznawać czegoś, co do tej pory było nam absolutnie obce – prawdziwej bliskości.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI