Wszystkie wschody słońca
To była zwyczajna styczniowa noc, sześć lat temu. Nic nie zapowiadało zmiany. Marta, wtedy 32-letnia, zmęczona po pracy położyła się spać. Lubiła zapadać w sen, był to dla niej cudowny odpoczynek. Jej bliscy śmiali się, że gdyby płacono za liczbę przespanych godzin, to mogłaby za te pieniądze postawić wielki dom.
– I nagle jakaś wajcha się przestawiła, co było dla mnie wielkim szokiem – wspomina Marta. – I nie, że raz było lepiej, raz gorzej. Ja po prostu w nocy przestałam spać. Za to godzinami przewracałam się z boku na bok, układałam poduszki w jedną stronę, kołdrę w drugą. Łóżko wyglądało jak po bitwie, jakbym z kimś walczyła. Z każdym tygodniem słabłam, wszystko leciało mi z rąk, z nosa miałam krwotoki. Nawet nie byłam w stanie dojść na przystanek tramwajowy, skąd jeździłam do pracy. Nagle robiło mi się ciemno przed oczami i musiałam gdzieś siąść. Nie potrafiłam wejść do klatki schodowej w bloku, bo nie pamiętałam już kodu. Odkładałam pilota od telewizora i nie trafiałam w stolik, więc leciał na podłogę. Tak, zwykłe czynności zaczęły mnie przerastać. Byłam bez energii, bez życia, totalnie wyczerpana.
Przez pierwszy rok i trzy miesiące jeszcze próbowałam sama sobie radzić, ale bez powodzenia. Do psychiatry dostałam się na dwa dni przed pandemią. Lekarz zdiagnozował u mnie bezsenność poranną, co oznacza, że zasypiam bez problemu, ale budzę się nad ranem. Po godzinie trzeciej oczy mam jak pięciozłotówki. I to nie jest tak, że się łagodnie wybudzam, ale jakby mi ktoś latarką w oczy poświecił. Wtedy już wiem, że nie zasnę, że to koniec. Wstaję, oglądam telewizję, szykuję śniadanie, gotuję obiad. Senność przychodzi później, w ciągu dnia, około godziny dziewiątej, dziesiątej, gdy jestem w pracy.
Tak, szesnaście lat przepracowałam pod ogromnym stresem w korporacji, w bankowości. I jak powiedział lekarz, w końcu mój organizm nie wytrzymał tego całego napięcia, gonitwy od rana do nocy. Byłam jednak zdumiona, gdy usłyszałam, że cierpię na depresję i nerwicę. Myślałam, że jestem taka silna, że u mnie to niemożliwe!
Leki biorę już piąty rok. Działają przez trzy miesiące. Potem muszę robić przerwę, gdyż organizm się do nich przyzwyczaja. Kiedyś czułam wielki opór przed psychiatrią, ale natrafiłam na wspaniałych lekarzy. Wiedzą, z czym się borykam, próbują mi pomóc, mają dużo empatii. Nie boję się już do nich dzwonić i prosić o wizytę.
Owszem, sporo się u mnie zmieniło. Odeszłam z korporacji, pracuję w małym banku, gdzie stres jest niewielki. Uczę się panować nad emocjami. Chodzę na jogę, medytuję. Nie piję alkoholu. Dbam o higienę snu – kładę się spać o tej samej godzinie, wietrzę pokój, nie biorę telefonu do łóżka, okno zasłaniam roletą, w sypialni musi być cisza. Gdy wyjeżdżam nad morze, biorę stopery do uszu i opaski na oczy, choć i tak budzę się przed wschodem słońca. A dziś zamówiłam kołdrę obciążeniową. Waży osiem kilogramów, jest wypełniona kulkami szklanymi, mocno otula i wycisza organizm. Za dwa miesiące idę też do specjalistki od medycyny chińsk...
Dołącz do 50 000+ czytelników, którzy dbają o swoje zdrowie psychiczne
Otrzymuj co miesiąc sprawdzone narzędzia psychologiczne od ekspertów-praktyków. Buduj odporność psychiczną, lepsze relacje i poczucie spełnienia.