Adoptować żeby... urodzić?

Wstęp

Adopcja nie jest lekiem na niepłodność, choć kobiety, które nie mogą mieć własnych dzieci, często myślą o adopcji w ten sposób. Zwłaszcza gdy słyszą o tych, które zaszły w ciążę już po złożeniu wniosku o adopcję! Świadomie lub nie – łudzą się, że decyzja o adopcji odblokuje ich ciało. Czy tak się stanie?

– Chciałabym umówić się na spotkanie. Od wielu lat leczymy się z mężem z powodu niepłodności. Wydaje mi się, że potrzebuję pomocy. Chciałabym ułożyć sobie kilka spraw, przyjrzeć się im wnikliwie – głos w słuchawce brzmiał ciepło i serdecznie.
Po kilku dniach w drzwiach mojego gabinetu pojawiła się sympatyczna, trzydziestoparoletnia kobieta. Uścisk jej dłoni był pewny i mocny. Zupełnie zdumiała mnie jej pierwsza wypowiedź. Oczekiwałam, że będziemy rozmawiały – jak to zwykle bywa w przypadku osób leczących się z powodu niepłodności – o smutkach, o problemach związanych z leczeniem, być może o psychologicznych powodach niepłodności. Tymczasem ona zaczęła zupełnie inaczej.
– Podjęliśmy decyzję o adopcji. Nie mam już siły na dalsze leczenie. To trwa za długo. Jesteśmy oboje zmęczeni. To jedyne wyjście z sytuacji. Ostatnio sporo myśleliśmy o adopcji.
– Ale w czym ja miałabym państwu, a właściwie pani, pomóc?
– Widzi pani, co prawda ja już podjęłam tę decyzję, ale tak ciężko mi powiedzieć sobie, że to koniec, że nie będziemy więcej podejmować żadnych działań, przestaniemy się już leczyć, chodzić do lekarzy, robić kolejne próby. Trudno jest nam jednoznacznie zamknąć tamten rozdział. Jednocześnie ja czegoś się obawiam w związku z adopcją, nie potrafię nawet nazwać, czego. O tych dwóch sprawach chciałabym porozmawiać.
– Cóż, te sprawy się wykluczają. Moim zdaniem, nie może pani jednocześnie się leczyć i podejmować procesu adopcyjnego.
Byłam pewna, że to niemożliwe. Od ponad dziesięciu lat spotykałam się z kobietami leczącymi się z powodu niepłodności. Moje doświadczenie terapeutyczne pokazywało, że jedna z dróg musi być zamknięta, żeby mogła pojawić się następna. Nie można jednocześnie przeżywać żałoby związanej z faktem braku własnego dziecka i wyobrażać sobie bycia rodzicem – a potem się nim rzeczywiście stać – dziecka, które pojawi się w inny sposób.
Widziałam, że moja klientka myśli o tym, zastanawia się. Próbowała dyskutować: – Ale właściwie w czym byłby problem, gdybyśmy jednocześnie leczyli się i rozpoczęli drogę adopcyjną?
– Myślę, że to nie byłoby łatwe, gdyż wciąż miałaby pani nadzieję na własne dziecko. Czy wtedy byłaby pani gotowa zaangażować się w zupełnie inną drogę do rodzicielstwa i do dziecka?
Pani Anna zgodziła się ze mną, choć nie było to dla niej łatwe.
– Zatem najpierw muszę podjąć decyzję, czy definitywnie kończę leczenie? – bardziej stwierdziła niż pytała.

[nowa_strona] To już koniec?

Moment decyzji o zakończeniu leczenia nigdy nie jest łatwy. Spotykałam się z tym wielokrotnie w rozmowach z pacjentkami. One wciąż mają nadzieję. Trudno się temu dziwić, bo w gruncie rzeczy nadal niewiele wiemy o powodach niepłodności, a medycyna osiągnęła taki postęp, że mimo braku diagnozy lekarze próbują doprowadzić do ciąży metodą inseminacji lub – ostatecznie – poprzez zapłodnienie in vitro. Kobiety mogą się starać o ciążę praktycznie do okresu menopauzy, chociaż czterdziestolatki mają na to jedynie 5 procent szansy. Ale nawet w tym wieku małżonkowie mają nadzieję na powodzenie zabiegów sztucznego zapłodnienia, więc trudno im podjąć decyzję o zakończeniu leczenia. Nic nie zmieni tego, że największe ich pragnienie – wynikające nie tylko z potrzeb psychicznych, ale również biologicznych – to posiadanie własnego, poczętego i urodzonego przez siebie dziecka. Dlatego pary znoszą bardzo trudne leczenie, nawet gdy wiąże się z ogromnym obciążeniem fizycznym i psychicznym, dotykającym zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Leczeniu towarzyszy wieczny stres, wszystko podporządkowane jest jednemu celowi. Nieustające wizyty u lekarza, ciągłe badania, monitorowanie cyklu, w końcu skomplikowane procedury techniczne, które naruszają najgłębszą sferę intymności. Do tego dochodzą nieraz problemy finansowe pary, bo nowoczesne metody pomagające w zajściu w ciążę i posiadaniu własnego dziecka to duże koszty – każda próba in vitro to około 10 tysięcy złotych, a leczenie bardzo rzadko kończy się na jednej próbie...
Pani Anna przeszła wszystkie etapy tej drogi: od badań, długotrwałej diagnozy, wielokrotnej zmiany lekarzy, poprzez leczenie hormonalne, inseminacje, aż do kilku nieudanych prób zapłodnienia in vitro. Najtrudniejsze dla niej było to, że żaden lekarz nie potrafił określić powodu jej niepłodności. Wyniki męża były dobre, u niej nie zna...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI