ZOSTAŁEM GROTOŁAZEM

Wstęp

Można pokonać swój lęk – przekonuje WOJCIECH GÓŹDŹ.

Otwór jaskini zieje niczym ciemna paszcza dziwacznego stwora. Jest ciepła sierpniowa noc 2000 roku. Z grupą przyjaciół – zakopiańskich grotołazów – stoję pełen obaw przez otworem Szczeliny Chochołowskiej. Dałem się namówić na wyprawę w podziemny świat, o którym nie miałem żadnego pojęcia. Ukochane moje Tatry schodziłem wzdłuż i wszerz, jednak, co istotne, wędrówki moje odbywały się po powierzchni.

Na głowach ochronne kaski z latarkami, tzw. czołówkami, stroju dopełniają dziwaczne, żółte kombinezony, grube, gumowe rękawice i kalosze. Wchodzimy.
Ciemno, chłodno, wilgotno, dziwnie, strasznie... Ciasny przesmyk zmusza do czołgania się w dół, po wapiennych piargach. Powoli ogarnia mnie strach. Co ja tu robię... Miejsca akurat tyle, aby unieść głowę i ujrzeć podeszwy gumiaków kolegi czołgającego się przede mną. Mam 26 lat i 20 kg nadwagi (osiągnąłem już 96 kg, odkąd rok wcześniej zacząłem pracować jako prawnik). Brak mi kondycji fizycznej – to efekt rocznej kuracji, na którą składały się: stres, praca przed komputerem, długie godziny za kierownicą, byle jakie odżywianie się.

Jaskiniowa kompania wędruje ze śpiewem, mnie jakoś nie do śmiechu. Zdążyłem się już nieźle spocić – nie wiem, czy z wysiłku, czy ze strachu. Ręce w gumowych rękawicach niepewnie ślizgają się po zabłoconych chwytach skalnego progu, strach dodaje skrzydeł.

Uff, udało się. Otacza nas dziwny świat, niepodobny do tego, jaki widywałem do tej pory. W blasku lamp karbidowych okazało się, że jest... kolorowo. Na ścianach i w stropie zachwycające nacieki. Przede mną nowa atrakcja, zwana w jaskiniowym żargonie zapieraczką. Spąg (dno) wąskiego korytarza ucieka gwałtownie w dół, trasa naszej wędrówki wiedzie natomiast poziomo. Co robić? Nic prostszego, jak zaklinować ciało pomiędzy pionowymi ścianami, odległymi od siebie o przeszło metr, opierając po jednej stronie stopy i ręce, w drugą zaś wciskając się grzbietem i zadkiem. Zapieram się nogami o śliską, mokrą skałę i przesuwam plecy. Cała sztuka polega jednak na tym, aby wędrując w ten sposób, trzymać nogi znacznie poniżej linii zadka. Ale tymczasem kolana nieubłaganie podchodzą mi coraz wyżej...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI