„W pisaniu najważniejsze są emocje”. Wywiad z Jolantą Kosowską

Materiały PR

– Każda z moich książek na swoją tajemnicę. Coś subtelnego, co trudno wepchnąć w ramy codzienności, coś, co dzieje się naprawę, a nie daje się objąć rozumem – mówi Jolanta Kosowska, która wydała swoją kolejną powieść pt. „Wielkie włoskie wakacje”.

Jest Pani specjalistką od tworzenia fascynujących literackich światów na pograniczu tego, co rzeczywiste i tego, co wyobrażone. Tym razem postanowiła Pani zabrać swoich czytelników i czytelniczki do Włoch i pokazać je jako miejsce pełne nierozwikłanych tajemnic, magii i onirycznego klimatu. Proszę opowiedzieć, jak narodził się pomysł na „Wielkie włoskie wakacje”?

POLECAMY

Pomysł na tę powieść narodził się parę lat temu w trakcie jednej z podróży do Włoch. Szłam wąskimi uliczkami Asyżu i nagle moją uwagę przykuła brama, do której prowadziły cztery kamienne stopnie. Tuż przy schodkach rosły okazałe białe i różowe malwy. To właśnie te kwiaty przyciągnęły moją uwagę, wydały mi się staromodne, trochę zaściankowe. Chciałam zrobić im zdjęcie, przybliżyłam obraz i nagle zobaczyłam z bliska bramę. Wrota były szerokie, drewniane, ozdobione metalowymi ćwiekami, miały dużą klamkę. Klamka kończyła się głową lwa. Ten lew przypominał trochę lwa świętego Marka z Wenecji. Lew świętego Marka w Asyżu wydał mi się czymś dziwnym i nielogicznym. W połowie wysokości bramy zawieszona była sporych rozmiarów kołatka. Zastukałam i ku mojemu zdziwieniu, rozległ się donośny dźwięk przypominający bicie dzwonu… Serce zabiło mi mocniej. Niesamowita była ta brama. Niepowtarzalna. Przyszło mi na myśl, że pewne historie mogą wydarzyć się wszędzie, inne tylko w określonym miejscu. W takich miejscach jak Asyż często prawda miesza się z fikcją, rzeczywistość z legendą, świat realny z wymyślonym. Miejsce jest wyjątkowe i wydarzyć może się w nim wszystko, nawet niezwykłe historie. I właśnie tak narodził się pomysł na „Wielkie włoskie wakacje”.

Te niepowtarzalne miejsca odgrywają w Pani książkach ogromną rolę. W bardzo sugestywny sposób odmalowuje Pani szczegóły odwiedzanych przez bohaterów miast, ulic i budynków, sprawiając, że niemal widzi się je na własne oczy i czuje się opisywane zapachy. To dla Pani ważne, by móc zabrać czytelnika w taką literacką podróż?

Ważne, nawet bardzo. Chciałabym zabrać czytelnika w literacką podróż, która pobudzi wszystkie jego zmysły, spowoduje, że przeżyje tę historię, że będzie się utożsamiał z bohaterem. Można zobaczyć i przeczytać wiele rzeczy, ale one szybko znikną z naszej pamięci, można coś przeżyć i to zostanie w nas na dłużej, może nawet na zawsze. Kwestia pokazania czegokolwiek zależy od tego, co i komu tak naprawdę chcemy pokazać, co dla nas jest najważniejsze. Dla mnie najważniejsze są emocje. Pragnę, żeby czytelnik czuł się jak bohater powieści. Szedł wąskimi uliczkami średniowiecznego miasta, słyszał trzask zamykanych okiennic, stukot butów po bruku odbity echem od ścian domów, miał pod powiekami błękit nieba, czuł na twarzy podmuchy wiatru, miał w nozdrzach zapach kwiatów, na języku cierpki smak wina, rozkoszował się ciepłem promieni słońca wędrujących po jego twarzy… Żeby kochał, nienawidził, bał się i lękał jak bohater powieści. Siedząc na kanapie, mógł przeżyć tak wiele, nie ryzykując w sumie niczego.

Porozmawiajmy zatem o tych kryjących się w Pani książkach emocjach. Nie zawsze opisuje Pani historie lekkie, łatwe i przyjemne – tak jest chociażby w przypadku Klaudii, bohaterki „Wielkich włoskich wakacji”, która skrywa w sobie bolesną tajemnicę. Lubi Pani mierzyć się z trudnymi tematami?

Nie boję się ich. Z zawodu jestem lekarzem. W moim zawodowym życiu często muszę się mierzyć z trudnymi tematami. W każdą ludzką historię, obok chwil dobrych, ciepłych i radosnych, wplecione są mniejsze lub większe dramaty. Czasami myślę, że patrzę na świat przez pryzmat mojego zawodu. Niewielu znam w pełni szczęśliwych ludzi. Do lekarza przychodzi się z chorym ciałem albo z chorą duszą.

Są pewnie tacy, którzy chcieliby Pani powieści wcisnąć do szufladki z napisem „książki o miłości”, ale wydaje mi się, że jest w nich coś znacznie więcej. Jedna z bohaterek „Wielkich włoskich wakacji” mówi w pewnym momencie: „Są rzeczy, które dzieją się naprawdę, chociaż nie jesteśmy w stanie objąć ich rozumem”. Wierzy Pani, że wąskie ramy rzeczywistości, w której na co dzień funkcjonujemy, nie powinny definiować naszego świata? Że przeszłość, historia czy losy naszych przodków mają wpływ na to, co tu i teraz?

Każda z moich książek na swoją tajemnicę. Coś subtelnego, co trudno wepchnąć w ramy codzienności, coś, co dzieje się naprawę, a nie daje się objąć rozumem. Życie jest przyczynowo - skutkowym ciągiem zdarzeń, nic nie dzieje się bez powodu. Coś się dzieje, bo coś się wydarzyło wcześniej. Jedno wynika z drugiego. Jedno pociąga za sobą drugie. Jakieś wydarzenie jest konsekwencją wcześniejszego. Życie to ciąg wydarzeń, które następują po sobie i są mniej lub bardziej do przewidzenia. Ale czy tak jest zawsze? Czy rzeczywiście jest to prawda? A może bywa tak jak w mojej powieści? Teraźniejszość i przeszłość splatają się ze sobą.

Jeden z najpoczytniejszych polskich pisarzy, Janusz Leon Wiśniewski, twierdzi, że wszystkie historie, jakie opisuje w swoich książkach, są prawdziwe i zostały mu opowiedziane przez spotkanych przez niego ludzi. Czy Pani też zdarza się „pożyczać” zasłyszane gdzieś opowieści do tworzenia książkowej fabuły?

Wiele z moich historii napisało życie. Ja nadałam im tylko formę literacką, ubarwiłam odrobinę, podkreśliłam emocje, zabrałam w inny zakątek świta, czasami dopisałam zakończenie. Debiutowałam w 2012 roku powieścią „Niepamięć”. Tę historię napisało życie. Miałam kiedyś pacjentkę z niepamięcią wsteczną. Przyszło nam przejść razem przez wszystko – lęk, niepokój, przerażenie, powoli powracające obraz z przeszłości, luki w pamięci wypełniane konfabulacjami, strach, że te powoli wyłaniające się z niepamięci życie może być gorsze od tego tu i teraz. Do tej napisanej przez życie historii dodałam tylko trzy niepowtarzalne miłości, wielką przyjaźń i wakacyjną Chorwację. Historie z życia były też inspiracją do napisania powieści „Nie ma nieba”, „ Niemoralna gra” i „ Trzy razy miłość”.

Choć z wykształcenia jest Pani lekarką, dziś w dorobku literackim ma Pani już dziewięć powieści. Czym zatem jest dla Pani pisanie: hobby, rozrywką, pasją czy może sposobem na chwilową ucieczkę od otaczających problemów?

Pisanie jest dla mnie przed wszystkim pasją. Piszę od dawna. Kiedyś pisałam do szuflady. Sporo w niej jest jeszcze rzeczy, których nikt nie zna. Na początku pisanie było odskocznią od rzeczywistości, oddechem po ciężki dniu, antidotum na wszelkie zło. Z czasem stało się drugim zawodem. Czuję się w takim samych stopniu lekarzem, co pisarzem. Z żadnego z tych zawodów nie potrafię zrezygnować, żadnego się wyrzec. Oba są mi potrzebne do życia jak powietrze. Czasami myślę, że ja mam dwie jaźnie. Mam dwie dusze w jednym ciele. Jako lekarz jestem poukładania i profesjonalna, poważna, systematyczna, wymagająca i zapewne nudna. Wciśnięta w wąskie ramy godzin przyjęć i terminy wizyt domowych. Jako pisarz mam niczym nieskrępowaną wyobraźnię, nienormowany czas pracy, poczucie wolności. Lubię, jak wiatr wieje mi w żagle i skrzydła rosną u ramion jak teraz, tuż przed premierą.

A dokąd zabierze Pani swoich czytelników następnym razem?

Zabiorę czytelników w podróż pełną burzliwych emocji. Cienka linia oddziela mistyfikację od rzeczywistości, teatr od życia, prawdziwe uczucia od tych udawanych. Prowansja w powieści czaruje, kusi i przyciąga. Obiecuje wiele. Zatańczę z czytelnikami pod mostem w Awinionie, posiedzę na stromym dachu kościoła Notre-Dame-de-la-Mer i pogalopuję na dzikich siwych koniach po bagnach Camarque… Może nie dopadną nas mary przeszłości…

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI