Dorota Krzemionka-Brózda: – Czy aktorstwo to zawód bezwstydny, czy wymaga pozbycia się wstydu?
Jerzy Stuhr: – Wymaga przełamania się. Aktor cały czas zmaga się z własnym wstydem. Najtrudniej jest podjąć decyzję, czy się obnażyć lub – jak powiedziałby ktoś inny – wywnętrzyć albo wyspowiadać; czy odkryć swoje kompleksy, słabości i jeszcze mówić o tym publicznie. Śmieję się, że różnica między mną a ekshibicjonistą jest bardzo cienka, ale wyraźna. Ekshibicjonista lubi to robić, a mnie to męczy.
– Wydaje się, że aktor nie musi się obnażać, bo przecież mówi cudzy tekst...
– Ale on musi w ten tekst uwierzyć, musi go przez siebie przefiltrować, aż czyjeś słowa stają się jego tekstem. Dzięki wyobraźni aktor może kreować postacie psychologicznie mu obce. Iluż tchórzy widziałem w życiu, moich kolegów, którzy wspaniale grali bohaterów. Bo grali swoje marzenie o bohaterstwie. Pamiętam, jak występowałem z moim synem, wtedy małym chłopcem, w „Dekalogu, dziesięć” u Kieślowskiego. W czasie kręcenia wspólnej sceny on był spokojny, a ja wciąż się myliłem, nie mogłem zrobić ujęcia. Wstydziłem się tego, że coś przed nim udaję. Napisałem książkę pod tytułem „Udawać naprawdę”. Spodobał mi się ten termin. Udawać, ale naprawdę. Na scenie mówimy o sprawach, które podsuwa Szekspir. Ale musimy uwierzyć w nie tak mocno, że aż w naszych oczach odbije się, czy bylibyśmy zdolni zrobić to, o czym opowiadamy. Gdy lady Makbet mówi, że trzeba zabić, i widzę w oczach partnerki, że jej taka myśl przechodzi przez głowę, to jest straszny moment. Gdy tego nie ma, trudno mówić o aktorstwie.
– A jeśli ktoś nie odczuwa wstydu? Czy bezwstyd pomaga aktorowi?
– Wstyd uważam za coś szlachetnego. Zawód aktora jest piękny, ponieważ aktor decyduje się powiedzieć od siebie coś intymnego ludziom. To wymaga przełamania bariery wstydu. Jeśli ktoś nie ma takich oporów, to frymarczy intymnością. Nie cierpię ludzi bezwstydnych. Wielu moich kolegów to osoby skryte, nieśmiałe. Najwięksi z nich za wszelką cenę przełamują się – i ten koszt się docenia. Kieślowski czy Swinarski tak cenili aktorów, bo wiedzieli, że to, co oni robią, musi ich sporo kosztować. A dziś to traci znaczenie, teatr pachnie raczej bezwstydem niż przełamywaniem wstydu. Ludziom łatwo – za łatwo – przychodzi opowiadanie o własnej seksualności. Tak się tym lubują, że staje się to podejrzane. I we mnie rodzi się wstyd, gdy na to patrzę. Często wstydzę się w teatrze.
– Jaka rola wymagała od Pana największego przełamania się?
– Chyba rola AA w „Emigrantach”. Oparłem ją na moim kryzysie psychicznym. Wyobrażałem sobie, jak bym się czuł, gdybym był pozbawiony kraju i możliwości uprawiania zawodu, samotny....
Dołącz do 50 000+ czytelników, którzy dbają o swoje zdrowie psychiczne
Otrzymuj co miesiąc sprawdzone narzędzia psychologiczne od ekspertów-praktyków. Buduj odporność psychiczną, lepsze relacje i poczucie spełnienia.