Trauma leczona muzyką

Wstęp

Te dzieci bezsilnie patrzyły na straszną śmierć swoich najbliższych. Przez dziesięć lat nie miały komu opowiedzieć o swoich przeżyciach. Dopiero my dałyśmy im taką możliwość – opowiada muzykoterapeutka Beata Shyaka.

Zapraszamy również do wzięcia udziału w OGÓLNOPOLSKIM KONGRESIE PSYCHOLOGÓW I PSYCHOTERAPEUTÓW!

POLECAMY

Ewa Cichoń: – Czy muzyka może złagodzić traumę po czymś tak niewyobrażalnym, jak ludobójstwo w Rwandzie?
Beata Shyaka: – Tak. Terapię prowadziłam wspólnie z dr Ignatianą Mukarusangą – rwandyjską psycholog kliniczną. Uczestniczyły w niej dzieci, które straciły całe lub niemal całe rodziny. Wykorzystywałyśmy muzykę dobrze im znaną i przez nie lubianą. Muzykę Rwandy poznałam dzięki mojemu mężowi, Rwandyjczykowi. Jest ona niezwykle złożona rytmicznie, polirytmiczna. Składają się na nią brzmienia różnych instrumentów, w większości nieznanych Europejczykom. Tancerze utrzymują rytm amayugami, czyli dzwoneczkami zaczepionymi u kostek, a muzycy śpiewem, klaskaniem, grą na bębnach oraz także ruchem tanecznym wokół bębna. Stosowałam rozmaite zadania aktywizujące, które umożliwiały odreagowanie – poprzez grę na instrumentach – różnych przeżyć, pobudzały twórcze myślenie – temu sprzyjały przede wszystkim improwizacje instrumentalne i ruchowe. Poza tym uruchamiałam wyobraźnię dzieci poprzez słuchanie muzyki dobranej odpowiednio do tematu, mogącej wywoływać pożądane fantazje, wspomnienia, głęboko ukryte emocje. To technika kierowanej wyobraźni. Wprowadzałam też relaksację, zabawę oraz dramę muzyczną. Wykorzystywałam tradycyjne formy tańca rwandyjskiego. Niektóre zadania powiązałam z elementami życia Rwandyjczyków.

– Czy z tymi młodymi ludźmi ktoś wcześniej rozmawiał na temat ich przeżyć?
– Nie. I to nie tylko dlatego, że znaczna ich część po prostu nie miała z kim porozmawiać, bo straciła wszystkich najbliższych, a w rodzinach adopcyjnych mało kogo obchodziły ich przeżycia. Rwandyjczycy już od najmłodszych lat są uczeni, aby nie ujawniać swoich emocji, zwłaszcza negatywnych. Dlatego kiedy te dzieci chciały się zwyczajnie pożalić, wyrzucić z siebie te wszystkie straszne rzeczy, jakie przeżyły, słyszały zazwyczaj czeczeka, czyli „cicho”. Ci młodzi ludzie właśnie w trakcie naszych zajęć po raz pierwszy w życiu mogli opowiedzieć o tym, co ich spotkało. Każdy z nich był przekonany o wyjątkowości swoich przeżyć i w zdumienie wprawiało ich
to, że koledzy i koleżanki przeżyli dokładnie to samo, że męczą ich te same koszmary. W naszych grupach mogli o tym opowiadać, i to dzięki muzyce.

– Na temat ludobójstwa w Rwandzie w ogóle wiele jest niedomówień. Może w tak ekstremalnych sytuacjach ludzkie postrzeganie po prostu zawodzi?
– Tak właśnie jest. Jak bowiem ocenić, zrozumieć sytuację, kiedy w jednej rodzinie niektórzy jej członkowie są ofiarami pozostałych? Czternastoletnia uczestniczka naszych zajęć mieszkała ze swoją siostrą w domu. Ich rodzice zostali zamordowani. Za sąsiada miały wujka. Był dla nich postrachem, bowiem w czasie wojny kilkakrotnie próbował zabić naszą podopieczną. Za każdym razem, kiedy dziewczynka wracała do domu na wakacje, przeżywała lęk przed krewnym, rozbudzający drastyczne przeżycia z wojny. Chciałyśmy, żeby zamieszkała z siostrą w innej gminie, ale okazało się to bardzo trudne z przyczyn administracyjnych.

– Czasami taka sytuacja bez wyjścia uniemożliwia pełne wyzdrowienie.
– Bo skazuje na ciągle powracający silny stres, spowodowany codziennym kontaktem z kimś, kto w każdej chwili może zabić. Znaczna część uczestników muzykoterapii widziała śmierć swoich rodziców – przypadkową albo zadaną z premedytacją. Dla tych sierot wielkim ciężarem była nie tylko sama śmierć najbliższych, ale też fakt, że musiały na nią bezsilnie patrzeć. Nie miały nawet możliwości obrony godności ich ciał, np. wrzucanych przez morderców do latryn. Wzrastały z bagażem walki o przetrwanie, tragicznego rozstania z najbliższymi, ze wspomnieniami ostatnich chwil życia rodziców i rodzeństwa. Te tłumione przeżycia w końcu zaczynały nimi kierować, co prowadziło do ich wyobcowania, a nawet odrzucenia przez społeczeństwo. W efekcie rozwój emocjonalny i społeczny tych młodych Rwandyjczyków był bardzo utrudniony.

– Z jakimi jeszcze objawami traumy spowodowanej ludobójstwem zetknęła się Pani podczas zajęć?
– Przywołam przypadek szesnastoletniej dziewczynki. Z całej rodziny ocalały tylko ona i młodsza siostra. Dziewczynka trafiła do naszej grupy dziesięć lat po ludobójstwie, z silną regresją. Była bierna, skulona, ciągle drżała, bardzo mało i cicho mówiła. Początkowo siadała bokiem do grupy, z pochyloną głową. Ćwiczenia podejmowała dopiero po wielu zachętach, a jej gra ograniczała się do sporadycznego potrząsania malutką rwandyjską grzechotką. O swoich wrażeniach mówiła monotonnie i skąpo. Jednak w drugiej połowie zajęć zaczęła się otwierać na współpracę, wydobywała z grzechotki coraz więcej dźwięków, coraz dokładniej opowiadała o swoich wrażeniach. Ciągle jednak widać było, że jej ciało pozostaje w silnym napięciu. I kiedy po roku powróciłyśmy do tej grupy na nowy blok zajęć, ta dziewczyna w psychodramie muzycznej na temat „Miasto” zagrała siebie jako nieżywą i tonącą w oceanie wraz ze wszystkimi innymi ofiarami. Wybrała tę samą małą grzechotkę, ale nie grała na niej. Wyznaczyła krąg,...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI