„Szczęście i inne przypadki. Mikroreportaże” – przeczytaj fragment!

News

Czym jest szczęście i czy mamy na nie wpływ? Co ono znaczy? Gdzie go szukać albo raczej – gdzie je znaleźć? Iza Klementowska wysłuchała kilkuset osób z różnych stron świata i w różnym wieku, próbując uzyskać odpowiedzi na wszystkie te pytania. Poniżej prezentujemy fragment jej najnowszej książki, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy.

Kiedy udało mi się zbiec ze zbombardowanego Groznego do Polski i poczułam się w końcu bezpieczna. 
Leyla, 48 lat

POLECAMY

Wydawałoby się zupełnie normalny poranek. Obudziłam się, czując jego dłoń przełożoną przez moją talię. Jestem do tego przyzwyczajona, mamy kilkuletni staż małżeński. Jego czułość nie zmieniła się z biegiem lat, daje mi ona bezpieczeństwo. Dzięki temu jestem spokojna, wiem, że zawsze mi pomoże. Znajdowaliśmy się w górach, w małym pensjonacie. Mieliśmy pokój iście gauguinowski – tylko stół, dwa krzesła, szafa i łóżko, wszystko w drewnie, również okiennice, które ze starości zdążyły tu i ówdzie popękać. Było lato, słońce próbowało dostać się przez nie od świtu. Nie wiem, która była godzina. Światło promieni padających na podłogę delikatnymi smugami było jasne, prawie białe. Dlatego wydawało mi się, że musi być wcześnie, koło piątej lub szóstej rano. Patrzyłam, jak promyki słońca tańczą z kurzem, kręcąc się bez opamiętania czy rytmu, i coś rozsadzało mi klatkę piersiową. Czułam ciepło ze strony męża, a w piersi jakaś kula, gorąca, rozszerzała mi żebra i mostek, i nie przestawałam się uśmiechać. Zwykły moment, zwykły poranek, zwykłe promienie słoneczne, ale ten dzień, chociaż zdarzył się ponad dziesięć lat temu, uważam za jeden z najszczęśliwszych w życiu.

Katarzyna, 40 lat

Rozprawa toczyła się od ponad pół roku. W listopadzie wracałem zmęczony z pracy, miałem piasek w oczach, na zewnątrz zacinało śniegodeszczem, zdążyło się już ściemnić. Tkwiłem przed pasami dla pieszych, światło ciągle było czerwone. Z mojej lewej strony stał tir i całkowicie zasłaniał mi widok. Myślałem, ile jeszcze sekund będę tak stał, aż światło nie zmieni się na zielone. Byłem dosłownie dwie przecznice od domu. Głodny. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden i już, mogłem ruszać. Nacisnąłem pedał gazu, żeby jak najszybciej ruszyć, i w ogóle jej nie widziałem. Od strony tira, tuż za nim, weszła na jezdnię młoda dziewczyna. Staranowałem ją tak, że aż poleciała lekko w powietrze. Słyszałem jej upadek na asfalt. Zmroziło mnie. Wybiegłem szybko z auta, ale ona się nie ruszała. Ludzie zbiegli się i patrzyli na mnie, jakbym ją zabił, jak na najgorszego bandytę. A ja nigdy nie dostałem nawet mandatu, choć jeżdżę już dwadzieścia lat. Po kilku sekundach dziewczyna jednak się ocknęła i od razu zawyła z bólu. Ktoś zadzwonił po karetkę, ktoś inny po policję. Ja stałem jak oniemiały. Zabrali ją do szpitala. W nocy nie mogłem spać. Rano pojechałem zobaczyć, jak się ma, ale oczywiście nie chcieli mnie wpuścić, bo nie byłem z rodziny. Znajomy od razu polecił mi prawnika, który zapytał o jej stan. Była tylko lekko poobijana i nie spędziła w szpitalu więcej niż trzy dni. Wykonuję zawód użyteczności publicznej i wiedziałem, że wyrok skazujący będzie oznaczał koniec mojej kariery, na którą pracowałem całe życie. Pół roku stresu, pół roku niespania, pół roku kłótni z żoną, która ciężko znosiła moje milczenie. Bo nie chciało mi się dosłownie nic. Chciałem po prostu przespać te sześć miesięcy. W końcu nadszedł dzień rozprawy. Siedziałem w sądzie zlany potem, jakby ktoś wiadro wody na mnie wylał. „Nieszczęśliwy wypadek, punktów tyle i tyle, wyrok w zawieszeniu na dwa lata, grzywna tyle i tyle”. I... to było wszystko. Wyszedłem przed sąd i chociaż lało jak z cebra, widziałem słońce.

Robert, 50 lat

To, co zrobiłam, to było szaleństwo. Nigdy wcześniej nie byłam spontaniczna, ale po prostu miałam dość. Szef nazwał mnie na zebraniu idiotką, bo wysłałam ważnego mejla godzinę później, niż mi kazał. Miałam taki nawał pracy, że po prostu nie zdążyłam. Bywały dni, że nie szłam do toalety przez cały dzień, bo się nie wyrabiałam. No i usłyszałam: „Idiotka”. Pięć minut później już nie pracowałam u niego. Wyraz zdziwienia, a potem oburzenia w jego oczach będę pamiętać długo. Kiedy wychodziłam, usłyszałam, że i tak chciał mnie zwolnić, bo się obijałam. Spędzanie po dziesięć, jedenaście godzin w pracy dziennie bez chwili na śniadanie to obijanie się? Wracałam ponad trzy kilometry do domu na piechotę w pełnym słońcu i czułam się szczęśliwa jak nigdy. Ale to nie wszystko. Wzięłam prysznic, jakbym chciała zmyć siedem lat pracy dla tyrana i szowinisty, po czym spakowałam niewielką walizkę z zupełnie przypadkowymi rzeczami, poprosiłam sąsiadkę, żeby podlewała kwiatki, i nazajutrz z samego rana pojechałam na lotnisko Chopina. Poszłam do informacji i spytałam, dokąd mogę kupić bilet na najbliższy lot. „Nicea” – usłyszałam. Wydałam więcej, niżbym chciała, ale machnęłam na to ręką. Byłam jak w transie, który kazał mi gdzieś jechać, porzucić dotychczasowe życie. Wylądowałam w Nicei i od razu poszłam na plażę. Siedziałam tam cały dzień, nie czując nawet głodu, aż w końcu zasnęłam na tej mojej walizce. Kiedy o świcie obudziło mnie wschodzące słońce, poczułam się wolna jak jeszcze nigdy. To dało mi szczęście, które trudno opisać. Spędziłam te kilka dni w podróży, przenosząc się z jednego miejsca w drugie, zupełnie bez planu. Gdy wróciłam do Warszawy, wiedziałam, że poradzę sobie ze wszystkim.

 Karolina, 34 lata

Kiedy badania pokazały, że rak się cofa. Łzy same popłynęły i łykałam je, ciągle się uśmiechając.

Elżbieta, 49 lat

Reportaż Izy Klementowskiej „Szczęście i inne przypadki” od  31 lipca w księgarniach.

Tu zamówisz książkę: Szczęście i inne przypadki - Klementowska Iza | Książka w Empik

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI