Szał ciał. Od metafizyki do metafizyczności

Wstęp

Istnienie domaga się ciała. I tylko ciała lub aż ciała. Istnienie współcześnie to rozpaczliwe potwierdzanie istnienia - bezustanny i niekończący się wysiłek (za)istnienia, poszukiwanie dowodów na istnienie siebie. Dotykanie ciała jest dotykaniem miejsca, z którego wydobywa się słowo...

Temat ciała (cielesności) nie jest oczywiście niczym nowym. Piękne ciała antyczne, średniowieczne umartwianie ciała, karnawałowe rozpusty folgujące ciału (Gargantua i Pantagruel), lekcja ciała lub – jak kto woli – alfabet cielesnych rozkoszy markiza de Sade... To tylko nieliczne przykłady sposobów „używania” ciała i obchodzenia się z nim. Ciało zawsze (albo prawie zawsze) stoi w centrum zainteresowań lub w jego pobliżu, niezależnie od tego, czy jest aktualnie obdarzane uczuciem pozytywnym bądź inaczej – jest uważane za grzeszne naczynie szatana.

Współcześnie jednak zaszła pewna diametralna i podstawowa różnica zarówno w sposobie postrzegania ciała, jak i w sposobie myślenia o ciele.
Jeśli wcześniej ciało było obecne, to teraz stało się (nad)obecne, wypełnia swoją obecnością wszystko, a tym samym nie jest już tylko w pobliżu (lub w) centrum zainteresowań. Ono samo jest centrum. Ciało się eksponuje (reklamy, ulotki agencji towarzyskich wtykane za wycieraczki samochodów...), ciała się używa (jogging, sporty ekstremalne, seks, dyskoteki, techno party...), o ciało się dba (cud-diety, salony masażu i odnowy biologicznej, chirurgia plastyczna...), ciało poddaje się eksperymentom (koka, LSD, martini wymieszane z red bullem...), na ciele się pisze (salony tatuażu), o ciele się pisze coraz częściej (setki artykułów i książek poświęconych ciału). Jest się Ciałem.

Ciało staje się przedmiotem kultu(ry). Ciałem rządzi nadmiar. Ciało jest wszędzie, we wszelkich możliwych postaciach. Wypełnia świat – jest tym współczesnym światem. To już nie odświętne „zbrodnie miłości” dostępne tylko dla wtajemniczonych. To ciało codzienne, conocne, „wieczne teraz” obserwowane, podpatrywane, wycierane, ocierane bez osłonek, bez tajemnicy pod spódnicą... Poraża „cielesna skala”, jakiej nie było do tej pory.
Istnienie domaga się ciała. I tylko ciała lub aż ciała. Istnienie współcześnie to rozpaczliwe potwierdzanie istnienia – bezustanny i niekończący się wysiłek (za)istnienia, poszukiwanie dowodów na istnienie siebie. Rodzi się pustka i wyczekiwanie na Zdarzenie, wobec którego będzie można się określić i – niejako przy okazji – potwierdzić swoje „przypadkowe” istnienie, znaleźć (przypadkiem?) dowód na to, że się jest jeszcze.
Dyskusje o tym, że na naszych oczach rozpadł się lub rozpada ciągle dotychczasowy, zdawałoby się solidny, system wartości, są dyskusjami czysto akademickimi. Pozostaje tylko spróbować odpowiedzieć na pytanie, jak do tego doszło i w jaki sposób w miejsce metafizyki wkradła się metafizyczność, a miejsce Pustki wypełniło Ciało.

W „Tożsamości” Milana Kundery jeden z bohaterów na fundamentalne dla ludzkości pytanie: „Po co żyjemy?”, odpowiada w sposób tak charakterystyczny dla ponowoczesności: z nutką ironii i rozczarowania, pogodzony już z niemożnością i niemożliwością znalezienia ładu w chaosie świata; pogodzony już z bezsilnością rozumu w zaprowadzaniu ładu, z nieadekwatnością wszelkich rozumowych kategorii próbujących określić „sens życia”, znudzony bezsilnością, a przez to zmuszony niejako do ironicznego dystansu. Otóż żyjemy po to, „aby dostarczyć Bogu ludzkie mięso. Biblia nie wymaga od nas, abyśmy szukali sensu życia. Wymaga
od nas, abyśmy się rozmnażali. Kochajcie się i prokreujcie, uprawiajcie miłość!, kopulujcie, pieprzcie się! To na tym i tylko na tym polega sens życia ludzkiego. Reszta to brednie”.

Refleksja jest nieodłączną cechą ponowoczesności, wartością przypisaną jej na stałe, wartością wymuszoną przez „brednie”, nad którymi wypada zastanowić się raz jeszcze. A także nad tym, dlaczego bohater Kundery bez zbytnich oporów może nazwać wszelkie, z ducha Rozumu poczęte projekty bredniami. Ponowoczesność to stan umysłu raczej niż epoka, to moment refleksji nad nowoczesnością, to próba analizy raczej niż budowanie „nowego” – chwila oddechu w pogoni za sensem, próba bilansu zysków i strat nowoczesności – superprojektu opartego na rozumie, nauce i technice, wymagającego bezgranicznego zaufania i wiary w postęp techniczny, obiecującego w zamian realizację mitu o powszechnej szczęśliwości.

Ponowoczesność to rewizja dotychczasowych poglądów, próba refleksji nad „dorobkiem cywilizacyjnym”, próba odnalezienia błędu w dotychczasowej grze, której stawką jest zagubiony gdzieś po drodze „sens życia” i „powszechna szczęśliwość”.

Antoni Kępiński pisał w „Rytmie życia” o współczesnym świecie, który ogarnął „smutek spełnionej baśni”; o świecie, w którym coraz trudniej jest wymyślać baśnie. Bo nie ma już niczego, o czym można by marzyć w duchu nostalgicznego niespełnienia. Zamiast hasła: „Wszystko już było”, powinniśmy raczej mówić: „Wszystko powoli staje się możliwe”. Oto nowe hasło rzeczywistości, z którą przyszło nam się zmagać – hasło rzeczywistości z ducha nowoczesności poczęte; hasło, którego realizacja miała wszystkich uszczęśliwić. Jednak: gdzie jest to szczęście, które miało się zjawić? Gdzie radość ze spełnienia baśni? Coraz częściej słyszymy: „To nie tak miało być”; coraz częściej mówimy o rozczarowaniu „spełnieniem”, bowiem wąska jest granica oddzielająca rozwój i postęp medycyny od sterowanej „odgórnie” inżynierii genetycznej, usiłującej – w imię postępu i zgodnie z logiką rozumu – „wypleni...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI