Świt e-analfabety?

Wstęp

Stanisław Lem powiedział kiedyś, że dopóki nie skorzystał z Internetu, nie miał pojęcia, że na świecie jest tylu idiotów. Politycznie niepoprawne? Z pewnością. Czy prawdziwe? Niestety, tak. Media, w tym Internet, w epoce rozrywki i konsumpcji nie służą poznawaniu świata, ale emocjom.

Jakiś czas temu na łamach „Przekroju” (nr 15/2008) ukazał się artykuł Anny Szulc „Syndrom gimnazjum”. Autorka opisywała porażająco niski poziom wiedzy wśród młodzieży: „Do gimnazjów trafi w tym roku ponad 400 tys. uczniów. Prawie połowa z nich nie dowie się, skąd wziął się renesans czy co to jest całka. Dowie się natomiast, co to wyścig szczurów, przemoc i berek cwelony [korytarzowy obyczaj polegający na zaczajaniu się na kolegę, przyciskaniu go do ściany i symulowaniu stosunku seksualnego – T.K.]. (...) Przeciętny gimnazjalista myli też średnicę figury geometrycznej z jej promieniem, a pole z obwodem i nie potrafi obliczyć
procentu z liczby”.

Z przytaczanych badań wynikało, że ponad połowa uczniów nie uważa, by matematyka mogła w jakikolwiek sposób przydać im się w życiu, że dla co trzeciego ucznia czasy rozbiorów i panowania Stanisława Augusta to zupełnie inne epoki, że aż połowie odczytanie mapy sprawia niezwykłe trudności. Bilans egzaminu gimnazjalnego z roku 2007 ujawnił, że jeden na dziesięciu gimnazjalistów nie wie nic. Dlaczego?

Niewiedza: nie tylko polski problem


Kryzys ten nie jest jedynie polską przypadłością. Z powodzeniem panoszy się na Zachodzie i dotyka licealistów, a nawet studentów. Co czwarty amerykański uczeń między 16. a 18. rokiem życia jest pewien, że prezydentura Roosevelta przypadała na okres wojny w Wietnamie; dwóch na trzech nie potrafi umiejscowić w czasie wojny secesyjnej; połowa przyznaje, że pierwszy raz słyszy o Stalinie; co trzeci nie wie, kim byli naziści; dwóch na pięciu nie potrafi wskazać roku narodzin Chrystusa; ponad połowa nie rozpoznaje na zdjęciach Einsteina.

A w Europie? Oto włoski socjolog i politolog Giovanni Sartori w głośnej książce Homo videns. Telewizja i postmyślenie nie tylko przytacza powyższe dane, ale zwraca też uwagę na zatrważające wyniki badań, przeprowadzonych we włoskich szkołach: „527 studentom z czterech uniwersytetów zapisanym na kursy historii współczesnej rozdano ankietę sprawdzającą, co osiemnastolatki wiedzą o dziejach XX wieku. Wynikało z niej, że większość ankietowanych studentów pierwszego roku nie wie, co to był New Deal ani plan Marshalla, myli się masowo na temat zimnej wojny i Włoskiej Republiki Socjalnej”. Wtórują mu głosy innych komentatorów, pomstujących na ogrom niewiedzy szerzącej się w mediach, np. na uczestników teleturniejów, dowiadujących się ze zdumieniem o Mahomecie, Węgrach czy Juriju Gagarinie... Wiele przemawia za tym, że stoją za tym dzisiejsze media. Czy to nie szokujące, że w dobie przesycenia informacją tak wielu jest niedoinformowanych? Jak to możliwe?

Informacja czy dezinformacja?

W społeczeństwie informacyjnym ostatecznym weryfikatorem wartości informacji stają się nie tyle jej walory poznawcze, ile rynek. To w dużej mierze on odpowiada za porażające braki w wiedzy ogólnej. Chłodne prawa wolnej konkurencji jasno dyktują reguły dobrego serwisu informacyjnego, który niebezpiecznie
często zaczyna skręcać w stronę tak zwanej infozrywki (infotainment), mającej przede wszystkim bawić, a nie informować. Być może nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że forma infozrywki wpływać może na procesy poznawcze jednostki, zmieniać jej obraz świata i ludzi, a nawet przyczyniać się do umacniania w ludziach poczucia – jak nazwał je socjolog Eric Uslaner – „spodlonego świata” (mean world hypothesis). Okazuje się bowiem, że ludzie częściej oglądający telewizję są mniej otwarci, częściej podejrzewają innych o złe intencje, łatwiej tolerują agresję i nieporządek, cechują się też większą znieczulicą, bo przecież „występek to norma”. Niewykluczone, że wrażenie spodlonego świata stało w ostatnich tygodniach za tragedią łódzką. Jej sprawca – jak twierdził – bardziej niż na partii Jarosława Kaczyńskiego chciał się po prostu zemścić na politykach, których uważał za zło wcielone.

Możemy zatem tylko domyślać się, jaki obraz świata – za sprawą mediów – funkcjonuje w głowach młodych ludzi. Media nie mają żadnych solidnych mechanizmów, które pomagałyby młodym ludziom budować prawdziwy obraz świata i powiększały ich wiedzę o nim. Obecnie, w epoce rozrywki i konsumpcji, nie służą poznawaniu świata, ale emocjom. Nic zatem dziwnego, że ugruntowują one niewiedzę, ewentualnie wypaczony obraz świata. Mechanizmy chroniące przed taką dezinformacją każdy musi stosować sam, zatem należy w nie wyposażyć każdego ucznia.

Wideodzieciństwo w hipertekście


Jak zauważają Giovanni Sartori i inni badacze, np. Neil Postman, Kenneth Newton czy Robert Putnam, tym oto sposobem społeczeństwa zachodnie hodują nowy typ człowieka: wideodziecko niezdolne do głębszego namysłu nad kulturą, bez dziedzictwa poprzednich epok, podatne na manipulację, nad wyraz emocjonalne, niewiele rozumiejące z otaczających je zjawisk. To bezpośrednie następstwo kultury wideo, cywilizacji obrazu, która pomniejszyła znaczenie tekstu drukowanego – formy wymagającej większych nakładów czasu i ener...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI