„Staram się dostrzec, co kryje się w zaświatach”. Wywiad z Danielem Radziejewskim

Materiały PR

Podróżuje po całym świecie, uczy języka angielskiego i pisze książki, od których ciarki przechodzą po plecach. Daniel Radziejewski, bo o nim mowa, właśnie wydał swoją trzecią powieść, zatytułowaną „Miasteczko Anterrey. Znamię”. Z autorem rozmawiamy o literackich inspiracjach, które przynosi samo życie, mrocznej stronie ludzkiego umysłu i wpływie irlandzkiej pogody na klimat jego najnowszej książki.

Podróżuje po całym świecie, uczy języka angielskiego i pisze książki, od których ciarki przechodzą po plecach. Daniel Radziejewski, bo o nim mowa, właśnie wydał swoją trzecią powieść, zatytułowaną „Miasteczko Anterrey. Znamię”. Z autorem rozmawiamy o literackich inspiracjach, które przynosi samo życie, mrocznej stronie ludzkiego umysłu i wpływie irlandzkiej pogody na klimat jego najnowszej książki.

Ci, którzy czytali Pana poprzednią powieść, zatytułowaną „Grzech ojca”, wiedzą, że zdarza się Panu sięgać po tematy zaczerpnięte z otaczającej nas rzeczywistości. Co tym razem stanowiło dla Pana inspirację?

Faktycznie, zarówno „Metodyk”, jak i „Grzech Ojca” były powieściami, których akcję osadziłem w Polsce. Jednak od 2012 – a więc roku, w którym ukazała się moja ostatnia książka – minęło naprawdę sporo czasu. W tym też okresie poszerzyłem i zgłębiłem swoje zainteresowania. Książki i filmy grozy stanowiły gatunek, z którym obcowałem najczęściej. Tak naprawdę od zawsze interesowała mnie mroczna strona ludzkiej natury oraz metafizyka, ale dopiero teraz pozwoliłem dać ujście swoim upodobaniom właśnie w „Miasteczku Anterrey. Znamię.” Zdarzało się też, że samo życie rzucało mnie, jak niemal każdego z nas, w mroczne miejsca własnego umysłu, co również przełożyło się na zmianę „pisarskiego” kierunku. Co do inspiracji do „Miasteczka Anterrey. Znamię” to ta przyszła niespodziewanie, podczas zmywania naczyń. Było to jeszcze pod koniec 2012 r. Natychmiast pobiegłem do pokoju, by zanotować wszystkie swoje myśli i dopiero potem mogłem na spokojnie zająć się resztą talerzy w zlewie. Wtedy to narodził się pomysł pisarza z amnezją, który dowiaduje się straszliwej prawdy o sobie, a dopiero potem, wraz z rozwijaniem planu, pojawiła się autentyczna postać psychopaty – prawdziwego koszmaru i jednego z najsławniejszych morderców w historii kryminalistyki. Właśnie wtedy też napisałem pierwszy rozdział powieści. Ale, jak to czasem bywa, pomysł musiał przeleżeć, a może po prostu dojrzeć, przez kilka kolejnych lat zanim ukazał się w formie książki.

Jak sam tytuł wskazuje, Pana najnowsza powieść rozgrywa się w niewielkim, położonym niemal na krańcu świata miasteczku, którym wstrząsa seria brutalnych morderstw. Skąd pomysł na takie miejsce akcji, w którym, jak pisze Pan na początku książki, „granica między życiem a śmiercią jest jak tysięczna część włosa”?

Myślę, że to miasteczko jest pewnym odzwierciedleniem tej mrocznej części mojego umysłu, z którą zdążyłem się już dość dobrze zapoznać. Dla Czytelnika to wymyślona mieścina, zaś dla mnie ona istnieje i żyje swoim własnym życiem gdzieś w głębi mojej świadomości. Chyba wszyscy mamy takie ciemne miejsce w głowie, do którego nieraz życie każe nam zaglądać, ale każde wygląda troszeczkę inaczej. Nigdy się tym nie chwalimy, nie rozmawiamy o nim, ale jesteśmy świadomi jego obecności. Przebywamy tam nieraz bardzo krótko, zawsze samemu, gdzie rozmyślamy nad własną egzystencją, jej sensem oraz nieuchronnością swojej śmierci. Tam zagadnienia życia i śmierci nieustannie się na siebie nakładają. Chyba właśnie dlatego zamieniłem otaczającą nas rzeczywistość w nieistniejące miasteczko przepełnione nieprzyjemnym chłodem, mrokiem i smutkiem. Podejrzewam, że gdzieś podświadomie, na umiejscowienie akcji w takim miejscu, wpłynęło również moje ówczesne miejsce zamieszkania. Co prawda mieszkałem wtedy w dość dużym Dublinie – stolicy Irlandii – ale zachmurzenie, chłód, deszcz i niewystarczająca ilość promieni słonecznych (uroki irlandzkiej pogody) zapewne miały spory wpływ nie tylko na moje samopoczucie, ale też na atmosferę „Miasteczka Anterrey. Znamię.”

Ta mroczna część ludzkiego umysłu, o której Pan wspomniał, to bardzo ważny temat w „Miasteczku Anterrey”. Pojawia się również wątek związany ze śladami poprzednich inkarnacji, które tkwią w każdym z nas... To chyba dla pisarza, zwłaszcza specjalizującego się w thrillerach i kryminałach, fascynujące i inspirujące zagadnienia, prawda?

Zdecydowanie tak. Myślę, że w tej sferze kryje się jeszcze sporo ciekawych, nienapisanych historii, więc warto ją zgłębiać. Powieść, którą napisałem jest właśnie wypadkową moich zainteresowań w ostatnich latach, a więc połączeniem kryminału z siłami nadprzyrodzonymi i elementami metafizyki. To, co nieznane, niewytłumaczalne i jeszcze niewyjaśnione potrafi nieraz pobudzić wyobraźnię, a może też przerazić, o wiele bardziej niż obraz „zwykłego” miejsca zbrodni, do których już dawno przyzwyczaiły nas filmy, Internet, a także wiadomości w telewizji. „Miasteczko Anterrey. Znamię” jest dopiero moim pierwszym i jeszcze trochę nieśmiałym krokiem w tej sferze, kolejnym etapem rozwoju, szukaniem swojej niszy. Ale mam nadzieję, że z każdym kolejnym krokiem będzie jeszcze bardziej tajemniczo i emocjonująco. Nie sądzę, abym kiedykolwiek napisał horror o kilku śmiałkach uciekających przed hordą zombie i walczących o życie. To raczej nie moje klimaty. Ale połączenie kryminału i elementów grozy jest, moim zdaniem, świetną kombinacją, dającą bardzo wiele możliwości. Zdaję sobie sprawę, że nasza rzeczywistość serwuje nam wystarczająco dużo zdarzeń, które mogą posłużyć za fundament jakiejś fascynującej powieści lub scenariusza na film. Ale niekiedy odnoszę wrażenie, że na tym polu już nic oryginalnego i prawdziwie swojego nie wymyślę, a jedynie będę powielał przetworzone historie w już istniejących powieściach. Dlatego postanowiłem odsłonić nieco kurtynę, postarać się dostrzec, co kryje się w zaświatach i wpuścić świeży (a może raczej nieświeży) powiew w życie mieszkańców Anterrey. Właśnie dlatego owe miasteczko znajduje się na granicy między życiem, a śmiercią – cienkiej niczym tysięczna część włosa.

Porusza Pan także kontrowersyjny temat eugeniki, opisując fikcyjną organizację, starającą się zapobiegać narodzinom niepełnosprawnych dzieci. Uważa Pan, że dziś ta ideologia, znana dobrze choćby z czasów II wojny światowej, wciąż może mieć swoich zwolenników?

Jestem przekonany, że każda chora ideologia, jaką znamy z przeszłości, wciąż ma swoich wyznawców. Nieraz są to jednostki, nieraz małe nieformalne grupki fascynatów, które, na szczęście, nie mają żadnej siły przebicia. Gorzej, jeśli dana ideologia ponownie zaczyna pączkować w polityce. Wtedy można już mieć powody do obaw. Zapewne jedną z najliczniejszych takich grup w Europie stanowią zwolennicy faszyzmu i propagatorzy wyższości białej rasy. To chyba najlepszy przykład tego, że chore doktryny wciąż mają się całkiem nieźle w niektórych środowiskach. Trzeba mieć nadzieję, że już nigdy nie dopuścimy ich do głosu. Wszak historii mamy się uczyć i wyciągać z niej wnioski, a nie ją powtarzać. Co do pojęcia eugeniki, trudno mi było o tym pisać, a jeszcze trudniej wejść w umysł postaci upowszechniającej taką ideę. Nie potrafiłbym sobie nawet wyobrazić wprowadzenia tak strasznej koncepcji w życie. Jednak była to część planu powieści, nad którą również musiałem się w pewnym stopniu pochylić. Na szczęście wspomniana postać jak i organizacja są fikcyjne.

Pewnie nie jestem jedyną osobą, która w „Miasteczku Anterrey” odnajdzie wyraźne wpływy stylu Stephena Kinga. To dla Pana ważny pisarz?

Tak, to dla mnie ważny pisarz. Przeczytałem kilka książek Stephena Kinga. Może nie wszystkie były równie dobre, ale nie sposób negować jego talentu do kreowania mrocznych historii i pełnokrwistych bohaterów. Myślę, że „Smętarz dla zwierzaków” to powieść, w której czułem się najlepiej. Przyznam, że nie sądziłem, iż ktokolwiek dostrzeże w „Miasteczku Anterrey. Znamię” jakiekolwiek wpływy. Może i nie chciałbym, żeby w moich książkach odbijał się styl innych pisarzy. Zawsze chcę pisać po swojemu, ale chyba, faktycznie, trudno uciec przed stylami poczytnych autorów, których książki sprawiały tyle frajdy i pozostały w pamięci. Jeszcze kilka lat temu dopadał mnie pewien dylemat: może lepiej wcale nie czytać, aby nie inspirować się (nawet podświadomie) pomysłami i stylem innych pisarzy? Ale, z drugiej strony, jak mam szlifować własny warsztat, nie mając żadnych wzorców? I zawsze dochodziłem do jednego, słusznego wniosku: trzeba czytać jak najwięcej. Nie tylko po to, żeby oderwać się od komputera, ale przede wszystkim, aby stymulować swój umysł, nieustannie pobudzać wyobraźnię i przeżywać historie stworzone w umysłach innych.
Przyznam, że nigdy jeszcze nie czytałem żadnego polskiego horroru i wiem, że muszę to nadrobić. Za to czytam polskie kryminały i bardzo je cenię. Mamy naprawdę świetnych pisarzy, którzy niczym nie ustępują autorom bestsellerów za granicą.

Zakończenie powieści sugeruje, że spokój w Anterrey zapanuje tylko na chwilę... Czy możemy zatem spodziewać się kolejnej części tej historii?

Tak. „Miasteczko Anterrey” to tak naprawdę trylogia. Kolejna część z podtytułem „Roszada” jest już napisana, ale zapewne ukaże się dopiero w przyszłym roku. W tejże części pewna śmiertelna rozgrywka dwóch osób rzuca cień na całe Anterrey. Nie brakuje tajemniczych zbrodni i akcji, ale nic więcej póki co zdradzić nie mogę. Plan do trzeciej części o tytule roboczym „Koma” jest dopiero w fazie rozwoju. Jednak zanim „Koma” doczeka się ostatniej kropki w manuskrypcie, planuję napisać kryminał osadzony w moim rodzinnym Lesznie i okolicach. Czuję, że muszę wyjść na jakiś czas z mroku „Miasteczka Anterrey,” zaczerpnąć trochę słońca, skupić się na otaczającej nas rzeczywistości i stworzyć coś bardziej przyziemnego, aby umysł mógł trochę odpocząć.

Skoro już jesteśmy przy odpoczywaniu...Wiem, że sporo Pan podróżuje, m.in. do krajów budzących wśród Europejczyków mieszane uczucia, takich jak Arabia Saudyjska. Czy myślał Pan o tym, aby swoje wrażenia z wyjazdów również opublikować w formie książki? Który z krajów stanowiłby najbardziej wdzięczny/najciekawszy temat?

Myślałem już o tym, aby w przyszłości napisać jakąś powieść, której akcja rozgrywać się będzie poza granicami Polski. Na pewno jedna z nich będzie w Irlandii, bo tam spędziłem ponad dekadę swojego życia. Mam już nawet pewien zarys tej książki, jednak minie trochę czasu zanim się za nią zabiorę. W Arabii Saudyjskiej spędziłem ponad osiem miesięcy, będąc na kontrakcie. Stamtąd udałem się też m.in. do Kurdystanu (północnego Iraku) oraz Omanu. Fajnie by było stworzyć jakąś ciekawą historię osadzoną właśnie w tych okolicach. Nie wiem jeszcze, czy byłaby to powieść grozy, czy bardziej sensacja. Nie chciałbym jednak pisać pamiętników z podróży, bo tych jest bez liku. Takie mini pamiętniki, w formie artykułów, pisałem już do leszczyńskiej gazety. Wolałbym stworzyć fikcyjną opowieść osadzoną w tamtych realiach; w końcu szkoda by było nie wykorzystać takiego potencjału. Tak naprawdę, najłatwiej chyba byłoby mi napisać jakiś thriller rozgrywający się w Brazylii, bo do tego kraju mam szczególną słabość. Nie jest on jednak tak odległy kulturowo od Polski, aby mógł kogoś zszokować, w przeciwieństwie do Arabii. Mam jednak nadzieję, że i na to przyjdzie odpowiedni czas. Wypada mi czekać na kolejne natchnienie, aby spisać pomysł na jakiejś kartce papieru. Wszak od natchnienia wszystko się zaczyna. Potem już jest tylko łatwiej.

POLECAMY

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI