Radość życia, czyli przedmiot, którego nie ma

Wstęp

Czego pragniemy dla naszych dzieci? Szczęścia, spokoju, spełnienia, radości. Czego uczy szkoła? Matematyki, polskiego, fizyki...O szkole mówi się, że przygotowuje do życia. Zgoda. Ale czy uczy również czerpania z niego radości?

Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Po ciężkim dniu, przy paskudnej pogodzie, popołudniową porą trafiamy na pocztę. Do nadania mamy ważny list. Odkładaliśmy to już parokrotnie. Tym razem nie sposób się wymigać. Wita nas – jakże by inaczej – kolejka. Przed nami kilkanaście osób, część z nich – o zgrozo – będzie realizować przelew, co jeszcze bardziej wydłuży czas oczekiwania. Atmosfera robi się gęsta i napięta. Wymarzony koniec dnia. Czy można skutecznie poprawić sobie humor? Spróbujmy. Gdy wreszcie podchodzimy do okienka, spoglądamy za siebie – kolejka wydłużyła się o dziesięć osób. Kupujemy znaczki na listy za
dwadzieścia parę złotych. I rozdajemy – każdemu, kto poprosi. Kolejka topnieje w oczach, ludzie dziękują, w zdumieniu wrzucają listy do skrzynki, oniemiałe kasjerki uśmiechają się – przecież i one mają mniej pracy. Koszt pozytywnego doświadczenia stosunkowo niewielki. Liczba uradowanych osób – kilkanaście. Chęć, by podzielić się tym doświadczeniem z bliskimi w domu (i to u wszystkich) – ogromna. Osobista radość i samozadowolenie – również. Same plusy.

Eksperyment ten przeprowadził niegdyś osobiście Martin Seligman, autor Pełni życia, twórca i zaangażowany popularyzator tzw. psychologii pozytywnej – gałęzi nauki badającej podstawy psychologiczne procesów towarzyszących odczuwaniu szczęścia i podtrzymywaniu pozytywnych emocji. Zdaniem Seligmana poczucie szczęścia dają: pochłonięcie (zgłębianie, fascynacja, pozytywne „zakręcenie” jakimś tematem, zaangażowanie), sens (uczestnictwo w czymś „większym od siebie”), pozytywne emocje (umiejętność dostrzegania przyjemności w drobiazgach) oraz relacje z innymi. Przykład z pocztą dowodzi częstej nieumiejętności dostrzegania „pozytywnego” potencjału w sytuacjach, które nas spotykają. Nie chodzi naturalnie o to, by w wolnej chwili rozdawać na lewo i prawo pieniądze, ale raczej, by mieć świadomość, że kilka prostych czynności może wprawić nas w dobry nastrój stosunkowo niedużym kosztem. Problem w tym, że – przynajmniej zdaniem niektórych – współczesna edukacja zupełnie do tego nie przygotowuje. Wręcz przeciwnie, oducza myślenia w kategoriach wspólnoty, społeczności, nie premiuje również kreatywnych rozwiązań.

Edukacja tkwi w XVIII wieku

„Na całym świecie depresja szokująco często dotyka młodych ludzi. (...) Taki stan rzeczy jest paradoksem, zwłaszcza jeśli się wierzy, że źródłem dobrostanu są dobre warunki bytowe. (...)  W Stanach Zjednoczonych rzeczywista siła nabywcza wzrosła około trzykrotnie. Średnia powierzchnia domu podniosła się dwukrotnie, z około
100 m kw. do 220 m kw. W 1950 roku jeden samochód przypadał na dwóch kierowców; dzisiaj mamy więcej samochodów niż osób z prawem jazdy. Kiedyś studiowało jedno dziecko na pięć; dzisiaj studiuje połowa. Ubrania – a nawet sami ludzie – wyglądają dziś jakby atrakcyjniej. (...)  Gdyby ktoś powiedział moim rodzicom, którzy z dwójką dzieci mieszkali w stumetrowym domku, jak wszystko będzie wyglądało za jedyne pięćdziesiąt lat, stwierdziliby po prostu: «To będzie raj na ziemi». Rajem trudno to nazwać” – pisze Seligman.

Świat uległ zmianie, zaś system edukacyjny wydaje się nie dostrzegać tych zmian w pełnej rozciągłości. Fundament współczesnej edukacji powstał w XVIII wieku i zakładał wykształcenie przyszłego pracow...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI