Psychiatra, który uczył jak doświadczać świata. Rozmowa z prof. Jackiem Bombą

Psychologia i życie

Otwartość na drugiego w cierpieniu, dawanie mu otuchy i działanie, w którego skuteczność się wierzy, charakteryzowały podejście prof. Antoniego Kępińskiego jako psychiatry. Mnie zaś uważał za empatycznego pesymistę terapeutycznego. Mówił: Pan by wszedł z pacjentem pod stół, gdyby on tam siedział, ale kto by was stamtąd wyciągnął?

Dorota Krzemionka: Kim był i nadal jest dla Pana prof. Antoni Kępiński?
Jacek Bomba:
Pytanie na pozór proste, a odpowiedź trudna. Dla mnie Antoni Kępiński był i pozostał psychiatrą idealnym. Chce się ku takiej idealności dążyć, wiedząc, że nigdy się jej nie osiągnie. Zaczęło się w styczniu 1964 r., gdy będąc studentem VI roku medycyny, zostałem przyjęty do krakowskiej Kliniki Psychiatrii jako wolontariusz. Trafiłem na oddział, któremu patronował Kępiński. Spotkałem miłego, ciepłego człowieka, o którego mądrości słyszałem już wcześniej. Powierzył mnie opiece pielęgniarki oddziałowej Janiny Ryszki-Zającowej, to jej sformułowania użył po latach w dedykacji Schizofrenii: „Tym, którzy więcej czują i inaczej rozumieją, i dlatego bardziej cierpią”. 

Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Antonim Kępińskim? Jakie wrażenie na Panu zrobił?
To dziwne, ale nie pamiętam. Musiało to być na zebraniu naukowym Katedry Psychiatrii. Studenci, członkowie Koła Naukowego, mogli w tych zebraniach brać udział. Bardziej pamiętam opinie, jakie o nim usłyszałem od moich nauczycielek psychiatrii, zanim go spotkałem. Na przykład prof. Maria Orwid, która prowadziła Koło Psychiatryczne Studenckiego Towarzystwa Naukowego, mówiła o nim jako o swoim mistrzu. 

Jakim był człowiekiem?
Nie wiem. Od niego się nauczyłem, że proces poznawania drugiego nigdy się nie kończy! Pół wieku minęło od jego śmierci, a nadal nie mogę oddzielić swoich wyobrażeń o nim od realności. Pozornie łatwo go było opisać. Był postawnym mężczyzną. Miał niebieskie oczy i wysokie (coraz wyższe z powodu łysienia) czoło. Jego głos był niski, ciepły. Był przystojny i choć nie dbał o siebie, podobał się. Całe lato chodził w sandałach wsuniętych na bose stopy. Tak pojawiał się na posiedzeniach Rady Wydziału Lekarskiego, budząc zgorszenie. Był dobrym, oddanym mężem. Nie miał dzieci, ale ojcował bratanicy i bratankom żony. Bardzo dbał o przyjaciół. Opiekował się potrzebującymi. Był bardzo pracowity. Pisał codziennie i czytał. Gwałtownie reagował na krzywdę wyrządzoną komuś. Ale trudno byłoby powiedzieć, że był sprawiedliwy. Przyznawał rację temu, kto pierwszy się poskarżył. Bywało, że wymagał od kolegów ponad miarę. Korzystając ze wspólnej z pacjentami łazienki, wysłuchiwał ich skarg na pielęgniarki i lekarzy. Lubił alkohol, ale nigdy nie widziałem go pijanego. Choć od starszych kolegów słyszałem, że to się zdarzało. Ale które z tych elementów opisu są ważne?
 


A jakim był jako szef oddziału?
...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI