Kiedy kryzys pojawia się w naszym życiu, często uznajemy go za dowód na to, że być może coś robimy nie tak, że źle żyjemy, bo życie przecież powinno być gładkie i spokojne. Bazując na tym przekonaniu, próbujemy przeróżnymi sposobami tym kryzysom zawczasu zaradzić, mając nadzieję, że ich unikniemy albo ich impakt nie będzie tak wielki, jeśli już się pojawią. Tyle tylko, że kryzysy są naturalnym elementem naszego życia i są dowodem na to, że żyjemy.
Ba, śmiem nawet twierdzić, że potrafią być pięknymi katalizatorami rozwoju. Co więcej, jako psycholożka nie życzyłabym nikomu braku kryzysów, czyli z perspektywy psychologicznej momentów przełomowych, zapraszających do zbudowania nowego sposobu bycia. Mówiąc kolokwialnie, „jak się nie rozwijasz, to się zwijasz”. I choć „w zwijaniu” czasem też nie ma nic złego, chodzi o to, by zachować względną równowagę między jednym a drugim. Nawet przyroda nas tego uczy: ruch i bezruch, słońce i księżyc, przypływ i odpływ.
POLECAMY
Kryzysów na przełomie naszego całego życia mamy wiele. Zaczynają się od maleńkości i nie ustają, aż do samego końca. To, co się zmienia na przestrzeni lat, to nasze doświadczenie oraz sposoby radzenia sobie, jakie przez lata stworzymy. Można by było nawet założyć, że im więcej kryzysów dobrze rozwiązanych, tym każdy kolejny przechodzimy łagodniej. Ale to w teorii…, a jak jest w praktyce? Różnie.
Kryzysy obecnych trzydziestolatków – skąd się biorą?
Metod radzenia sobie z kryzysami uczą nas najpierw rodzice, opiekunowie, nauczyciele, a potem rozwijamy je sami. Raz lepiej, raz gorzej. Raz sprawniej, a raz mniej. To, co w tym procesie jest ważne, to świadomość, że każde pokolenie wypracowuje swoje metody w zależności od dostępnych dla nich narzędzi.
Obecni trzydziestolatkowie mieli rodziców, którzy dorastali w świecie wypełnionym szarością i regułami komunizmu, znacząco ograniczającymi umiejętność rozwijania kompetencji psychospołecznych. Brak psychoedukacji i miejsc rozwijających samoświadomość ograniczał wachlarz dostępnych narzędzi. Innymi słowy, z kryzysami, które fundowało im życie, radzili sobie jak potrafili, czyli trochę po omacku. Jednym z wiodących narzędzi był alkohol, a także religia katolicka. Obydwa te narzędzia, choć każde na swój sposób, dla wielu osób były ulgą w codzienności. Niemniej jednak korzystanie tylko z jednego narzędzia zawsze niesie za sobą jakieś ryzyko uzależnienia i bezradności, kiedy jego zabraknie.
Dodatkowo warto pamiętać, że część tamtego pokolenia stawała się rodzicami w Polsce na przełomie zmian kulturowych i politycznych
lat 90. XX wieku. Rodząca się wtedy demokracja, a wraz z nią kapitalizm otworzył przed nimi bramy nie tylko ekonomiczne, ale też te prowadzące do wiedzy, rozwoju i szkoleń. I tu sytuacja zaczęła się powoli zmieniać. Obecni trzydziestolatkowie to właśnie owoc tamtych czasów. To pokolenie wychowane przez osoby, które uczyły się przechodzić przez kryzysy, czerpiąc z okrojonych wzorców zachowań, a potem stopniowo z coraz bardziej dostępnych treści samorozwojowych.
I oczywiście nasi rodzice próbowali dać nam to, co mieli najlepszego, i za to jesteśmy im wdzięczni. Próbowali swoimi sposobami przygotować nas na przyszłość. Tylko nikt nie przewidział, że przyszłość uwzględni przełom na miarę odkrycia ognia. A mianowicie: przełom technologic...
Dołącz do 50 000+ czytelników, którzy dbają o swoje zdrowie psychiczne
Otrzymuj co miesiąc sprawdzone narzędzia psychologiczne od ekspertów-praktyków. Buduj odporność psychiczną, lepsze relacje i poczucie spełnienia.