Oszustwa człowieka uczciwego

Wstęp

„Wiem, kim jestem. Nikt nie zna mnie tak dobrze, jak ja siebie.” Na pewno? Z wielu powodów słabo znamy siebie samych, a niewiele powodów przemawia za tym, by poznać siebie lepiej. Oszukujemy się na miarę potrzeb i w miarę możliwości. Sami chętnie usypiamy rozum, ulegając demonom nieracjonalności... Dlaczego wpadamy w pułapkę złudzeń? Czy fałszywe przekonania mogą nas przed czymś chronić?

Mariola i Stefan są małżeństwem od ponad 20 lat. Mieli dość czasu, by się poznać. Są święcie przekonani, że znają się dobrze – sami siebie i siebie nawzajem. Możemy więc oczekiwać, że ich sądy na swój temat będą niemal identyczne. Nic bardziej złudnego. Stefan sądzi, że umie słuchać i liczy się ze zdaniem innych. Mariola natomiast twierdzi, że Stefan jest apodyktyczny, skłonny do lekceważenia innych. O sobie Mariola sądzi, że ma silną wolę, ale Stefan powiada, że tak naprawdę ona jest chorobliwie uparta. Takich zestawień można usłyszeć dziesiątki... Z każdej wersji wyłaniają się dwa odmienne obrazy tej samej osoby. Czyja zatem charakterystyka jest bardziej wiarygodna? Wiele wskazuje na to, że cudza, zewnętrzna, a nie własna!
Błędy w postrzeganiu siebie są raczej normą niż wyjątkiem, zaś trafny obraz siebie samego raczej wyjątkiem niż prawidłowością. Być może to dlatego – jak pisałem niedawno – większość osób ma pozytywną samoocenę (w polskich badaniach ponad 80 procent), a przytłaczająca część z nas uważa, że pod większością względów odbiegamy in plus od przeciętnej. A przecież kłóci się to z rachunkiem prawdopodobieństwa, z którego wynika, że najwięcej powinno być średnich, a najmniej bardzo dobrych i bardzo kiepskich. Dlaczego tak się dzieje?

Ten, który odbija się w lustrze
Zacznijmy od tego, że każdy z nas występuje w dwóch rolach: jako podmiot i jako przedmiot obserwacji. Kiedy patrzymy w lustro, doświadczamy swoistego rozdwojenia. Z jednej strony stoi podmiot, obserwator, z drugiej zaś przedmiot, obiekt obserwacji. Tyle, że jest to ta sama osoba. Ta pierwsza, podmiotowa rola jest naturalna, podstawowa, realizowana automatycznie. Jesteśmy w niej aktorami, sprawcami takich czy innych zachowań, agentami zmian. W tej roli nie zajmujemy się sobą, a jeśli już – to w stopniu niewielkim. Zajmujemy się przede wszystkim rzeczywistością, w której działamy. Jesteśmy w tym podobni do zwierząt, tyle że zwierzęta funkcjonują wyłącznie w ten sposób. Przewaga ludzi wynika – jak się zdaje – z bardziej zaawansowanych narzędzi analizy rzeczywistości.
Igor Kon, rosyjski antropolog i socjolog, szef Instytutu Etnologii i Antropologii w Rosyjskiej Akademii Nauk, twierdzi, że w ten jedyny, zwierzęcy sposób ludzie funkcjonowali aż do końca średniowiecza i początku renesansu. Dopiero wtedy nauczyli się przyjmować wobec siebie samych pozycję obserwatorów. Zdaniem Kona, zdolność do przyjmowania perspektywy obserwatora wobec siebie samego jest zdolnością wyuczoną. Łączy ją z wykonywaniem rachunku sumienia i sugeruje (choć oczywiście dowieść tego nie potrafi, bo nie ma żadnego sposobu), że postawa obserwatora siebie samego (JA przedmiotowe, JA jako przedmiot obserwacji) jest produktem europejskiego chrześcijaństwa. Nie można mieć co do tego pewności, choć zauważmy – pierwsze autoportrety w malarstwie europejskim powstały także w okresie renesansu.

Zgłodniałem, bo zegar się spieszy
Warto poszukać odpowiedzi na pytanie: co może być przedmiotem obserwacji?, a przede wszystkim: co może być przedmiotem samoobserwacji? Literalnie rzecz ujmując – niewiele. Tylko dwie rzeczy. Pierwsza z nich, to cechy fizycznego wyglądu: wysoki – niski, brunetka – blondynka, rasy białej – rasy żółtej, blady – rumiany itd. Druga z nich, to cechy fizyczne zachowania się: szybko – powoli, często – rzadko, słabo – intensywnie itp. Cała reszta to interpretacja, która zresztą przychodzi nam z nadzwyczajną łatwością. Każdy z nas jest jednak przekonany, że widzi (na własne oczy!) emocje, cechy, stany. A jeśli nawet nie widzi, to wie (wie na pewno!), co w danym momencie przeżywa, jaki jest w tej konkretnej chwili, a także jaki jest zazwyczaj. I tu właśnie zaczynają się problemy. Bo w jaki sposób rozpoznajemy swoje stany? Skąd wiemy, jakie przeżywamy emocje? Jak odkrywamy nasze cechy? Jak rozpoznajemy nasze intencje? Wielu z nas przyjmuje takie pytania z nieukrywanym zdziwieniem. Psychologowie niekiedy irytują nas, bo nieraz sądzimy, że nawet oczywiste rzeczy potrafią zagmatwać. Jak to skąd wiemy o sobie to, co wiemy? To się przecież wie i już! Dobra znajomość siebie traktowana jest jako stan oczywisty, naturalny. Tymczasem wiedza psychologiczna pokazuje coś innego.

Wiele wskazuje na to, że o cechach, stanach, emocjach wnioskujemy na podstawie obserwacji własnych zachowań i obserwacji kontekstu sytuacyjnego, w jakim funkcjonujemy. Dawne badania Jerome Singera, emerytowanego dziś profesora psychologii, badacza emocji i motywacji, pokazują, że czujemy się głodni, bo upłynęło dużo czasu od ostatniego posiłku. Gdy zegar w eksperymencie Singera chodził wolniej niż normalnie, badani powstrzymywali się od jedzenia, ale gdy zegar spieszył się, to chętnie sięgali po jedzenie. Daryl Bem, a na inny sposób Robert Zajonc wykazali to samo, co Marek Piwowski w legendarnym filmie „Rejs”: lubimy to, co znamy. A nawet dowiadujemy się o tym, co lubimy na podstawie własnych zachowań (słynne Bemowskie lubię chleb razowy, bo zawsze go kupuję)!

Oszukuj mile: śmiechem, słowem, gestem

Oczywiście, obserwacja siebie, własnych zachowań to nie jedyne źródło wiedzy o sobie. Innym, bardzo ważnym, jest zdanie innych ludzi. Dochodzi do tego, że żona zaproszona na kolację do eleganckiego lokalu, pyta męża: – Powiedz mi, co ja będę jadła. Tylko że zdanie to czasem bywa brane pod uwagę, a czasem nie. Ale może być również tak, że opinia innych interesuje nas tyle, co przysłowiowy zeszłoroczny śnieg. Badania Hanny Brycz ujawniają, że o ile w przypadku wiedzy o innych ludziach sądy zewnętrzne odgrywają istotną rolę, to w percepcji siebie samego informacje pochodzące od innych ludzi stanowią źródło drugorzędne. Bierze się to z dwóch (nierzadko przeciwstawnych) tendencji: tendencji do poszukiwania pozytywnych informacji na własny temat (Bogdan Wojciszke nazwał to zręcznie autowaloryzacją) i tendencji do poszukiwania rzetelnej, prawdziwej wiedzy o sobie samym (co Wojciszke nazwał autoweryfikacją). Istnieje sporo niebudzących wątpliwości danych dowodzących obecności obu tych tendencji. Istnieje też sporo dowodów na to, że poszukiwanie pozytywnych informacji jest zazwyczaj silniejsze niż poszukiwanie informacji prawdziwych. Mówiąc krótko: wolimy informacje pozytywne, nawet jeśli nie są prawdziwe, a unikamy negatywnych, nawet jeśli prawdziwe są. Na tym zasadza się niezwykła efektywność komplementów. Mechanizm tego zjawiska nie do końca jest jasny, ale możemy założyć, że jednym z powodów tej asymetrii jest dą...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI