O sztuce wychowania - w dialogu z profesor Antoniną Gurycką

Wstęp

Nie umiem na proces wychowawczy patrzeć jak na nieustającą, planową i celową reżyserię sytuacji. Nie potrafię postrzegać go tylko na linii wychowawca -uczeń, z takim właśnie kierunkiem „przepływu”: od dorosłego do młodego. Sama wiele się uczyłam od swoich uczniów. Im bardziej zdawałam sobie z tego sprawę, z tym większą pokorą myślałam o własnej niekompetencji.

Maria Kalinowska przez wiele lat była nauczycielem, dyrektorem liceum, następnie kierownikiem ośrodków doskonalenia nauczycieli. Obecnie prowadzi własną firmę oświatową. Jest autorką książek i artykułów na temat zarządzania oświatą i polityki edukacyjnej.

Było to jakieś dziesięć lat temu. Pracowałam w liceum – jako dyrektor, nauczyciel i wychowawca.
Nauczycielka historii, osoba powszechnie znana i budząca strach, wpadła wzburzona do mojego gabinetu, krzycząc:
– Tego Tomka trzeba wyrzucić ze szkoły! Jego bezczelność przekracza wszelkie granice! Ja się na to nie godzę!
Ze zdumienia musiałam szerzej otworzyć oczy, bo pani Zofia w pół krzyku zamilkła. Zdążyłam w tym momencie zapytać: „A co się stało?”. Po chwili nie miałam złudzeń – nauczycielka była tak zdenerwowana, że nie potrafiła nawet wyartykułować przyczyny swojego wzburzenia. Powiedziałam więc jedyne, co mi przyszło wtedy do głowy:
– Pani Zofio, obiecuję, że zajmę się sprawą Tomka tak skutecznie, że więcej nie będzie pani miała podstaw do narzekania.
O dziwo, podziałało. Nauczycielka wyszła z gabinetu, szemrząc już jedynie pod nosem: „Zobaczymy, zobaczymy...”.
Nie zwlekając, poszłam do pokoju nauczycielskiego, licząc na to, że skoro pani Zofia dotarła do mnie aż tak poruszona, musiała już co najmniej kilku osobom zasygnalizować przyczynę swojej frustracji. Nie myliłam się – cały pokój huczał od komentarzy na temat „kolejnego bezczelnego zachowania Tomka, tego prowokatora”. Zapytałam tylko – co tym razem? Z różnych kierunków dotarł do mnie komunikat mniej więcej takiej treści:
Tomek już od rana z premedytacją działał pani Zofii na nerwy, paradując w czapce na głowie w miejscach ważnych dla historii i tradycji szkoły (muszę dodać, że tradycje te były głęboko narodowe, święte, heroiczne, ofiarne itd.). Mimo kilkakrotnie zwróconej uwagi chłopiec nie zdjął czapki, raz tłumacząc się przeziębionymi zatokami, innym razem nakazem płynącym z religii, którą od miesiąca wyznawał.
Zrozumiałam, że Tomek przeciągnął strunę, pani Zofia zresztą również, bo od rana mocno nakręciła spiralę konfliktu, w którym tak naprawdę nie chodziło o szacunek dla świętości narodowych lub jego brak, a o pospolite granie na nerwach. Z dwojga antagonistów postanowiłam zająć się Tomkiem, prosto kalkulując, że jeśli moje oddziaływanie będzie skuteczne – załatwię kilka spraw jednocześnie.
W trakcie najbliższej godziny lekcyjnej przez woźnego kazałam Tomkowi przyjść do gabinetu. Taka forma wezwania musiała zrobić wrażenie i na nim, i na jego „widowni”, bo nigdy jeszcze w ciągu pięciu lat zarządzania szkołą jej nie użyłam.
Tomek przyszedł natychmiast (zgodnie z poleceniem) i stanął przede mną, mnąc czapkę za plecami. Nie poprosiłam, aby usiadł, choć miałam to w zwyczaju i wiedzieli o tym wszyscy uczniowie. Sama siedząc, od niechcenia powiedziałam:
– Tu na ścianie, jak widzisz, wisi najstarszy sztandar szkoły. Słyszałam, że masz nieodpartą potrzebę wyrażania własnych niekonwencjonalnych uczuć w pobliżu symboli narodowych. Proszę, załóż czapkę i stój pod nim, ile tylko chcesz. Mnie to nie przeszkadza, szanuję prawa każdego z was do wolności przekonań, swobody religii i sumienia, zaznaczania własnej indywidualności itp. Chciałabym jednak, byś i ty uszanował te same prawa w odniesieniu do innych ludzi. Dlatego, skoro już wiemy, że masz taką potrzebę i że jej realizacja w formie, jaką uprawiałeś od rana, godzi w uczucia patriotyczne pani Zofii, a mnie wiadomo, że również wielu innych osób, proponuję mój gabinet jako stałe miejsce dla twoich manifestacji. Sugeruję również, byś na przyszłość, w przypadku kolejnej niezwykle pilnej emocjonalnej potrzeby zachowań niekonwencjonalnych, wypróbowywał je tutaj. Obiecuję być zdyscyplinowaną, cichą publicznością.
Po tej kwestii wstałam od stołu i przeszłam do biurka. Nie minęła minuta, gdy usłyszałam:
– Chyba głupio wyszło.
Nie zaprzeczyłam. Po chwili padło pytanie:
– Czy mogę wyjść i nie manifestować?
Znowu nie odpowiedziałam, ale spojrzałam na „prowokatora”.
– Czy jeśli przeproszę panią Zofię...?
– Nie – odpowiedziałam, choć ni...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI