(Nie)wszystko na mojej głowie

Dlaczego chcemy mieć wszystko pod kontrolą?

Na temat

Zastanówmy się, kto nam powiedział, że sobotę należy poświęcić na sprzątanie, w niedzielę przygotować dwudanio­wy obiad, a w tygodniu zaopatrywać lo­dówkę? Jak uwolnić się od potrzeby nadkontroli?

Było to kilkanaście lat temu. Siedziałam w sobotę przy kuchennym stole i z zaciekawieniem przyglądałam się Teresie, która od kilkunastu minut z szaleństwem w oczach biegała między piętrem a piwnicą. Wbiegając po kilkunastu stopniach na górę, znosiła na dół worki i kartony. Znosiła je gniewnie, jakby obrażona, a potem znikała w piwnicznych czeluściach. Co jakiś czas dochodziły stamtąd głośne westchnienia przeplatane soczystymi przekleństwami. Gdybyście ją wtedy zobaczyli, można było pomyśleć, że zostało jej kilka godzin, po których świat przestanie istnieć, jeśli nie dokończy dzieła. Przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie. Dokładnie w tym samym czasie Antoni, jej mąż, siedział spokojnie na kanapie i błądził wzrokiem po telewizyjnym ekranie, śledząc losy mężczyzn w lajkrowych getrach, pedałujących pod górę gdzieś we Francji. 

Na zegarze wybiła piętnasta, kiedy Teresa stanęła w drzwiach, otarła pot z czoła, cisnęła o podłogę gumowymi rękawiczkami i stwierdziła, że ma dosyć takiego życia. On siedzi całą sobotę i nic nie robi, a ona usypała przed domem pokaźną górę zbędnych rzeczy i spakowała je w odpowiednie worki. Wykrzyczała, że kompletnie nikt nie szanuje jej pracy i wszystko jest na jej głowie – włącznie z obiadem, który należy szybciutko podać do stołu, bo przecież już najwyższa pora. 

POLECAMY

Poproszona na obiad usiadłam do stołu. Obiad był wymyślny i pyszny. Obiady, jak zapewne wiecie, są szczególnie niewdzięczną pracą, bo ich przygotowanie zajmuje zazwyczaj dużo czasu, a skonsumowanie raptem chwilę. Później trzeba posprzątać. Antoni wstał i zaczął zbierać talerze, a gdy tylko znalazł się w pobliżu zmywarki, usłyszał, że Teresa to wszystko pochowa, bo on robi tak, że trzeba zmywanie rozkładać na dwie tury. Wzruszył ramionami, odstawił talerze, podziękował uroczo za obiad i się oddalił. 

Sobota zakończyła się dla Teresy około dwudziestej drugiej. Choć bardzo chciała, nie była już w stanie obejrzeć filmu. Zmęczona i zła poszła spać. W niedzielę od rana zajęła się znów tym, za co nikt jej nie dziękował. Czy to wszystko było tragiczne? Teoretycznie tak. Praktycznie? Niekoniecznie.

Kobieta xxi wieku

Każdego dnia spotykam w swoim gabinecie kobiety, które – podobnie jak Teresa – czują się niedoceniane i zmęczone. Rozczarowane opowiadają, jak wiele rzeczy muszą brać na siebie każdego dnia. Narzekają, że nie mogą liczyć na pomoc ze strony partnerów ani dzieci. Są wśród nich prężnie działające businesswoman, które siedzą w pracy od rana do nocy przekonane, że bez nich firma nie przetrwa do jutra, bo nikt nie jest w stanie ich zastąpić. Rozmawiam z młodymi matkami, które chcą być najlepszymi matkami świata. Poznaję młodziutkie kobiety, z ust których słowa „muszę” i „powinnam” wystrzeliwane są z prędkością karabinu maszynowego. Wszystkie one są jak Teresa – robią zbyt dużo, chcą od siebie zbyt wiele i próbują mieć stale rękę na pulsie, wierząc, że nad życiem można sprawować kontrolę. Trzeba tylko podjąć wysiłek. No cóż, niekoniecznie.

Mówi się nam od dziecka, że możemy być, kim chcemy, i robić to, co pragniemy. Taka jest przecież kobieta XXI wieku. Problem polega na tym, że w tym samym czasie obserwujemy w sobotnie poranki matki fruwające z odkurzaczem, zmęczone po całym tygodniu pracy, które zwalają z łóżek rodzinę, mówiąc, że wyśpią się po śmierci. Patrzymy, jak kurz znika z półek, i słuchamy, że mężczyźni są leniwi. Tymczasem może warto zastanowić się, dlaczego i od kogo otrzymują komunikaty, które utwierdzają ich w przekonaniu, że kobiety lepiej radzą sobie z domowymi obowiązkami lub opieką nad dziećmi? Czy to mężczyźni, czy może my same robimy z siebie męczennice, które marzą o chwili odpoczynku?

Dobre praktyki, jak poradzić sobie z nadkontrolą

Zastanówmy się, kto nam powiedział, że sobotę należy poświęcić na sprzątanie, w niedzielę przygotować dwudaniowy obiad, a w tygodniu zaopatrywać lodówkę? Kto utwierdził nas w błędnym przekonaniu, że tylko kobieta biegle włada żelazkiem, a nieumyte na święta okna świadczą o niezaradności? Od kogo dowiedziałyśmy się, że odpoczynek to nic innego jak ładne określenie lenistwa? Skąd wzięłyśmy przekonanie, że jesteśmy niezastąpione? W wielu kwestiach zapewne świetnie sobie radzimy i inni mogliby się od nas uczyć, ale czy na pewno chodzi o segregowanie prania? Nie sądzę.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że każdą rolę, którą przychodzi nam odegrać w życiu, większość kobiet chciałaby wypełnić doskonale, zebrać gratulacje i oklaski. W teatrze zwanym życiem nie chodzi jednak o to, by aktor poświęcił dla roli wszystko na scenie, zanim opadnie kurtyna. Życie nie ma być dramatem. Ma przynosić radość, dawać satysfakcję i możliwość zregenerowania się przed kolejnymi występami. Ten stan da się osiągnąć, ale żeby to zrobić, należy wdrożyć kilka koniecznych praktyk. 

Jak uwolnić się od potrzeby nadkontroli

Pierwszą i niezwykle ważną praktyką jest określenie własnych potrzeb i możliwości. 

Kiedy poznałam Magdę, była rozczarowana swoim związkiem, bo właśnie na nią spadły wszystkie obowiązki domowe. Rzecz jasna, nie stało się to samo. Wyniosła z domu przekonanie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. Rodzice chwalili ją tylko wtedy, kiedy robiła to, czego oni sobie życzyli. Skończyła studia, które były ich marzeniem. Mieszkała na osiedlu, które ich zdaniem było wystarczająco prestiżowe. Gdyby trzydzieści lat jej życia miało nosić jakiś tytuł, bez dwóch zdań brzmiałoby: „Będą Państwo zadowoleni”. Logicznym następstwem było wejście w relację, w której każdego dnia starała się o zadowolenie partnera, rezygnując z własnych potrzeb. A gdyby okazało się, że on nie jest z niej zadowolony?

Tak samo jak Marcin chodziła do pracy na siódmą rano, ale wstawała o piątej, żeby przygotować „porządne śniadanie”, także drugie, które zabierał ze sobą do biura. Po powrocie do domu gotowała obiad, a zakupy robiła po drodze, taszcząc siatki.

Wieczorem była tak zmęczona, że zasypiała po kilku minutach na filmie. Nie miała ochoty na rozmowy, na seks tym bardziej. Spotkałyśmy się, kiedy w ich związku zaczęło się dziać naprawdę źle. Marcin zaczął nazywać ją „Mamuśką”, przestał dziękować za śniadanka i dokuczał, mrucząc pod nosem, że nie godził się na biały związek. Rozwiązanie było całkiem proste, ale wymagało od Magdy przeformułowania wielu szkodliwych przekonań na temat miłości i tego, jak zdrowo funkcjonować w relacji jako dorosła kobieta. Marcin wcale nie oczekiwał, że będzie jego opiekunką. Wolał ją spontaniczną, kiedy na szybko pochłaniali poranne płatki. Obiady dalej gotowała Magda, ale on po nich zmywał, by ona mogła po prostu odpocząć. 

W przypadku Magdy i Marcina receptą na zmianę były chęci obu stron i zaangażowanie w rozwiązanie problemu. Wszystko zaczęło się od dostrzeżenia go i poszukania sposobu na uratowanie pogarszającej się sytuacji. Nie był to wcale łatwy proces, bo zmiana zasad w trakcie gry rzadko spotyka się z entuzjazmem. Trzeba jednak wiedzieć, po co wprowadzamy te zmiany i jakie korzyści nam to przyniesie. 
    
Drugą dobrą praktyką jest określanie tego, co faktycznie możemy kontrolować. 

Anię poznałam, gdy partner namówił ją, by poszukała pomocy. Kilka miesięcy wcześniej dowiedziała się, że mąż jej najlepszej przyjaciółki miał romans, który trwał dwa lata. Choć nie miała zastrzeżeń do swojego związku, a Adam, jej partner, nie dawał żadnych powodów do zazdrości, coraz częściej wyobrażała go sobie w objęciach innej kobiety. Udany od sześciu lat związek zaczął się zamieniać w piekło, kiedy rytuałem stało się przeglądanie telefonu Adama, jego e-maili i uporczywe domaganie się relacji z przebiegu każdego dnia. Zaufanie słabło coraz bardziej i każda ze stron była tym mocno zmęczona. Pomimo próśb i zapewnień Ania nie dawała się przekonać, że Adam niczego przed nią nie ukrywa. Wiele godzin zajęło nam wspólne mierzenie się z zagrożeniami, których wypatrywała. Jaki jednak miała wpływ na to, czy dojdzie do zdrady partnera? Przecież o zdradę jest o wiele łatwiej, gdy w związku dzieje się źle. Tym, co mogło się wydarzyć najgorszego w przypadku tej pary, była – zdaniem Ani – niewierność ze strony partnera. Prawdopodobieństwo, że do niej dojdzie, rosło z każdym kolejnym działaniem mającym na celu kontrolę. 

Skutecznym sposobem na pozbycie się katastroficznych myśli było przeanalizowanie nie tylko złych scenariuszy, ale zrównoważenie ich dobrymi. Co by się wydarzyło, gdyby znów dostrzegła w Adamie człowieka godnego zaufania? Czy nie przyniosłoby więcej korzyści przekierowanie energii w działania, które mają na celu zbliżenie się do siebie, i zadbanie, by czas spędzany razem był jakościowo dobry? 

Uznając ten wariant za przynoszący więcej potencjalnych korzyści, a jednocześnie bardziej prawdopodobny, para zaczęła małymi krokami cofać się do punktu wyjścia. Powróciły wspólne chwile spędzane na przyjemnościach i drobne gesty, mające na celu wyrażenie wzajemnego uznania. Oczywiście, do dziś zdarza się, że po rozmowie z przyjaciółką, która jest w trakcie rozwodu, Ania zastanawia się, czy kiedyś nie znajdzie się w jej sytuacji. Ale zdała sobie sprawę, że nawet jeśli tak się wydarzy, będzie mogła poszukać wsparcia i przejść przez trudne chwile, tak jak robi to jej przyjaciółka. Szczęśliwie, zamiast skupiać uwagę na czarnych myślach i pozwalać im rosnąć w siłę, kobieta uważnie przygląda się faktom, a te świadczą na korzyść.
Iwona to kobieta sukcesu, która na przestrzeni kilku ostatnich lat rozwinęła prężnie prosperującą firmę. Gdy debiutowała na rynku, szybko dała radę wyprzedzić konkurencję. Dziś zatrudnia kilka osób, nie narzeka na brak zleceń i ma wiele pomysłów na przyszłość. Niejedna osoba przyglądająca się jej osiągnięciom mogłaby odczuć podziw, a także lekkie ukłucie zazdrości. Z pewnością jednak nikt nie zazdrościłby jej codziennych obaw o to, że któregoś dnia to wszystko może runąć jak domek z kart.

„Czasy są niepewne, a na ludziach nie można polegać”. To przekonanie, jak można się domyślać, nie ułatwia Iwonie życia. Niejednokrotnie zawiodła się na współpracownikach, którzy nie dotrzymali terminu, zrobili coś niezgodnie z jej standardami czy nie działali na korzyść firmy. Choć bardzo chciała delegować zadania, uznała to za zbyt ryzykowne i nad wszystkim woli czuwać sama.

Iwona skupiała się na dotychczasowych potknięciach, potrafiła kilkadziesiąt razy analizować tę samą sytuację. Nie prowadziło to niestety do żadnych wniosków, a wręcz przeciwnie, coraz częstsze ruminacje (nieprzyjemne, powtarzające się myśli dotyczące przeszłych wydarzeń) prowadziły do wycofania i blokowały rozwój. Praca nad tym wymagała od Iwony zmiany kierunku myślenia. Mamy bowiem wpływ na to, o czym rozmyślamy i w jakim kierunku podążać będą nasze myśli. 

Nauka świadomego panowania nad myślami i szukaniem rozwiązań dla problemów pozwala człowiekowi ruszyć z miejsca. Na nic zdawało się rozpamiętywanie porażek, bo nie prowadziło do żadnych rozwojowych wniosków. 

Oto trzecia dobra praktyka – szukanie rozwiązań dla potencjalnych problemów, które mogą wystąpić, lub tych, które już wystąpiły. 

Pracownicy mogą zawodzić, bo nie mają dostępu do informacji. Mogą nie czuć się doceniani lub faktycznie nie posiadać wystarczających kompetencji do prawidłowego wykonywania powierzonych im zadań. W przypadku Iwony skonsultowanie problemów z osobami zajmującymi się biznesem pomogło odnaleźć słabe ogniwa i usprawnić procesy. Dwie osoby straciły pracę, ale firma z każdym kolejnym miesiącem działała lepiej, a Iwona miała czas pomyśleć znów o tym, co dobre, i skupić energię na rozwoju. Dodatkową korzyścią jest wzajemny wzrost zaufania.

Przed milionami kobiet wciąż stoi wyzwanie, by pozwolić sobie na zmianę, która zawróci je z drogi rzekomo prowadzącej do perfekcji. Drogi, którą gdy wytyczano, nie uwzględniono przystanków na zadbanie o siebie, relacje, komfort, wygodę i przyjemności.

Czwartą dobrą i transformującą praktyką jest nauczenie się odpuszczania i zaakceptowania faktu, że stan perfekcji nie istnieje, a my nie jesteśmy jedynymi utalentowanymi istotami na świecie. 

Trochę wody upłynęło, nim Marta pogodziła się z tym faktem i odkryła, że zrobione jest lepsze od doskonałego. Podobnie jak Teresa, której historię przytoczyłam na początku, Marta żyła w przekonaniu, że tylko ona jest w stanie podołać zadaniu. Teresa była mistrzynią w zapakowywaniu zmywarki po brzegi, Marta natomiast aspirowała do tytułu Najlepszej Matki Wszechczasów. Po urodzeniu dziecka jej świat wywrócił się do góry nogami, a ogromna miłość do syna sprawiła, że chciała przychylić mu nieba i od pierwszych chwil życia dawać mu to, co najlepsze. To ona tuliła go do snu, bo mąż zasnął razem z nim i chrapał, a wszyscy wiedzą, jak ważne jest, by dziecko się wysypiało. Także ona zajmowała się przebieraniem i kąpielami, bo wielkie męskie ręce bywają niedelikatne i niezdarne. Marta zajmowała się zabawami, bo mąż zbyt mało się angażował. Złapała go na tym, jak odpisywał na e-maila, gdy Staś przeżuwał zdjętą własnoręcznie z nóżki skarpetkę. 

Mąż Marty, Krystian, był szczęśliwy, gdy urodził mu się syn. Skłamałby, mówiąc, że wizja kąpieli i przebierania tak małej istoty nie była przerażająca, ale starał się, jak mógł. Marta miała jednak wiele zastrzeżeń, więc w pewnym momencie uznał, że lepiej będzie, jeśli ona się tym zajmie, bo on może zrobić dziecku krzywdę. Od tego wszystko się zaczęło, a z upływem czasu repertuar obowiązków Marty rósł wprost proporcjonalnie do poziomu jej frustracji i rozżalenia. Uważała, że Krystian kiepsko sprawdza się w roli ojca, nie angażuje się w wychowanie, nie poświęca dziecku uwagi, a wszystko jest na jej głowie. Coraz bardziej przypominała mu jego matkę, która stale narzekała, że wszystkim w domu musi zajmować się sama. 

Jego ojciec faktycznie nie garnął się do wykonywania domowych obowiązków. Raz do roku przynosił do domu choinkę i na tym się kończyło. Obiecał sobie, że nie będzie taki jak on. Do czasu, kiedy na świecie pojawił się Staś, dzielili się obowiązkami. On nie znosił odkurzać, ona nie znosiła prasowania. Z radością wkładała więc na siebie nawet nieperfekcyjnie wyprasowane bluzki. „Lepsza taka niż chodzenie w nylonie!”, mówiła i była zadowolona. Dlaczego więc Krystian nagle stał się tym złym i beznadziejnym? Najpewniej dlatego, że Marta nieświadomie przypisała sobie zdolność do bycia najlepszą w sprawowaniu opieki nad synem, ale po jakimś czasie nadmiar obowiązków zaczął ją zwyczajnie męczyć. W związku zaczynało się dziać źle, a każda próba rozmowy kończyła się festiwalem skarg i zażaleń śpiewanych na dwa głosy. 

Z pomocą przyszedł terapeuta, do którego udali się z przekonaniem, że jako para stoją nad przepaścią. Zasugerował, żeby nauczyć się odpuszczać, i nie były to słowa skierowane tylko do Marty. Ona musiała przełamać się i zobaczyć, że dziecko w brudnej koszulce, której ojciec nie zmienił po zabawie, dalej jest zaopiekowanym dzieckiem. On musiał nauczyć się cierpliwości i przyjmowania wskazówek od żony, która miała bogatsze doświadczenie z czasów, gdy odsunęła go od obowiązków. 

Kilka miesięcy trwał najtrudniejszy okres, w którym wprowadzali nowy ład panujący w domu. Finalnie przetrwali jako para i nauczyli się, że rodzicielstwo jest najlepsze wtedy, gdy rodzice żyją w zgodzie. 

Piąta dobra praktyka to pielęgnowanie w sobie świadomości, że człowiek nie jest zdolny do perfekcji. 

Bez względu na to, co powtarza się nam od pokoleń, nie mamy obowiązku bycia cyborgami. To, że matka sprzątała w każdą sobotę, nie oznacza wcale, że jej córka ma przejąć ten zwyczaj. Do pewnego momentu nasze możliwości są ograniczone i mieszkając w rodzinnym domu, przyjmujemy panujące tam zwyczaje. Jako dorosłe osoby możemy wybierać te z nich, które uznajemy za dobre dla nas i warte kontynuowania. Wiele kobiet ma z tym problem i odczuwa coś na kształt poczucia winy.

Mówią, że nie tak zostały wychowane i czują się, jakby podważały sens rodzinnych tradycji. Tymczasem mają do tego pełne prawo. 

Kiedy wraz ze śmiercią prababek odeszły twierdzenia, że celem kobiety jest uszczęśliwianie mężczyzny, rodzenie dzieci i dbanie o dom, coraz więcej mężczyzn gotowych było do wejścia w nową rolę – rolę partnera, a nie pana w domu. Problem w tym, że równie wiele kobiet nie było gotowych, by ich w tę rolę wprowadzić i przyjąć, że druga strona może zrobić coś inaczej, co nie oznacza, że źle. 

Teresa sama podjęła decyzję o konieczności zrobienia porządków w piwnicy, choć Antoni namawiał ją, żeby pojechali rowerami nad jezioro. Uznała, że przejażdżka może poczekać. A wydawać by się mogło, że prędzej się zachmurzy, niż uciekną graty z piwnicy. Jej mąż nie miał ochoty na sprzątanie. Był zły, że zamiast odpocząć i spędzić miło czas, Teresa najpierw się umęczyła, a później winę przeniosła na niego. Nie myślcie jednak, że ochoczo przyklasnął zmianie, jaka zaszła w żonie na przestrzeni tych kilkunastu lat. Trudno byłoby jej zliczyć, ile razy wymigiwał się od zapakowania zmywarki, próbując ją przekonać, że ona zrobi to lepiej. Od tamtej pory odkrył wiele umiejętności, którymi zaskoczył małżonkę. Okazało się, że płynnie odkurza i rozwiesza pranie (choć wciąż po kilku upomnieniach). Teresa zyskała w jego oczach, gdy niespiesznie co sobotę konsumuje jajko na miękko, bo Antoni uważa to za popisowe danie śniadaniowe. 

Kiedy przywołuję tę historię, mam ochotę zapytać: czy warto było się tak udręczać? Podobne pytania zadawały sobie wspomniane przeze mnie bohaterki. Najprostszą odpowiedzią byłoby krótkie: „Nie”, ale uczymy się całe życie, które jest w rzeczywistości jedną wielką zmianą. Przed milionami kobiet wciąż stoi wyzwanie, by pozwolić sobie na zmianę, która zawróci je z drogi rzekomo prowadzącej do perfekcji. Drogi, którą gdy wytyczano, nie uwzględniono przystanków na zadbanie o siebie, relacje, komfort, wygodę i przyjemności. A one są w życiu ważniejsze niż posprzątana tydzień wcześniej piwnica czy perfekcyjnie wykonana prezentacja. 

 

Jak sobie radzić z nadkontrolą?

  1. Zastanów się, czy masz skłonność do kontrolowania innych? Czy często masz wrażenie, że coś może umknąć Twej uwadze? Czy czujesz potrzebę sprawdzania telefonu partnera lub tego, by zawsze wiedzieć gdzie i z kim jest?
  2. Zastanów się, dlaczego chcesz kontrolować sytuację/inne osoby? Czego się boisz? Przed czym chcesz się uchronić? 
  3. Określ, co najgorszego mogłoby się wydarzyć, gdybyś przestał/przestała kontrolować daną sytuację lub osobę? Co to najgorsze zdarzenie pociągałoby za sobą?
  4. Jakie korzyści mogłyby wyniknąć z tej decyzji? Co by się wydarzyło, gdybyś odpuścił/odpuściła kontrolowanie osoby/sytuacji? Może byłbyś/byłabyś bardziej wypoczęty/wypoczęta, bo miałbyś/miałabyś więcej czasu dla siebie? Może to byłby pierwszy krok do poprawy zaufania w relacji?
  5. Określ małe kroki, które mogłyby pomóc Ci w odpuszczaniu. Z czego dziś mógłbyś/mogłabyś zrezygnować? Co odpuścić? I jaką dobrą praktyką mógłbyś/mogłabyś to zastąpić?


 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI