MARCIN KOSZAŁKA jest operatorem, reżyserem i scenarzystą. Absolwent Realizacji Obrazu na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Zadebiutował kontrowersyjnym filmem dokumentalnym „Takiego pięknego syna urodziłam”. Nagrodzony Złotymi Lwami za zdjęcia do filmów „Pręgi” Magdaleny Piekorz i „Rewers” Borysa Lankosza. W swoich filmach dokumentalnych porusza problem toksycznych relacji („Takiego pięknego syna urodziłam”, „Do bólu”) i zmagania się z lękiem przed śmiercią („Śmierć z ludzką twarzą”, „Istnienie”, „Ucieknijmy od niej”).
ANITA PIOTROWSKA: – „Takiego pięknego syna urodziłam”, „Jakoś to będzie”, „Ucieknijmy od niej” – to filmy, w których pokazuje Pan swoje relacje z najbliższymi: rodzicami, siostrą, żoną.
Czy dla reżysera taki „rodzinny” dokument może stać się narzędziem autoterapii?
MARCIN KOSZAŁKA: – Jako filmowiec staram się podążać za tymi twórcami rozmaitego stylu i kalibru, którzy od początku istnienia sztuki starali się traktować ją nie tyle jak terapię, ile odreagowywanie pewnych drzemiących w nich potworów. Gdyby przyszło mi żyć w innych okolicznościach, gdybym był innym człowiekiem, kto wie, czy nie zamordowałbym własnej matki. Ja mojej matki nie zabiłem, ale zrobiłem o niej film. W taki sposób próbowałem skanalizować istniejące w nas toksyny, przełożyć swoje traumy na inny język. Nie mam jednak złudzeń: żadne dzieło sztuki nie ma takiej mocy, by działać jak lek przeciwbólowy, przeciwdepresyjny czy przeciwlękowy.
Nie czuł Pan wstydu, zakłopotania, odsłaniając przed kamerą tak wiele niezdrowych emocji, niekończącego się ujadania i wzajemnych upokorzeń?
– Podczas moich studiów w szkole filmowej byłem tak nakręcony, że nie czułem żadnych kosztów tego, co robię. Nie znałem poczucia wstydu, nie przejmowały mnie komentarze innych. Poddałem się instynktowi i złapałem temat, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co rozpętałem filmem „Takiego pięknego syna urodziłam”. Przez rok negocjowałem z moją matką wypuszczenie mojego dokumentu w telewizji. Musiałem ją przekonać, że to nie jest film wyłącznie o naszej rodzinie, że dotyczy on problemów wielu innych ludzi. Nie chciałem, żeby matka, godząc się na emisję filmu, składała mi jakąś ofiarę, choć pewnie tak to było przez wielu odbierane. Przekonałem ją, że taki właśnie jest społeczny cel dokumentu.
Studiowałem wcześniej socjologię, nie chciałem jednak pracować za biurkiem i wydawać zasiłki. Pragnąłem zostać street workerem, który wychodzi na ulicę, rozmawia z prostytutkami czy narkomanami. W Polsce ta idea, niestety, ciągle jeszcze kuleje i dlatego szybko się zraziłem. Ale społecznikowska pasja we mnie pozostała. Jako bohaterów swoich filmów wybieram często ludzi chorych, umierających – nie po to, by
epatować cierpieniem, ale by widz – oglądając na ekranie ich godną postawę – czegoś się nauczył, nad czymś się zastanowił. W końcu wcześniej czy później każdy z nas będzie musiał się z tym zmierzyć.
W drugim filmie z Pańskiego tryptyku rodzinnego – „Jakoś to będzie” – zobaczyliśmy Pana nową rodzinę: żonę, córeczkę, a także nowe mieszkanie. Wszystko, co Pan stworzył, miało być zaprzeczeniem starej rodziny, tamtego „złego” domu rodziców. Choć przecież uciec się od niego nie udało. Pana rodzice się postarzeli i już trochę wyszli ze swych ról. Film „Ucieknijmy od niej” powstał po ich śmierci. Główną bohaterką jest Pana starsza siostra – opływająca w luksusy, ale samotna bizneswoman, która w filmie miała odwagę bardzo siebie obnażyć. Jakie były jej reakcje na ten film?
– Siostra w pierwszym odruchu zareagowała bardzo pozytywnie. Była zadowolona, że taki film w ogóle powstał. Przeszkadzał jej jedynie sposób, w jaki ją w filmie pokazałem fizycznie – z bardzo bliska, w gruncie rzeczy niedoskonałą, niebędącą w stanie umknąć upływowi czasu, pomimo tych wszystkich wysiłków: obsesyjnych zabiegów upiększających, siłowni. Ale w końcu i z tym się pog...
Nie uciekniemy od niej
Nie filmowałem rzężenia czy płaczu za uchodzącym życiem. Starałem się pokazać ludzi, którzy nie są upokorzeni śmiercią, ale próbują stawić jej czoło - mówi o swoich najnowszych dokumentach reżyser MARCIN KOSZAŁKA, który przekłada traumy i osobiste lęki na język filmów. W jednym z nich on i jego siostra konfrontują się z odejściem swoich rodziców...