NIE MAM WYJŚCIA, MUSZĘ CIĘ PORAZIĆ ŚMIERTELNIE PRĄDEM

Wstęp

Eksperyment Stanleya Milgrama ujawniający skale posłuszeństwa wobec autorytetu należy do najbardziej znanych i kontrowersyjnych badań w psychologii. Po 40 latach, które minęły od jego przeprowadzenia, wciąż można się zastanawiać, czy wolno ludzi stawiać w takiej sytuacji? Jakie skutki psychiczne mógł mieć udział w eksperymencie dla badanych? Choć po badaniu wyjaśniono im, że prąd nie płynął i nikt nie ucierpiał, to przeżyte przez uczestników skrajne napięcie i konflikt mogły pozostawić trwały ślad w psychice. Przedstawiamy opis eksperymentu Stanleya Milgrama i komentarz Pawła Nassalskiego.

Tylko człowiek żyjący w izolacji nie musi podporządkowywać się rozkazom, poleceniom czy sugestiom innych ludzi. Trudno wyobrazić sobie codzienne życie w rodzinach, firmach czy instytucjach bez posłuszeństwa. Z drugiej strony miliony niewinnych ludzi pozbawiano życia na czyjś rozkaz. C.P. Snow napisał, że „więcej ohydnych przestępstw popełniono w imię posłuszeństwa niż w imię buntu”. Jakie są granice naszego posłuszeństwa? Czy na czyjeś polecenie gotowi jesteśmy zabić innego człowieka?

Eksperyment prowadzono na terenie uniwersytetu w Yale, w elegancko urządzonym laboratorium (później zmieniono miejsce eksperymentu, co wpłynęło na zachowanie badanych).

W badaniach uczestniczyło 40 mężczyzn w wieku 20 – 40 lat. Byli wśród nich urzędnicy pocztowi, nauczyciele szkół średnich, sprzedawcy, inżynierowie i pracownicy fizyczni. Zgłosili się w odpowiedzi na prasowe ogłoszenie. Za udział w eksperymencie płacono im 4,5 dolara. Wcześniej zostali poinformowani, że opłata należy się za samo przyjście, niezależnie od tego, co stanie się w trakcie badań.

Ochotnicy byli przekonani, że uczestniczą w badaniach nad karą i uczeniem się. We wprowadzeniu powiedziano im bowiem, że psychologia nie wie, czy silna kara jest bardziej skuteczna i jak kary wpływają na uczenie się osób dorosłych. Na badanie każdorazowo zapraszano dwie osoby. Jedną z nich był badany, drugą – współpracownik eksperymentatora (o czym badany nie wiedział). Uczniem-ofiarą był 47-letni księgowy o miłej powierzchowności i ujmującym sposobie bycia. Przy badaniu obecny był eksperymentator, ubrany w fartuch i pewny siebie. Badani ciągnęli losy, aby zadecydować, kto wystąpi w roli nauczyciela, a kto w roli ucznia. Losowanie było sfałszowane: badany zawsze dostawał rolę nauczyciela. Karami miały być uderzenia prądem elektrycznym.

Ucznia przytwierdzano do „elektrycznego krzesła”, eksperymentator wyjaśniał, że zabezpiecza to przed gwałtownymi ruchami ucznia przy stosowaniu prądu, a także prze jego wycofaniem z eksperymentu. Skórę pod elektrodami smarowano pastą, która miała „zapobiec” pęcherzom. Następnie nauczyciel przechodził do pomieszczenia obok, z którego nie widział „ofiary”, i stawał za pulpitem z przyciskami rzekomo generującymi prąd. Przy każdym z przycisków oznaczono napięcie: od 15 V do 450 V. Dodatkowo umieszczono napisy: łagodne, silne, intensyw...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI