Nagie teraz - Richard Rohr

Materiały PR

Na Zachodzie to, co osobiste, przerodziło się w „odrębne”, a przez to pozbawione jakiejkolwiek wyraźnej świadomości dobra wspólnego, harmonii ciała, umysłu i ducha oraz wspólnoty.

Z jakichś powodów religie monoteistyczne uważają się za uprawnione do decydowania, gdzie kto pójdzie i dlaczego – katolicy dodają jeszcze „kiedy”. Być może uważają, że to jedyna droga kontroli nad ludźmi, społeczeństwem, przyszłością. Muzułmanie skazują chrześcijan na piekło, chrześcijanie wmawiają żydom, że nie będą zbawieni, a żydzi pluli na mnie, kiedy w habicie franciszkańskim modliłem się pod Ścianą Płaczu. Jak w ogóle mogło do tego dojść i to w imię kochającego Boga?

Religie monoteistyczne, które pojawiły się na Zachodzie, na ogół przybrały zachodni styl organizacyjny i werbalny sposób dyskusji. W naszych dyskusjach przegrywasz albo wygrywasz, masz rację albo nie. W kontekście religijnym natomiast jesteś zbawiony albo nie, dostąpiłeś łaski albo nie. Lubimy przejrzystość i wyraźną tożsamość. Wydaje się, że jest to zarówno wadą, jak i zaletą monoteizmu. Pragnie on utrzymać wszystko razem wewnątrz jedynego Boga oraz jedynego, możliwie jasnego opisu. Europa wybrała koncepcję świata chrześcijańskiego, a nie faktycznej wspólnoty. Ten wybór przejrzystej tożsamości uczynił Zachód na wielu poziomach bardzo dynamiczną cywilizacją, i jest w tym sporo dobrego.

Tubylcy i ludzie Wschodu też mieli swych mędrców i nauczycieli, lecz nie starali się oni scentralizować i kontrolować swego przekazu za pomocą ksiąg, pozycji społecznej czy urzędu. Ludzie przychodzili do uzdrowicieli, szamanów, pustelników, oświeconych, nauczycieli, na ceremonie, do świątyń, na rytuały – i w mojej opinii, było wśród nich równie wielu przemienionych jak wśród ludzi Zachodu. W moich podróżach widziałem równie wiele owoców Ducha (Ga 5,22) wśród chrześcijan, jak i wśród nie-chrześcijan, a często nawet więcej u tych drugich. Co ciekawe, w wielu świątyniach ludzie przepływają codziennie nieprzerwanym strumieniem, tymczasem u nas są one otwarte tylko w niedziele czy na sobotnie nabożeństwa Szabatu.

Stracone wartości
Judaizm, chrześcijaństwo i islam nie zasłynęły z kształtowania ludzi „zharmonizowanych”. Ogólnie rzecz biorąc, czynienie pokoju, wyrzeczenie się przemocy, miłość do obcych i ubogich, pokora i dialog nie są ich mocnymi stronami. Choć wiele osób w każdej z tych religii osiągnęło wyższy poziom wewnętrznej przemiany, ich troską był zwykle porządek społeczny, spójność, struktura i klarowność, a także egzekwowanie wymogów przynależności do określonej grupy. Straciliśmy wiele zasadniczych wartości, które udało się zachować religiom opartym na harmonii.

POLECAMY

Warto zbadać, jak to możliwe, że dwie wielkie wojny wybuchły w chrześcijańskiej Europie, pełnej kościołów i szkół teologicznych. Fakt, że rasizm, głęboka niesprawiedliwość społeczna, antysemityzm przez prawie dwa tysiące lat po Chrystusie nie zostały rozpoznane jako poważny problem, już na zawsze pozostanie świadectwem niedojrzałości zachodniego chrześcijaństwa. Komunizm często wyrasta w kulturach tradycyjnie chrześcijańskich, które nie traktowały zbyt serio niesprawiedliwości społecznej. Byłe kolonie Ameryki Łacińskiej, mimo swej katolickiej tożsamości, nigdy nie zaznały nawet podstawowej sprawiedliwości społecznej. Ludobójstwo, które dotknęło północnoamerykańskich Indian, i niewolnictwo czarnych Afrykańczyków zdaje się nie stanowić żadnego problemu dla protestantów Ameryki Północnej. Dyskryminacja płciowa została uznana za problem dopiero po 1950 roku, ale większość Kościołów patriarchalnych wciąż ignoruje, a nawet odrzuca różne środki zaradcze. Elitaryzm, podziały klasowe, tortury, homofobia, ubóstwo, degradacja zasobów ziemi wciąż nie istnieją w świadomości ogółu przeciętnych wierzących.

Przeceniane Ja
Mówię o tym nie po to, by narzekać, ale by pomóc dostrzec bardzo realne ograniczenia, które niesie ze sobą próba nadmiernego definiowania i przeceniania Ja oraz jego troski o osobiste zbawienie - i szerzenia tego fałszywego Ja poprzez takie idee, jak „moja chrześcijańska ojczyzna”. Na Zachodzie to, co osobiste, przerodziło się w „odrębne”, a przez to pozbawione jakiejkolwiek dostatecznie wyraźnej świadomości dobra wspólnego, harmonii ciała, umysłu i ducha oraz wspólnoty. Taka wysoce odrębna osobowość skolonizowała świat, szerząc swoją zaborczą wersję chrześcijaństwa.

„Katolicki” znaczy uniwersalny (od greckiego kaitei-holon: odnośnie do całości). Tymczasem zgodnie z moim doświadczeniem większość katolików, anglikanów i prawosławnych jest bardziej prowincjonalna i etniczna niż uniwersalna. Podobnie większość protestantów wciąż głównie protestuje, zamiast przemieniać samych siebie czy swoją kulturę. Obie indywidualistyczne grupy nie poświęcają zbyt wiele uwagi grzechowi społecznemu czy złu instytucjonalnemu. Traci na tym duchowość i bardzo wiele osób gdzie indziej szuka tego, co jest im potrzebne: grup wsparcia, konferencji, książek, planów samorealizacji. Ostatnie badania pokazały, że 44 procent dzisiejszych Amerykanów odeszło od Kościoła, w którym się wychowali. Drugim co do wielkości „wyznaniem” w Ameryce po Kościele katolickim jest grupa byłych katolików. Czy coś podobnego zdarzyło się kiedyś w historii? Rodzi się pytanie, czy cywilizacja może się dalej rozwijać, skoro tak wiele ludzi pozostaje poza wpływem swojej własnej tradycji i religii?

Debatę może wygrać każdy

Oto prawdziwa historia, która ilustruje, czego możemy nauczyć się od innych. Może też zaprosi nas, ludzi Zachodu, do porzucenia naszych lewych półkul mózgowych i wejścia w „inną hemisferę”. Pewnego razu mój przyjaciel Thomas Williams przyniósł plik zdjęć z klasztoru, który odwiedził w Tybecie. Starsi i młodsi mnisi sfotografowani byli w trakcie czegoś, co moglibyśmy nazwać „debatą nad konsekwencjami”. Na każdym zdjęciu widać młodego mnicha, który siedzi na ziemi, i starszego, który najwyraźniej chodzi wokół niego. Na wielu zdjęciach obaj śmieją się i gestykulują.

Thomas powiedział mi, że przez trzy lata każdy nowy kandydat na mnicha poznaje wszystkie bez wyjątku nauczania Buddy. Musi również w tym czasie nazwać wszystkie konsekwencje, wynikające z praktykowania tego nauczania. Przy każdej odpowiedzi starszy mnich z aprobatą klaszcze i obaj uśmiechają się do siebie. Gdy wszystkie negatywne konsekwencje zostaną wyczerpane, przechodzą do pozytywnych. Rozmawiają aż do omówienia wszystkich konsekwencji, bez względu na to, ile godzin czy dni to zajmie.

Nie ma odpowiedzi całkowicie dobrych lub złych. Nowicjusz uczy się po prostu rozwagi i rozeznania, poznawania i zrozumienia pozytywnych oraz negatywnych konsekwencji - w tej otwartej przestrzeni uczy się wyciągać nauki dla siebie i mądrze doradzać innym. Jakże różni się struktura takiej debaty od zachodniej. U nas jeden musi wygrać, a drugi przegrać (to dotyczy również stylu naszej religii).

To jest decydujący czynnik. Tylko w jeden sposób można przegrać „debatę nad konsekwencjami” – przestać się uśmiechać! To oczywiście wymaga porzucenia ego. Czy zauważyłeś, że gdy twoje ego domaga się uwagi, jest wystraszone czy niezaspokojone, to bardzo trudno się uśmiechać? Kiedy jednak prawda przestaje być twoją prywatną własnością, uśmiech przychodzi bardzo łatwo.

Buddyzm tybetański zainteresowany jest nie tyle sformułowaniem jak najpoprawniejszej intelektualnie odpowiedzi, której potem trzeba będzie bronić, co kształtowaniem szczęśliwego, kochającego, świadomego i wnikliwego człowieka. Czyż to nie pewien typ „zbawienia”? Konsekwencje tego światopoglądu widać również w życiu społeczeństwa. Tybet pozostaje jedną z bardzo niewielu kultur opartych na tradycji mądrościowej, która pomimo ogromnych nacisków nigdy nie poddała się dominacji agresji czy wojny. Jezus zapewne czułby się tam jak w domu.

Jak to działa w twoim życiu?

Wielu z nas słyszało telewizyjnego terapeutę Dr. Phila, który prowadząc terapię dla par małżeńskich mówi im, że wcześniej czy później muszą zdecydować: „Wolę mieć rację czy wolę być szczęśliwy?”. Twierdzi, że zaskakuje go i zasmuca to, jak wielu woli mieć rację – a tym samym jak niewielu chce być szczęśliwymi. Wtedy szokuje ich, zadając swoje charakterystyczne pytanie: „I jak to działa w twoim życiu?”.

Na tym etapie ludzkiej i zachodniej historii musimy sobie zadać podobne pytanie: „Jak chrześcijaństwo działa w twoim życiu?”. Pamiętaj, że Jezus nigdy nie powiedział: „To jest moje przykazanie: racja ma być po twojej stronie”. Jednak dla ego i dla dualnego umysłu to jedyny sposób opisu rzeczywistości. Tyle że nie działa.

Jakaś zdumiewająca arogancja sprawia, że chrześcijanie z taką łatwością wierzą, że ich rozumienie rzeczy jest w jakikolwiek sposób bliskie rozumieniu Jezusa. On powiedział: „Jestem Drogą, Prawdą i Życiem” (J 14,6). Myślę, że tym nadużywanym powiedzeniu tkwi bardzo wyraźna intencja: jeśli Jezus jest Prawdą, to prawdopodobnie ty nią nie jesteś.

Richard Rohr OFM to amerykański franciszkanin, niezwykle popularny w swoim kraju kaznodzieja, autor bestsellerowych książek, uczestnik popularnych programów radiowych i telewizyjnych. Założyciel Center for Action and Contemplation, które celem jest wzmocnienie życia duchowego dzięki szeroko zakrojonej pracy edukacyjnej.

Tekst jest fragmentem książki Richarda Rohra „Nagie teraz”, która ukazała się nakładem wydawnictwa „Charaktery”. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji miesięcznika „Charaktery”.

ZAMÓW KSIĄŻKĘ

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI