My też. Rozmowy o wychodzeniu z traumy seksualnej” - przeczytaj fragment książki

Materiały partnera

Czym jest PTSD i jak wpływa na życie? Dlaczego czasem potrzeba 30 lat, by zacząć o TYM mówić? Jak przebiega terapia? Jak poruszać te trudne tematy z bliskimi, jak o nie pytać? Książka Małgorzaty Bajko i Jagny Kaczanowskiej otwiera przestrzeń do rozmowy na powyższe tematy. Jej fragment prezentujemy poniżej.

DZIEWCZYNKA Z BALONAMI

Katarzyna w ciągu ostatnich pięciu lat odwiedziła gabinety kilku terapeutów. Zgłosiła się z prostym, wydawałoby się, problemem: nienawidziła balonów, bała się ich. Nie pamiętała, kiedy ten strach się pojawił; miała poczucie, że towarzyszył jej od zawsze. Jako dorosła osoba zwyczajnie unikała balonów, ale z biegiem czasu to stawało się coraz trudniejsze. Została matką i nie mogła towarzyszyć swojemu dziecku podczas urodzin jego kolegów, bo zawsze były tam balony. Nie wychodziła nigdzie w sylwestra – wiadomo, mnóstwo balonów. Najgorzej, jak balony pojawiały się nagle, niezapowiedziane, w filmie. Raz po takiej scenie Katarzyna dostała silnych torsji. Potem zaczął drażnić ją nawet zapach gumy, choćby tej w kaloszach, zapach rękawiczek do sprzątania. Stwierdziła, że balony niszczą jej życie.

Postanowiła uporać się z tym lękiem – uchodziła za osobą zadaniową, racjonalną, była menedżerką wysokiego szczebla w korporacji finansowej.

Terapeuci behawioralni w przypadku fobii stosują niezwykle skuteczną technikę pracy z pacjentem – desensytyzację, czyli odwrażliwianie. Kogoś, kto panicznie boi się pająków, przyzwyczaja się do ich widoku, najpierw na zdjęciach, potem – na żywo, z odległości kilku metrów. Po jakimś czasie człowiek jest w stanie dotykać pająków i – chociaż za nimi nie przepada – fobia nie dezorganizuje już jego życia. Tak też próbowano pracować z Katarzyną. Niestety, ku zdumieniu kilku terapeutów efekty pracy były odwrotne do zamierzonych. Katarzyna bała się balonów coraz bardziej, teraz już panicznie. Terapeuci odsyłali ją jeden do drugiego, aż w końcu ósmy z rzędu powiedział, że fobie potrafią być sygnałami przeżytej niegdyś traumy. I żeby Katarzyna poszukała w tym kierunku.

Po kilku miesiącach, podczas pracy terapeutycznej, Katarzynie nagle przypomniały się balony, które widziała wiele lat wcześniej, jako dziewczynka. Gdy zaczęła o nich mówić, pojawiły się spazmy, a potem duszności. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Baloniki były na tapecie w jej pokoju dziecinnym: to był powtarzający się motyw chłopca, który trzymał w ręku pęk balonów.

Wtedy Katarzyna opowiedziała przerażającą historię. W nocy w jej pokoiku świeciła się mała lampka przy łóżku, bo Kasia bała się ciemności. Gdy mama już zasypiała, po północy do pokoju córki przychodził ojciec. Wślizgiwał się pod jej kołdrę. Dotykał jej genitaliów. Na początku tylko to. Potem zaczął ją regularnie gwałcić. Katarzyna wiedziała, że do pokoju idzie ojciec, słyszała skrzypnięcie drzwi. Nigdy nie podniosła na niego wzroku. Nie patrzyła na niego ani wtedy, gdy wchodził do pokoju, ani wtedy, gdy ją gwałcił. Patrzyła na ścianę i na tapetę. Na balony. Wyobrażała sobie, że jest kimś innym i gdzie indziej: jest chłopcem trzymającym w dłoni pęk balonów, biegnącym po ukwieconej łące.

Gdy to sobie przypomniała, zaczęła płakać, żałośnie, głośno, jak dziecko. Łkała, że teraz rozumie, dlaczego nie ma właściwie żadnej więzi z rodzicami. Po skończonej szkole średniej wyjechała do Londynu, do rodziców dzwoniła w święta, z obowiązku. Najpierw co roku, potem – co drugi rok. Przestała. Oni też nie podtrzymywali kontaktu. Myślała, że po prostu tacy są, chłodni, zdystansowani.

Katarzyna pracowała dzielnie na terapii przez pięć lat, głównie po to, by nie przekazać traumy swojemu dziecku. Po urodzeniu syna miała depresję poporodową. „Mój syn w ogóle nie płakał jako niemowlę. Chyba wiedział, że gdyby płakał, ja bym się zabiła. Teraz wiem, że nie chodzi o niego, nigdy nie chodziło o niego ani o mnie. Tylko o moich rodziców. Zrobię wszystko, żeby ta historia skończyła się na mnie”, tłumaczyła.

Mieszka z nastoletnim synem w Warszawie. Do gabinetu terapeuty zagląda co pół roku. Śmieje się, że to dla niej „przegląd psychologiczny”. Ostatnio dała się zaprosić znajomemu na sylwestra. Były tam balony. Wzięła jeden do ręki, bez większej przyjemności, ale i bez strachu. „To tylko balon!”, pomyślała. Poczuła wielką ulgę.

 

Jagna Kaczanowska: Co to jest trauma?

Małgorzata Bajko: Słowo pochodzi z greki, używali go żołnierze dla opisania ran, a konkretnie sytuacji, w której przebiciu ulegał pancerz chroniący żołnierza przed urazem, przed śmiercią. Pancerz tracił swoją „magiczną” moc osłaniania ukrytego pod nim ciała, następował uraz i w jego efekcie często faktycznie dochodziło do zgonu. To właśnie była trauma. Dzisiaj my, specjaliści, używamy tego słowa do opisania podobnych wydarzeń, choć nieskutkujących fizycznymi obrażeniami i śmiercią: dzieje się coś, co narusza pancerz naszej odporności psychicznej, i zostajemy głęboko zranieni, nieraz w sposób, który uniemożliwia nam samowyleczenie. Dla mnie bardzo ważne jest zaznaczenie, że nie każde trudne czy smutne wydarzenie rzeczywiście jest traumą.

J.K. Lubimy nadużywać tego słowa. Poślizgnęłam się, złamał mi się obcas, jakaś trauma. Szefowa powiedziała, że nie nadaję się do takich zadań, mam teraz traumę.

M.B. Tak, często używamy tego słowa w niewłaściwych kontekstach. Aldona została wezwana do gabinetu dyrektora, czekała już tam szefowa HR z wypowiedzeniem umowy o pracę. Aldona się rozpłakała, podpisując dokument, czuła rozpacz i wstyd, gdy potem szła przez open space z tekturowym pudłem zawierającym wszystkie przedmioty osobiste, a współpracownicy gapili się na nią ukradkiem albo unikali jej spojrzenia, bo wiedzieli, co się stało. Później Aldona przez trzy dni płakała i nie miała sił wstać z łóżka. Na pewno to okropne przeżycie. Niewątpliwie bardzo trudne. Sądzę, że pomoc psychologa czy terapeuty pomogłaby Aldonie uporać się z tą stratą i odnaleźć w sobie motywację do dalszych działań, np. znalezienia nowej pracy. Ale, z całym szacunkiem, to nie jest trauma. Aby wydarzenie mogło być nazwane traumą, musi spełniać kilka kryteriów diagnostycznych. Wiem, że dużo osób się obruszy i powie: „No tak, ale to zależy od tego, jak kto przeżywa utratę pracy”. Mogę się z tym zgodzić tylko połowicznie: przeżywanie straty jest bardzo indywidualne, jednak w dalszym ciągu otrzymanie wypowiedzenia nie jest traumą.

J.K. Ale dlaczego?

M.B. Choćby dlatego, że pomimo ogromu negatywnych i trudnych emocji, z którymi musiała się w tamtej chwili zmierzyć Aldona, ani przez chwilę nie miała poczucia, że zagrożone jest jej zdrowie czy życie.

J.K. Znam wiele osób, które w podobnej sytuacji, jak twierdziły, umierały ze strachu: bo przecież kredyt, dzieci na utrzymaniu i na pewno nie znajdą pracy przez wiele miesięcy, a to oznacza kłopoty z bankiem, wyłączony prąd i właściwie nic, tylko iść się wieszać. Ludzie tak mogą to postrzegać. To nie trauma?

M.B. To lęk, być może osoba już cierpi na zaburzenia lękowe i w taki sposób interpretuje rzeczywistość. Jednak to nie jest trauma. Przede wszystkim trauma nie siedzi w naszej głowie – to jest uraz, a więc samo wydarzenie jest traumą, a nie to, co my o nim myślimy i co w związku z nim przeżywamy. To istotne rozróżnienie. Trauma jest jak szybkie uderzenie, cios mieczem w pancerz, którego tak obawiali się greccy żołnierze. W jej trakcie czujemy strach, potem już lęk. Natomiast to, co może – ale nie musi – nastąpić, nosi nazwę syndromu stresu pourazowego, czyli słynnego PTSD (posttraumatic stress disorder). Wypadek, ciężka choroba, gwałt, napad, wojna, to jest trauma.

J.K. Jak to nie musi nastąpić? Można doświadczyć traumy i nie mieć żadnych jej negatywnych konsekwencji?

M.B. Można, ponieważ to, o czym mówisz – konsekwencje – w dużej mierze zależy od tego, jak ocenimy, zinterpretujemy dane wydarzenie. Zależy też od tego, co działo się w trakcie tego zdarzenia. Osoba, która ma duże zasoby, np. wspierającą rodzinę i przyjaciół, niezbyt wysoki poziom lęku, stabilność w życiu i w emocjach, dobre życiowe doświadczenia, które budują poczucie wartości i wewnętrzną siłę – nie zinterpretuje danego wydarzenia jako zagrażającego jej życiu. Może uznać, że wypadek, w wyniku którego dachował jej samochód, nie był traumą. Prawda, że samochód nadaje się do kasacji, a strażacy byli zdziwieni, że kierowca w ogóle przeżył, ale ten kierowca wyszedł z auta niedraśnięty i w jego odczuciu nic się nie stało. Ta reguła dotyczy tylko osób dorosłych: u dzieci może rozwinąć się PTSD, choć same nie brały udziału w traumatycznym zdarzeniu, ale brała w nim udział bliska osoba – najczęściej chodzi o któregoś z rodziców. To są osoby kluczowe dla dziecka, bo ono ma świadomość, że mama i tata są gwarantem stabilności jego świata. I jeśli życie i zdrowie mamy czy taty było w niebezpieczeństwie, dziecko może mieć PTSD. Drugim kluczowym czynnikiem dla rozwinięcia PTSD jest poczucie przerażenia, nawet horroru oraz całkowitej bezradności w danej sytuacji. To jest bardzo ważne: moje życie jest zagrożone, a ja zupełnie nic nie mogę z tym zrobić, nie mam wpływu na daną sytuację.

J.K. Bardzo podobał mi się film Roberto Benigniego Życie jest piękne. Jego bohater, zamknięty w obozie koncentracyjnym, chce uchronić synka przed… traumą właśnie. I wmawia mu, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że to tylko gra. W ten sposób przejmuje kontrolę nad sytuacją, która wydaje się beznadziejna.

M.B. Tak, to wspaniały film. W pewnym sensie odnajdujemy w nim echa życia Viktora Frankla, wybitnego psychiatry, który zamknięty w obozie koncentracyjnym, po stracie całej rodziny, zbierał materiały do swojej przyszłej pracy, a więc tę traumatyczną sytuację wykorzystał jako swego rodzaju projekt badawczy. Jest autorem słynnych słów: „Człowiek zdolny jest zmienić świat na lepsze tylko wtedy, gdy jest to możliwe, może natomiast zmienić siebie na lepsze zawsze, gdy tylko jest to konieczne. Pomiędzy bodźcem i reakcją jest przestrzeń: w tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi”. Frankl mówił, że jako ludzie mamy zawsze możliwość zareagowania w ten lub inny sposób na traumę. Czyli samo wydarzenie potencjalnie traumatyczne nie musi być traumą. Stanie się nią, jeśli sami zinterpretujemy dane wydarzenie w kategoriach traumy.

J.K. Czy to oznacza, że nasz „pancerz psychiczny” nie musi ulec uszkodzeniu pomimo silnego ciosu?

M.B. Nie zawsze to jest łatwe – gdy ktoś nas napada w ciemnym zaułku, raczej trudno jest myśleć sobie: „O, to ja nie potraktuję tego jako traumy, to kształcące doświadczenie”. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Ale możemy w pewnym sensie i w pewnym zakresie sterować własnymi reakcjami i to jest bardzo ważne w terapii osób po traumie.

Właściwie zawsze po traumatycznym zdarzeniu pojawia się ASD (acute stress disorder), czyli ostra reakcja na stres. Mamy z nią do czynienia natychmiast po urazie. Do kilku godzin po dzieje się największa burza hormonalna, czasem tak intensywna, że emocje ulegają zamrożeniu i funkcjonujemy jak robot, nie jak żywa istota. ASD może trwać do czterech tygodni. Ale nie musi przerodzić się w PTSD.

Po wypadku samochodowym możemy zmagać się z PTSD, ale też może się pojawić fobia, czyli strach przed jazdą samochodem i uogólniona niechęć do samochodów, albo wszystko naraz. To zaburzenia o charakterze lękowym, lęk jest tu ważnym „triggerem”, czyli mechanizmem spustowym. Może być również tak, że po czterech tygodniach od traumatycznego wydarzenia człowiek wraca do wcześniejszego dobrego funkcjonowania.

J.K. Mówimy o traumie jako o procesie psychicznym, ale przecież jest to też cielesne doznanie, prawda?

M.B. Zgadza się. Nasze ciała gwałtownie reagują na sytuację zagrożenia zdrowia i życia. Wydzielają się ogromne ilości adrenaliny, czyli hormonu walki i ucieczki, oraz kortyzolu, hormonu stresu. Możemy mieć poczucie, że nasze ręce i nogi są odrętwiałe, w ustach robi się sucho, serce szybko bije, źrenice ulegają rozszerzeniu. Może boleć brzuch. Może pojawić się poczucie, że umieramy. To są bardzo gwałtowne reakcje. Krew odpływa z organów wewnętrznych, by odżywić mózg, który musi pracować nad sposobami wyjścia cało z opresji, oraz mięśnie, na wypadek gdybyśmy musieli gdzieś biec, z kimś się bić.

J.K. To się dzieje poza naszą kontrolą?

M.B. Tak. Nasz autonomiczny układ nerwowy dzieli się na współczulny (sympatyczny) i przywspółczulny (parasympatyczny); odpowiadają one za czynności, których świadomie nie kontrolujemy. Układ współczulny odpowiedzialny jest za mobilizację, walkę i ucieczkę. A przywspółczulny za hamowanie i odpoczynek.

Już w pierwszej minucie reakcji stresowej uruchamia się układ sympatyczno-nadnerczowy (SAM) odpowiadający za reakcję walki lub ucieczki. Człowiekowi zwężają się źrenice, zwalnia perystaltyka jelit oraz obkurczają się zwieracze, rozkurczają mięśnie pęcherza moczowego i dróg moczowych oraz następuje skurcz zwieracza pęcherza moczowego. Rozszerzają się oskrzela i przyspiesza oddech, zwiększa się potliwość i przyspiesza bicie serca, krew jest pompowana do mięśni, nasila się rozkład tkanki tłuszczowej, następuje zahamowanie wydzielania insuliny przez trzustkę, ale błyskawicznie zwiększa się stężenie glukozy we krwi, a cukier ten zostaje wykorzystany jako źródło energii potrzebnej do działania. Dzięki temu organizm przygotowuje się do walki, do walki o przetrwanie.

Walką o przetrwanie może także być zamrożenie swoich emocji i swoich reakcji z ciała. Dochodzi do tego wtedy, kiedy nasz mózg uzna, że jesteśmy za wolni i za słabi, żeby walczyć lub uciekać. Następuje tzw. dysocjacja, czyli poczucie oddzielenia się od rzeczywistości, od ciała, od przeżyć, od tego, co widzimy i czego doświadczamy. Niestety ten mechanizm obronny może pozostać na długo po zakończonym wydarzeniu traumatycznym i zamienić się w zaburzenie dysocjacyjne.

J.K. Często słyszymy opowieści ludzi, którzy nagle, w chwili, w której ich życie wisiało na włosku, wykazali się ogromną siłą fizyczną, unieśli jakiś ciężki przedmiot, pokonali kogoś, kto był znacznie od nich silniejszy, albo potrafili biec przez długi czas.

M.B. To bardzo stare mechanizmy, zresztą typowe nie tylko dla ludzi. Wszystkie zwierzęta podobnie reagują w chwili traumy. Tym, co odróżnia ludzi, jest wszystko, co dzieje się potem, w dużej mierze – w naszej głowie. Ta burza hormonalna może trochę trwać, mówimy o pierwszych trzech czy nawet czterech tygodniach, chociaż specjaliści są zgodni, że kluczowe są pierwsze trzy dni. Jest zupełnie naturalne, że w pierwszym okresie po urazie zachowujemy się „dziwnie”. Wkładamy ubrania do zmywarki, a brudne szklanki do pralki, kluczyki od samochodu znajdujemy w lodówce, mamy kłopoty z koncentracją i pamięcią. To normalne: nasz mózg potrzebuje mocy przerobowych, żeby przetworzyć to niezwykle trudne, ale bardzo istotne doświadczenie.

J.K. Wyobrażam sobie, że świadoma bliska osoba mówi w takiej sytuacji: „Kochanie, chodźmy do psychoterapeuty, pomoże ci poukładać to sobie w głowie”.

M.B. Tak. Często do takiego wniosku dochodzą też sami uczestnicy traumatycznych zdarzeń. W telewizji mówi się: „Tym, którzy przeżyli katastrofę, zapewniono pomoc psychologa”. Prawda jest jednak taka, że ten psycholog w pierwszych godzinach po traumatycznym wydarzeniu nie do końca ma co robić. Dlaczego? Bo my właśnie jeszcze nie wiemy, w którą stronę pójdą u pacjentki czy pacjenta procesy psychiczne. W ciągu kilku godzin, dni czy nawet trzech tygodni od zdarzenia nie ma mowy o terapii traumy, czyli de facto o terapii PTSD. Jeszcze nie wiemy, czy ono się rozwinie! Poza tym terapia PTSD wymaga włączenia przez pacjenta racjonalnego myślenia. A ono nie jest możliwe, gdy człowiek buzuje pod wpływem adrenaliny i kortyzolu, jest w emocjach, w nerwach. Musi dojść do wyciszenia ostrej reakcji fizjologicznej na stres. Wtedy można zacząć działać, o ile pojawi się taka potrzeba.

J.K. Co można zrobić wcześniej? Jak wesprzeć osobę, która zmaga się z ASD?

M.B. Tym, co warto zrobić, jest zadbanie o podstawowe potrzeby osoby po traumie, o jej komfort. Bo ona może zrobić sobie coś złego w wyniku szoku albo dlatego, że źle ocenia teraz sytuację. Nie jest choćby w stanie przewidzieć następstw pójścia na spacer zimą bez ciepłej kurtki. Możliwe, że nie czuje głodu, pragnienia – należy podać jej coś do picia, jedzenia, podpowiedzieć, żeby się umyła i przebrała, żeby poszła do łóżka, być może też zabezpieczyć jej leki nasenne, uspokajające. W przebiegu ASD mogą się pojawić niepokojące stany o charakterze psychotycznym: człowiek może być pobudzony, nasłuchiwać, wręcz słyszeć nieistniające dźwięki, wpaść w paranoję, że oto napastnik go śledził, teraz odnalazł i zrobi mu znów krzywdę. To niebezpieczne i wymaga konsultacji z psychiatrą. To będzie w tym przypadku ważniejsze niż pomoc psychologa. Niestety, czasem trudno jest nam okazać taką troskę, wolimy wezwać „specjalistę”, a potem mówić: „Ale o co ci chodzi, to było prawie miesiąc temu, trzeba iść do przodu, skupiać się na pozytywach, jak jesteś w dołku, pogadaj z psychologiem”.

J.K. No dobrze, ale nie lepiej byłoby „przepracować” to, co się wydarzyło? Niektórzy bliscy osób po traumatycznych doświadczeniach naciskają: „Wygadaj się, opowiedz, będzie ci lżej”. Poza tym chyba istnieje niebezpieczeństwo, że my po prostu zapomnimy o tym, co się wydarzyło?

M.B. Tak, możemy mieć problem z odtworzeniem tego, co zaszło. W trakcie wydarzenia traumatycznego może dojść do zaburzeń kodowania informacji, a w czasie ASD może dojść do zaburzeń przetwarzania informacji. Trauma może mieć tak niszczycielską siłę, że psychika człowieka broni się przed zapamiętaniem obrazów, które są zbyt potworne. Pracowałam kiedyś z kobietą, która przeżyła straszny wypadek samochodowy, karambol właściwie: na tył samochodu jadącego za nią najechał tir z naczepą pełną pni ściętych drzew, ta naczepa się złożyła jak scyzoryk, miażdżąc kolejne pojazdy, było kilka ofiar śmiertelnych. Samochód Karoliny nadawał się do kasacji, ale ona wyszła tylko z lekkimi stłuczeniami i zadrapaniami na twarzy od rozkładającej się poduszki powietrznej. Lekarze mówili, że nie straciła przytomności ani na moment – mimo to z całego wypadku i krótkiej akcji ratowniczej po nim, gdy kierowcy z innych aut zatrzymali się, by ugasić pożar i pomóc poszkodowanym wydostać się z wraków, ona pamięta ledwie kilka sekund – gdy sięga dłonią po butelkę z wodą. Jej mąż i siostra chcieli z niej na siłę coś wyciągnąć, a ona miała rosnące poczucie winy, że nie potrafi sprostać ich oczekiwaniom.

J.K. Ale często bywa też odwrotnie, prawda?

M.B. Tak, niektórzy opowiadają wciąż i wciąż, co więcej: ta historia jest w niewielkim stopniu modyfikowana, jakby była odtwarzana z taśmy. I podszedł i zapamiętałam, że miał czerwony szalik, zmechacony, a potem mnie uderzył… I za chwilę to samo, że szalik czerwony, zmechacony. W kółko. Bliscy czasem się niepokoją, mówią: „No dobrze, już dobrze, już mówiłaś o szaliku, wiemy, że czerwony i zmechacony, już możesz nie opowiadać, wygadałaś się, starczy, popatrz, takie ładne dziś słońce, wyjdź na taras, przewietrz się”. Robią wszystko, żeby zniechęcić osobę po traumie do przypominania sobie i rozmawiania na ten temat. To błąd: takie opowiadanie ma moc terapeutyczną, ponieważ w jego trakcie opowiadający przetwarza to doświadczenie, jakby wpisywał je na twardy dysk. I im więcej razy ta historia zostanie odtworzona, tym mniejsze wrażenie robi na osobie, której się przytrafiła – ten czerwony, zmechacony szalik napastnika staje się mniej straszny. Trauma staje się obrazem bezwładu emocjonalnego, ale obrazem z kategorii „przeszłość”. Więc wspaniale, jeśli podczas pierwszych kilku tygodni człowiek chce i umie o tym mówić. Ale nie wszyscy chcą czy potrafią i nie wolno ich zmuszać.

J.K. Czy na etapie ASD może dojść do amnezji wstecznej, czyli epizodu, który wymaże nam z pamięci nie tylko traumę, ale i wcześniejsze dni, a nawet tygodnie?

M.B. Może się tak stać. W takich sytuacjach pamięć może funkcjonować w bardzo upośledzony sposób, co oznacza, że możemy pamiętać całe zdarzenie ze szczegółami albo tylko niektóre elementy, jak np. czerwony szalik napastnika. Możemy mieć „dziurawe” wspomnienie, podzielone na sekwencje, nieraz następujące w niewłaściwej kolejności. Bywa, że we wspomnieniu pojawiają się elementy, których w rzeczywistości nie było. Może pojawić się coś na kształt halucynacji. Jedna z moich pacjentek straciła męża w strasznych okolicznościach – w ich domu doszło do pożaru, ją uratowali strażacy, chociaż już zaczęła dusić się dymem. Nie była w stanie zasypiać w ciemności, bo „ukazywał” jej się mąż, to było okropne, miał zwęglone ciało. Ona sądziła, że to nawiedzenie albo że może traci zmysły. Niestety, to zupełnie normalne w przebiegu ASD. Dlatego tak ważne jest, żeby obserwować siebie i reagować natychmiast. W opisywanym przypadku bardzo pomogły leki przeciwlękowe i nasenne. A potem, oczywiście, terapia.

J.K. Donald Thompson, australijski psycholog, był bardzo zaskoczony, gdy pojawili się w jego domu policjanci – został zatrzymany w związku z oskarżeniem o gwałt. Na szczęście miał żelazne alibi, bo jak się okazało, w chwili gwałtu był gościem w studio telewizyjnym. W toku śledztwa okazało się, że ten program oglądała ofiara. Twarz Thompsona była jedyną, którą zapamiętała. Opisała więc jego jako gwałciciela. Nie pamiętała prawdziwego napastnika ani tego, że w trakcie ataku oglądała telewizję.

M.B. Tak się może stać. Trauma jest takim ciosem nie tylko dla ciała, ale i psychiki, że rozmaite systemy psychiczne, które pozwalają nam na co dzień odbierać i opisywać rzeczywistość, przestają normalnie funkcjonować. Powstaje galimatias i mózg ten galimatias próbuje poskładać jak puzzle – o, tu jest obraz twarzy, a więc to mój napastnik. Bywa, że jedynym, co zostaje po traumie, jest paniczny lęk, a nawet fobia. Jest grupa fobii – to tzw. fobie specyficzne – która wiąże się z ASD i traumami. Ktoś np. panicznie boi się pasków od spodni, hawajskich koszul, termosów. U ofiar traum seksualnych zdarza się koumpounofobia, czyli strach przed guzikami.

J.K. Plotka głosi, że cierpiał na nią Steve Jobs, co przyczyniło się do rozwoju technologii ekranów dotykowych.

M.B. Ja z kolei słyszałam, że ta właśnie fobia zainspirowała Neila Gaimana do napisania Koraliny, w której upiorna matka z alternatywnego świata miała oczy z guzików. Tak naprawdę ten rodzaj lęku wcale nie jest rzadki wśród dzieci, ale one z niego zazwyczaj wyrastają. Natomiast z traumą seksualną jest tak, że w trakcie gwałtu czy nadużycia seksualnego ofiara koncentruje swoją uwagę na jakimś przedmiocie. Nie są to genitalia sprawcy ani jego twarz. Może to być właśnie guzik od spodni. Albo jakiś przedmiot w miejscu, w którym dochodzi do zdarzenia. Trauma to doznanie zmysłowe w tym sensie, że angażuje wszystkie zmysły. I potem przez wiele lat potrafi nas ścigać jakiś zapach nie do zniesienia, faktura jakiegoś materiału czy obraz jakiegoś przedmiotu. Ewa została w dzieciństwie wykorzystana przez prawie już dorosłego syna sąsiadów jej rodziców z ogródków działkowych. To działo się w domku tych ludzi, na leżance pokrytej ceratą, Ewa na niej leżała, z twarzą wciśniętą w tę ceratę. Na wiele lat wyparła to wspomnienie. Miała dziwną przypadłość: zaczynała wymiotować, gdy tylko znalazła się w pobliżu jakiejkolwiek ceraty. To była reakcja automatyczna i Ewa nie była w stanie nad nią zapanować. Przez całą dorosłość nie miała pojęcia, dlaczego ten jeden zapach działa na nią w ten sposób. Dopiero w trakcie terapii wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. Co ciekawe, teraz Ewa już nie wymiotuje w pobliżu cerat. Nie lubi ich, unika, ale nie ma już tej niezwykle silnej reakcji ciała. Bo przecież fobie tak się właśnie rodzą: gdy czegoś się bardzo przestraszymy i powiążemy ten strach z konkretnym przedmiotem, zapachem, sytuacją, miejscem. Lub przez modelowanie, gdy obserwujemy bliską osobę i jej fobię. Warto się sobie przyglądać, bo wiele bagatelizowanych sygnałów może świadczyć o tym, że nosimy w sobie niezagojoną ranę – czyli właśnie traumę.

 

Fragment pochodzi z książki „My też. Rozmowy o wychodzeniu z traumy seksualnej” Małgorzaty Bajko i Jagny Kaczanowskiej, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.

Książkę można kupić tutaj: https://bit.ly/My_też_rozmowy_o_wychodzeniu_z_traumy_seksualnej

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI