Moje życie jest sumą szczęśliwych przypadków

Wstęp

Psycholog, wychowawca, naukowiec, autorka wielu istotnych i ważnych dla nauczycieli książek. Postać barwna, interesująca. Z profesor Antoniną Gurycką rozmawiamy o szkole, nauczycielach, psychologii, harcerstwie, przyjaźni i łapaniu na wędkę.

Prof. zw. dr hab. Antonina Gurycka jest psychologiem, specjalizuje się w psychologii wychowawczej. Zajmuje się zwłaszcza problematyką zainteresowań, światopoglądu oraz aktywności i bierności społecznej. Wydała dziesięć autorskich publikacji naukowych i tyle samo opracowań prac zespołowych pochodzących ze wspólnych programów badawczych. Od czasu dopiero co zakończonej działalności akademickiej napisała autobiografię, a ostatnio dwie książki biograficzne i dwa tomiki wierszy.

Paulina Zaborek, Katarzyna Mariańczyk: – Jest Pani emerytowanym profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, ale słowo „emerytura” jakoś tu nie pasuje – dopiero co napisała Pani dwa artykuły do „Psychologii w Szkole”, w tym roku ukazał się też „Trawnik urodzinowy” – kolejny tomik Pani poezji…
Prof. Antonina Gurycka:
– Na emeryturę odeszłam formalnie w 1990 roku, ale to jest wielka nieprawda, bo później, po serii nowych badań napisałam z zespołem sześć książek o światopoglądzie. Dopiero gdzieś koło 2000 roku zakończyłam działalność naukową. Zebrałam wszystkie moje książki o psychologii wychowania do kupki i napisałam jeszcze jedną – O sztuce wychowywania. Artykuł, który powstał dla „Psychologii w Szkole”, to prezentacja tematyki właśnie tej książki. Miałam poczucie, że podsumowuję nią mój dorobek naukowy, przekazując go praktykom w formie popularnej. A potem doszłam do wniosku, że właściwie mam już trochę dosyć pisania książek naukowych. Co człowiek wie, to wie, co przekazał, to przekazał. Zawsze dążyłam do tego, by nauka była służebna praktyce, dlatego doszłam do wniosku, że w ogóle nie muszę tak bardzo trzymać się dokumentacji, statystyk, używać określonych terminów i je wyjaśniać, nie muszę tkwić w gorsecie naukowym. A ponieważ pisałam całe życie, uznałam, że trzeba dać sobie trochę luzu. No i dałam sobie trochę tego luzu w mojej autobiografii Nigdy nic nie wiadomo. Później napisałam książkę biograficzną o Januszu Korczaku oraz kolejną, opartą na listach Igo Feldbluma, który jest moim przyjacielem, choć nigdy nie spotkaliśmy się oko w oko. Staliśmy się sobie bliscy poprzez wymianę korespondencji, która jest kanwą wspólnie napisanej książki. Igo mieszka w Hajfie, ale przez 12 lat żył w Polsce. Kocha niebywale nasz kraj, pamięta w szczegółach. Książka nosi tytuł A skąd pan właściwie jest? Te trzy pozycje dotyczą problemu tożsamości. W każdej z nich ten właśnie problem jest najgłębiej wiodącym tropem, oczywiście poza całą powieściową formułą tych biografii.

– Czy w tej chwili nad czymś Pani pracuje?

– Tak, piszę czwartą biografię – mojej drużynowej, Tuchy Dewitzowej. Bo byłam harcerką lata całe – od 13. roku życia. To Tucha wciągnęła mnie w harcerstwo, w samodzielność, służbę, w różne takie rzeczy. Była trochę kontrowersyjną osobą ze względu na swoje poglądy polityczne. Ludzie mają o to do niej pretensje. Tymczasem ja wiele jej zawdzięczam na całe życie. No ale trudno, by człowiek miał na wszystkie okazje tę samą twarz. Pisałam o tym w wierszu Monolit. Tucha nie była monolitem. Bo monolit to jest taki suchy, twardy ktoś, kto wszystko ma uporządkowane. A przecież człowiek nie jest monolitem i na różne sytuacje ma różne twarze. Dlatego jest taka cisza po niej… Postanowiłam więc, że ja o Tusze przypomnę. Poza tym ciągle piszę wiersze.

– Jak zaczęła się ta przygoda z poezją?
– To zupełnie „spadło mi z nieba”. Kiedyś ułożyłam taką pobudkę dla zastępu: „Hej, na lot strzały, hej, jasność rozwieje cień” – do dziś pamiętam. To była cała poezja, na którą było mnie stać. A dziś wiersze są dla mnie odtrutką i czymś bardzo relaksującym. W każdym niemal momencie, gdy na coś patrzę, a w każdym razie, gdy to jakoś przeżywam, to mam w głowie wizję nowego wiersza. To brzmi prymitywnie, ale tak to jakoś jest.

– Trzeci tomik poezji Pani Profesor ma bardzo intrygujący tytuł – Trawnik urodzinowy. Skąd taki pomysł?
– Tytuł właściwie miał być inny: Na progu. Ale doradzono mi ten Trawnik urodzinowy i tak zostało. Znalazłam piękne zdjęcie na okładkę – takie na przekór światu. Bo przecież to nie trawnik, tylko drzewo, i wcale nie urodzinowy, bo drzewo jest połamane…

– Zwrócenie się ku poezji było definitywnym zerwaniem z nauką?
– W zasadzie tak, chociaż chyba nie do końca, bo ostatnio napisałam taki wiersz, że tęsknię do nauki. Może więc coś jeszcze z tego we mnie jest? Poza tym zostałam namówiona do napisania artykułów do „Psychologii w Szkole” (śmiech), a to oznaczało ponowne wejście w tę sferę.

– Jak się Pani Profesor zapatruje na zmiany zachodzące w polskiej edukacji?

– Przemiany we współczesnej szkole i wśród dzisiejszej młodzieży obserwuję uważnie, z pewnymi pomysłami się zgadzam, z innymi nie, mam swoje własne zdanie. Śledzę różne inicjatywy edukacyjne. Np. moja asystentka Ula, psycholog, która pracowała ze mną nad książką o światopoglądzie, jest zatrudniona w bardzo ciekawej szkole dla dzieci niepełnosprawnych. To jest niepubliczna szkoła podstawowa, gdzie robi się wspaniałe rzeczy. Są to jednak sprawy, w których już bezpośrednio nie uczestniczę.

– Porozmawiajmy więc o tej szkole, którą pamięta Pani z własnego dzieciństwa i młodości. Jaka to była szkoła?
– Droga mojego kształcenia nie była typowa. Nie wiem dlaczego, ale do 12. roku życia szłam poboczami publicznej edukacji. Uczęszczałam na komplety, prowadzone przez siostrę Marii Skłodowskiej?Curie (Helenę Szaleyową), na których uczyłam się czytać i pisać. Tam stawiałam moje pierwsze edukacyjne kroki. Potem poszłam do prywatnej szkoły, o starej strukturze, gdzie ukończyłam klasy podwstępną i wstępną. Nic z tego okresu nie pamiętam, chociaż wiem, że nazwisko dyrektorki, Antoniny Walickiej, jest znane. Czyli musiała to być jakaś dobra prywatna szkoła. W pewnym momencie moi rodzice zapragnęli jednak, bym uczyła się gdzie indziej. Ale był problem – nie umiałam zdawać egzaminów! To mi zostało do końca życia. Dlatego trzecią klasę rozpoczęłam w szkole państwowej, która przeniosła się z małego lokalu do wielkiego, pięknego gmachu. To było gimnazjum im. Juliusza Słowackiego, dość znane i o wysokim poziomie kadry. Było dużo wolnych miejsc, przyjmowano więc uczniów prawie jak leci. Dostałam się tam bez żadnego egzaminu – na podstawie szkolnych ocen. Było to dla mnie wielkie szczęście.

– Jak Pani Profesor wspomina swoich nauczycieli? Czy byli wzorem do naśladowania?

– W gimnazjum Słowackiego wśród nauczycieli były naprawdę wybitne jednostki. Na przykład moi dwaj prefekci. Ksiądz Edward Szwejnic, postać wybitna, założyciel duszpasterstwa akademickiego przy kościele św. Anny w Warszawie. Uczył religii, ale tak naprawdę etyki. Wszystko, o czym mówił, miało sens etyczny, a nie tylko teologiczny, z Ewangelii wzięty. I to pozostawiło duży ślad w mojej psychice. Do dziś pamiętam niektóre jego powiedzonka, porównania, przypowieści. Niestety, umarł dość szybko i zmienił go ksiądz o zupełnie innym obliczu. Ksiądz Kamiński nie tylko nie wywoływał w nas takiej reakcji powagi jak ksiądz Szwejnic, ale miał zupełnie inną koncepcję uczenia. To był ksiądz, z którym można było dyskutować, swobodnie rozmawiać.

– Czego dotyczyły te dyskusje?
– Uważałam wtedy, że człowiek nie ma wolnej woli. Toczyliśmy o to niekończące się dyskusje na pauzach, na lekcjach. Dowodziłam, że człowiek jest ograniczony tysiącem spraw i rzeczy, które go otaczają i niejako zmuszają do czegoś, wytyczają mu drogę. To były bardzo kształcące lekcje. Dzięki temu mogłam się wypowiadać i słuchać. Było ciekawie, aktywnie, po prostu mądrze. Nie była to więc znów religia katechizmowo-urzędowa, a raczej religia potraktowana jako ważny życiowy problem człowieka. Odbywała się w szkole, do której uczęszczały również żydówki i ewangeliczki, które oczywiście miały swoje lekcje religii. Nie czuło się jednak absol...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI