Czy określenie dokonań Roberta Zajonca w myśleniu o człowieku „przewrotem kopernikańskim” nie wyda się nazbyt śmiałe? Zapewne! Bo trzeba wziąć pod uwagę, że idee mają zawsze licznych prekursorów, a tylko niewielu psychologów dokonania te zna i ceni. Ci, którzy byliby skłonni taką ocenę poprzeć, zgodziliby się pewnie na określenie „przewrót koperni[-]kański”, bowiem pasuje ono jak ulał do takich ustaleń, które są: sprzeczne z powszechnym, utrwalonym i uporczywym sposobem naszego myślenia o rzeczywistości, mają kluczowe znaczenie dla zrozumienia natury zjawisk, są oparte na niepodważalnych przesłankach, nie są przyjmowane do wiadomości (w każdym razie za życia odkrywcy).
Wielka to sztuka obserwować rzeczywistość i sprytnie dostrzec w niej to, czego nie widzą inni. Ale doprawdy znacznie większa „odkrywczość” ma miejsce wtedy, gdy nie da się czegoś zobaczyć, usłyszeć ani dotknąć, a można to przewidzieć tylko dzięki przenikliwości myślenia. Robert Zajonc należał do grona uczonych o umysłowości genialnej. Rzadko spotykaną przenikliwość w myśleniu o naturze człowieka potrafił przełożyć na zaskakująco pomysłowe i proste metody dowodzenia tez, których nie dało się wychwycić ani obserwacją mędrca, ani wypytywaniem uczestników badań w kwestionariuszach czy wywiadach psychologicznych.
Emocje wyprzedzają poznanie
Co ważnego powiedział i stwierdził? Kojarzony jest głównie z uchwyceniem tzw. efektu ekspozycji oraz z podjęciem kwestii kolejności urodzin (tego, czy jest się dzieckiem pierworodnym, drugim czy kolejnym) – wyzwalającej intuicję, że to może być coś ważnego. Studenci odpowiadają jednak przede wszystkim: Zajonc powiedział, że emocje wyprzedzają poznanie. I mają rację, bo z tej właśnie tezy wynikają pozostałe implikacje służące rozumieniu zasad funkcjonowania człowieka.
Samo sformułowanie przytoczonej tezy mogło irytować, wywołać napięcia i spory. Tak się też stało, choć wydarzenia po słynnej publikacji Zajonca z roku 1980 (orzekającej, że preferences need no inferences) można nazwać „burzą w szklance wody”, bo dostrzegł ją niewielki krąg badaczy. Irytację wzbudzało i wzbudza sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem twierdzenie, że reagowanie emocjonalne nie tylko nie wymaga uprzedniego namysłu, rozważenia za i przeciw, ale nawet rozpoznania bodźca!
Robert Zajonc nie był w sformułowaniu tej prawdy pierwszy – wskazuje przecież na inspiracje, cytując myślicieli przełomu XIX i XX wieku: Williama Jamesa, Wilhelma Wundta, Zygmunta Freuda, Edwarda Titchenera. Był jednak prekursorem w powiązaniu tych idei z nową wiedzą i uzasadnieniu dalej idących twierdzeń. O jaką prawdę chodzi? Czy rzeczywiście są powody, by sądzić, że człowiek może się ucieszyć, przestraszyć, zdenerwować czymś, czego nie dostrzegł? Tak, zdecydowanie tak. Tyle, że dziś wiemy o tych zjawiskach znacznie więcej niż w chwili, gdy Robert Zajonc (przyjmując doroczną nagrodę APA w 1979 roku za wybitne osiągnięcia) wygłosił rozbudowane uzasadnienie tej tezy (za co zebrał wiele kolejnych wyróżnień). A to, co wiemy dziś, przywraca honor „zdrowemu rozsądkowi”, bo wiadomo, że choć podmiot nie wie, co go poirytowało czy wzbudziło awersję – jego umysł to wie. „Głowa pracuje” bezustannie, toczące się zdarzenia są rejestrowane, a informacje przetwarzane bez konieczności przepływu przez wąskie pole świadomości (bez tej zdolności można by popaść w szaleństwo z przeciążenia informacjami).
Innymi słowy, umysł odbiera bodziec zanim podmiot go świadomie rozpozna, ale odbywa się to wedle zgodnej ze zdrowym rozsądkiem sekwencji: najpierw bodziec jest bezwiednie rozkodowany (tego typu procesy nazwano poznaniem utajonym), a następnie zostaje emocjonalnie oszacowany (te procesy nazwano emocjami ut...