Mimo że żałoba jest naturalną częścią ludzkiego życia, od kilku dekad znajduje się także w orbicie zainteresowania psychiatrii. Byłoby absurdem uznać, że żałoba jest chorobą, którą trzeba leczyć, jednak w sytuacji, gdy pociąga za sobą całą kaskadę objawów przez wiele miesięcy dezorganizujących codzienne funkcjonowanie człowieka, warto sięgnąć po pomoc. W najnowszej jedenastej wersji klasyfikacji chorób (znanej jako ICD-11) Światowej Organizacji Zdrowia wprowadzono po raz pierwszy w dziejach tego liczącego ponad 100 lat spisu odrębną jednostkę diagnostyczną dla przedłużającej się żałoby (PGD, prolonged grief disorder). PGD należy do grupy zaburzeń związanych ze stresem, a pośród jej objawów wyróżnia się nieprzemijającą tęsknotę za zmarłym wraz z towarzyszącym jej intensywnym bólem emocjonalnym, a także niezdolność odczuwania pozytywnego nastroju oraz angażowania się w codzienne zadania. Taki stan musi utrzymywać się co najmniej sześć miesięcy, choć autorzy dodają, że kluczowy jest tutaj kontekst kulturowy. Jeśli bowiem w jakimś kręgu kulturowym żałobę obchodzi się dłużej, należy uznać to za naturalne. Trzeba przy tym jasno zaznaczyć, że wpisanie konkretnego zjawiska na listę zaburzeń nie oznacza, iż jest ono powszechne czy też dotyczy znacznej części populacji. W istocie jest wprost przeciwnie. Według szacunków Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego przedłużająca się żałoba dotyka około 7–10% osób dorosłych, które utraciły kogoś bliskiego.
POLECAMY
Dać szansę przeżyciu
Jedno z pierwszych psychologicznych opracowań dotyczących żałoby powstało u schyłku II wojny światowej i wbrew pozorom nie było z nią związane. Pracujący w USA niemiecki psychiatra Erich Lindemann w 1944 r. opublikował artykuł zatytułowany „Objawy i postępowanie z ostrym stresem”, którego podmiotem stały się m.in. rodziny ofiar wielkiego pożaru klubu nocnego w Bostonie, w którym zginęło blisko 500 osób. Lindemann przyjrzał się ponad stu osobom, dokonując rozróżnienia na żałobę typową oraz żałobę patologiczną. Jak przekonywał: „Jedną z największych przeszkód w pracy z pacjentem po stracie jest tłumienie emocji. Niektóre osoby unikają bólu, który towarzyszy przeżywaniu straty, i powstrzymują się od wyrażania uczuć”. Przyglądając się uczestnikom badania, zauważył coś niezwykle istotnego: „Bliscy ofiar pożaru w Cocoanut Grove, szczególnie mężczyźni, podczas pierwszych rozmów psychiatrycznych byli napięci, z zaciśniętą mimiką, niezdolni do relaksu z obawy przed załamaniem się. Wymagało dużego wysiłku terapeutycznego, by pozwolili sobie na przeżycie żałoby. Niektórzy okazywali wrogość wobec psychiatry, nie chcąc rozmawiać o zmarłych – co zwykle oznaczało gorsze rokowanie”. Według Lindemanna kluczowe w doświadczaniu żałoby było pozwolenie sobie na przeżywanie straty. Jest to pogląd, który mimo upływu 80 lat nie uległ przedawnieniu.
Po nieco ponad 20 latach psychiatrzy Thomas Holmes i Richard Rahe opracowali słynną skalę ponownego przystosowania społecznego, której celem było zbadanie związku między doświadczanym stresem a ryzykiem wystąpienia poważnych chorób. Na samym szczycie swojej skali – jako wydarzenie o największym ładunku stresogennym umieścili śmierć małżonka. Badania obejmowały ponad 5 tys. pacjentów hospitalizowanych z różnych przyczyn, którzy byli proszeni o wskazanie, czy doświadczyli 43 różnych stresujących wydarzeń życiowych w ciągu ostatnich 2 lat. Mimo że metodyka opracowania skali Holmesa i Rahe’a budzi współcześnie uzasadnione obiekcje, to nie ulega wątpliwości, że potraktowanie śmierci najbliższej osoby jako najsilniejszego stresora ma głębokie uzasadnienie.
Zajrzeć w głąb cierpiącego mózgu
Wydawało się tylko kwestią czasu, by wraz z postępem technologicznym w...
Dołącz do 50 000+ czytelników, którzy dbają o swoje zdrowie psychiczne
Otrzymuj co miesiąc sprawdzone narzędzia psychologiczne od ekspertów-praktyków. Buduj odporność psychiczną, lepsze relacje i poczucie spełnienia.