Kiedy czekać, z czym nie zwlekać

Na temat Ja i mój rozwój

Wszystko ma swój czas. Ufamy, że jeszcze zdążymy i znajdziemy miłość, zdobędziemy pracę, skończymy studia, napiszemy książkę albo zbudujemy dom... Czy nie jest na to za późno? Z czym nie warto zwlekać? Co się dzieje, gdy – za późno albo za wcześnie...?
 

 

Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć / Tęskność zawrotna przybliża nas / Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet / Cudnie spokrewnią się ciała nam – pisał poeta w swym słynnym songu „Już jest za późno, nie jest za późno”. Jest czy nie jest? Oto dialektyka naszych wahań i obaw.

Życie biegnie ustalonym rytmem. I stawia przed nami zadania wraz z terminem ich realizacji. Jest czas na wyfrunięcie z domu rodzinnego, czas na uwicie własnego gniazda. Choć coraz większe panuje przyzwolenie na realizowanie się w każdym wieku, wyznaczamy sobie granice czasowe. Czujemy, że pewne wyzwania dobrze jest podjąć „przed trzydziestką” albo „do czterdziestki, ale nie później”. Oczywiście, możemy podać przykłady, które łamią te cezury, jeśli jednak kobieta po czterdziestce decyduje się na pierwsze dziec[-]ko, a mężczyzna w tym wieku na podjęcie pierwszej pracy (albo odwrotnie), to mamy wrażenie, że jakoś jest już na to późno. Dla kobiety chyba bardziej. Bo choć kultura poszerza przedziały czasowe, biologia nieubłaganie wyznacza deadline. I już jest za późno.

Na czas

Na podjęcie różnych zadań życiowych jest czas optymalny, mówimy wtedy o punktualności zdarzeń życiowych. Niepunktualność zaś ma dwa oblicza: albo na coś jest za wcześnie, na przykład na ciążę w wieku 15 lat, albo przeciwnie, za późno, na przykład na pierwsze małżeństwo, gdy narzeczeni mają po 60 lub więcej lat.

Czy dobrze jest zdążyć na czas? Jeszcze pół wieku temu i wcześniej odpowiedź była jedna: dobrze. To znaczyło, że ktoś potrafi się dopasować do oczekiwań społecznych i nie traci okazji – a szanse na przykład kobiety po czterdziestce na wyjście za mąż były wtedy niewielkie. Dziś badacze coraz częściej odpowiadają: to zależy. Od czego? Z jednej strony od tego, czym wypełniamy czas, jakie cele i dążenia realizujemy, nim podejmiemy to niby niepunktualne zadanie. Jeśli spełniamy się w pracy, podróżujemy, pracujemy na misjach, to na założenie rodziny można nie mieć czasu, a ślub i dzieci po czterdziestce nie są dziś już czymś niezwykłym. Nie jest za późno.

POLECAMY

Z drugiej strony ważne są motywy zwlekania z pewnymi wyborami. Zdarza się, że to podróżowanie na krańce świata, różne misje i zawodowe aspiracje są tylko ucieczką, parawanem, za którym kryją się obawy, czy potrafimy sprostać wyzwaniom związanym na przykład z założeniem rodziny. Kolejna egzotyczna podróż jest tylko wymówką, by tej roli nie podjąć. Jeśli z tego powodu odkładamy decyzję, nie mając pewności, czy nadajemy się na męża/żonę, matkę/ojca, i, co gorsza, czy partner/partnerka nadaje się do tych ról i relacji, wtedy możemy dojść do wniosku: jest już za późno...

I zostajemy przy rodzicach albo w kiepskiej pracy – bo tu wszystko jest znane i bezpieczne. Koszty tego bezpieczeństwa z czasem rosną: rodzi się frustracja, poczucie straconych okazji i... żal. Badania psychologa społecznego Thomasa Gilovicha dowodzą, że w krótkiej perspektywie ludzie żałują tego, co zrobili nie tak, ale w długiej perspektywie czasu, u kresu życia, żałują głównie tego, czego nie zrobili. A nie zrobili, bo uznali, że już jest za późno.

W przymierzalni życia

Kultura rozchwiała życiową chronologię, bo rozpościera przed nami paletę możliwości – jest ich wiele, a zarazem nie ma przymusu, by szybko wybierać. Kiedyś trzeba było się wyprowadzić z domu i podjąć pracę, by odciążyć rodziców. Dziś możemy odwlekać ten moment. I odwlekamy – z badań Eurostatu wynika, że rośnie odsetek tzw. bamboccioni. Już 43 procent młodych Polaków w wieku 25–34 lata wciąż mieszka z rodzicami i nie myśli o wyprowadzce. Po co? – pytają. Przecież tak jest wygodniej, taniej. A poza tym, gdzie mamy się wyprowadzić, za co kupić mieszkanie?

Brzmi przekonująco, tyle tylko, że nigdy na wyfruwających z rodzinnych domów nie czekało gotowe gniazdo. W rodzinnym domu trzyma nas lęk obu stron przed rozstaniem. Rodzicom trudno puścić dorosłe dziecko, bo opieka nad nim nadaje ich życiu sens i scala całą rodzinę. Nie chcą zostać w pustym gnieździe, bo musieliby się skonfrontować z przemijaniem, samotnością, z kondycją ich małżeństwa. Swoim lękiem zarażają też bezwiednie dorosłe dziecko.

A im bardziej przejmują nad nim kontrolę, tym bardziej ono traci wpływ na swoje życie i mniej gotowe jest przyjąć za nie odpowiedzialność. Jak pisze Izabela Wożyńska-Więch: „Bamboccioni nie odchodzą, bo przytrzymują je w gnieździe niewidzialne nici obligacji, poczucia winy lub odpowiedzialności za rodziców. W obliczu trudności rodzina stara się zachować homeostazę, nie pozwalając na konieczne zmiany, na które z różnych powodów nie jest gotowa. Nieświadomie nie dopuszcza więc, by dziecko się usamodzielniło i odeszło z domu. Jeśli tam jednak zostanie, nigdy się nie dowie, jak mogłoby wyglądać jego własne życie”.

Na ogół jednak można dziś bezkarnie przymierzać życiowe scenariusze jak przecenione sukienki – może cena będzie jeszcze niższa, nie jest za późno. Albo oglądać je, jak owoce na targu – a nuż wkrótce będą ładniejsze, więc teraz na próbę wystarczy parę deka. Tak próbujemy tego i owego, nie wybierając w gruncie rzeczy niczego. I za nic nie biorąc pełnej odpowiedzialności. Zwykle nikt z tego powodu nie cierpi ani nie traci bezpowrotnie życiowej szansy... Chyba że jest to balet lub nauka gry na skrzypcach. Wówczas można usłyszeć: Ile masz lat? Jest już za późno.

Poczucie, że jeszcze mamy na wszystko czas, wiele czasu, bywa złudne i ryzyko...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI