Każdy maluje swoją tęczę

Wstęp

Drogowskazy na drodze do szczęścia stawia prof. dr hab. Janusz Czapiński. Janusz Czapiński jest psychologiem, prorektorem Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania, wykładowcą na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest autorem kilku teorii dotyczących emocjonalnych i poznawczych mechanizmów adaptacji, m.in. cebulowej teorii szczęścia. Od 1991 r., razem z socjologami, ekonomistami i demografami, prowadzi badania nad jakością życia Polaków.

Dorota Krzemionka-Brózda: Dążenie do szczęścia jest powszechne, każdy chce być szczęśliwy...
Janusz Czapiński: – W Konstytucji Stanów Zjednoczonych jest wręcz zapisane, że każdy ma prawo do szczęścia.

Ale nie wszyscy potrafią korzystać z tego prawa. Istnieje rozbieżność między powszechnym dążeniem do szczęścia, a zdolnością jego odczuwania.
– Na szczęście poza stanowionym prawem mamy jeszcze biologiczne prawo do szczęścia. W długim procesie ewolucji człowieka ostały się te linie genetyczne, które miały wystarczająco silne wewnętrzne mechanizmy gwarantujące motywację do tego, by – niezależnie od sytuacji życiowej – zerwać się z łóżka i coś robić. Należymy do tych szczęśliwców.

A zatem nasze szczęście jest zapisane w genach. To skrajny determinizm...
– David Lykkens, emerytowany profesor psychologii na Uniwersytecie Minnesota, twierdził nawet, że jest ono w 100 proc. uwarunkowane genetycznie. Ale wrodzony jest tylko pewien potencjał szczęścia i nie wszyscy go w pełni wykorzystujemy. Przy tym samym potencjale ludzie mogą być w różnym stopniu szczęśliwi i zadowoleni z życia. Możemy ten biologiczny kontrakt na szczęście zepsuć. Natomiast nie jest możliwe, żebyśmy przekroczyli jego górny pułap. Możemy go przeskoczyć na chwilę, albo oszukiwać się, sięgając po różne chemiczne wspomagacze. Ale nie można radować się bardziej niż momentami zdarza nam się radować, bo byśmy się rozpadli. Ten naturalny sufit u różnych osób jest na różnej wysokości.

Wielu z nas ulega iluzji, że może ten sufit przeskoczyć, że zawsze można być bardziej szczęśliwym niż się jest...
– Ewolucja nie wierzyła w naszą mądrość i złapała nas w pułapkę dążenia do maksymalizowania szczęścia. Ze złudzenia postępu wynikają korzyści w skali społecznej i indywidualnej. W nadziei, że będziemy szczęśliwsi, budujemy dom. Zazwyczaj nie daje nam to szczęścia, często w trakcie budowy rozpada nam się małżeństwo, ale jednocześnie ułatwiamy start w życie swoim dzieciom. Szczęście jest produktem ubocznym naszych działań. Wielu z nas ponosi koszty tego ewolucyjnego oszustwa. Zaczynamy się zniechęcać. Mamy już samochód, wymarzony dom, zarabiamy tyle, ile chcieliśmy i łapiemy się na tym, że byliśmy szczęśliwsi wtedy, gdy mieszkaliśmy w małej klitce, kochaliśmy się z żoną, a dzieci były na wyciągnięcie ręki. I możemy się zniechęcić, wycofać z rzeczywistego postępu, ponieważ nie dał nam on postępu emocjonalnego.

Wolter pisze, że jesteśmy nieszczęśliwi, bo czegoś nam brak, ale gdy to posiadamy, nie jesteśmy bardziej szczęśliwi.
– To jest typowe złudzenie postępu hedonistycznego. Nie ma hedonistycznego ani moralnego postępu. Jest tylko postęp technologiczny. On sprawia, że nasze życie jest łatwiejsze.

Anthony de Mello, hinduski jezuita, uważa, że nic nie trzeba robić, żeby być szczęśliwym. Szczęścia nie można zdobyć, bo już je mamy w sobie. Natomiast według Martina Seligmana, guru psychologii pozytywnej, szczęście jest nagrodą za wysiłek, można je rozwijać, wręcz uczyć się go...
– Paradoksalnie, obaj mają rację. Szczęście bywa różnie rozumiane. W rozumieniu hedonistycznym szczęście jest przewagą pozytywnych doznań emocjonalnych nad negatywnymi. Jest nam dobrze, bo więcej w nas radości niż smutku. W odniesieniu do tego wymiaru de Mello ma rację – nic nie musimy robić. Nie musimy o nic się specjalnie starać, żeby ponownie pozytywne emocje zdominowały nasz umysł i samopoczucie – ani budować domu, ani wymieniać samochodu, ani do niczego dążyć – wystarczy leżeć w ciepłej wodzie...

– Dać sobie czas...
– Tak, i nawet jak nam się jakieś nieszczęścia przytrafią, to po jakimś czasie się z nimi oswoimy. Większość ludzi nawet po największych nieszczęściach odzyskuje optymizm. Trochę inaczej myślą o życiu, ale na wymiarze emocjonalnym nie ma trwałych, uszkadzających efektów. Tu de Mello ma rację. Ale mają ją i ci, którzy twierdzą, że szczęście można wykuwać w pocie czoła i robić masę rzeczy po to, żeby utrwalić w sobie stan zadowolenia z życia – mają, tylko w odniesieniu do zupełnie innej kategorii szczęścia. Takiej, którą Arystoteles nazywał eudajmonizmem. Chodzi tu o odkrywanie swojego prawdziwego „ja” i tego, na co nas naprawdę stać. Aby te potencjały odkryć, musimy zacząć coś robić. Muszę zacząć brzdąkać za młodu na pianinie, aby stwierdzić, że mam talent muzyczny. Samo wpatrywanie się w gwiazdy takiej wiedzy mi nie da i nie pozwoli tych potencjałów wykorzystać. O szczęście eudajmonistyczne musimy walczyć, przezwyciężać życiowe przeszkody. Szczęście hedonistyczne nie wymaga wytyczania przed sobą dalekosiężnych celów. Wystarczy nie narażać się na ból, bo jeśli nic złego nam się nie przytrafia, to z definicji jesteśmy już szczęśliwi. W wymiarze eudajmonistycznym to nie wystarczy. A nawet to w ogóle nie ma znaczenia, czy przytrafiają się nam bolesne rzeczy, ponieważ one też potrafią budować i mogą się przyczynić do odkrycia naszych prawdziwych możliwości. Gdy młody chłopak ćwiczy palcówki na pianinie, to może mieć opuchnięte palce, może mieć wszystkiego dosyć. Budowanie życia zgodnego z prawdziwym „ja” jest drogą usłaną wieloma klęskami, złymi doświadczeniami. Liczy się tylko, czy te dobre i złe doświadczenia na drodze do odkrywania swojego prawdziwego „ja” składają się w jakąś sensowną całość.

Wszyscy mamy taką samą naturę, więc dla wszystkich droga do szczęścia jest taka sama, a z drugiej strony każdy z nas jest szczęśliwy na swój sposób.
– Można powiedzieć, że wszyscy dysponujemy tą samą paletą barw, ale obrazy tworzymy różne – jedni bardziej udane, inni mniej. Dysponujemy tymi samymi narzędziami. Co więcej, może się zdarzyć, że idąc tą samą drogą, albo odkrywamy w sobie wrodzone talenty, albo wyłącznie kolekcjonujemy pozytywne emocje. Droga do szczęścia eudajmonistycznego i hedonistycznego może być dokładnie taka sama. Tylko jeden człowiek na tej drodze kolekcjonuje przyjemności, a inny zastanawia się, czy jest bardziej mądry, twórczy i ma pełniejsze życie niż rok temu.

Szczęście eudajmonistyczne wymaga rozwijania cnót. Jak piszą C.R. Snyder i Michael McCullough cnota to cecha, której posiadanie przyczynia się do dobrostanu własnego i innych, zapewnia nam lepsze samopoczucie i lepsze relacje z ludźmi.
– Psychologowie odkurzyli pojęcie cnót. W S...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI