KATASTROFY STARANNIE OBMYŚLANE

Wstęp

O zaniedbanych talentach, mamidłach i destrukcyjnych emocjach mówi LUBOMIRA SZAWDYN.

POLECAMY

Lubomira Szawdyn jest lekarzem psychiatrą i psychoterapeutą uzależnień, prekursorem lecznictwa odwykowego w Polsce. Buduje pomost między ludźmi różnych zawodów, którzy zajmują się uzależnieniami. Prowadzi prywatną praktykę. Jest również wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Interesuje się neurofizjologią i procesem zawiadywania emocjami. Ma dwoje dorosłych dzieci: syna i córkę, oraz 10-letnią wnuczkę. Lubi uprawiać ogród.

Zofia Barczewska: – Każdy z nas czasem robi coś, co nie jest dla niego dobre. Czy każde takie działanie jest autodestrukcją? Gdzie jest granica?
Lubomira Szawdyn:
– Trudno to określić. Podobnie jak z ogórkiem kiszonym – nie sposób złapać moment, kiedy on już się ukisi. Czasem długo podejmujemy ryzykowne eskapady. Ważna jest powtarzalność zachowania, postępowanie ciągle w ten sam sposób, mimo że to nam szkodzi. Gdy słucham pacjentów, zauważam, jak to powoli w nich narastało i jak różnie takie zachowanie nazywają. Ale gdy próbuję złapać z pacjentem konkretny moment, od którego zaczął sobie szkodzić, rzadko to się udaje.

– Dlaczego ta granica jest tak trudna do uchwycenia?
– Po pierwsze, zanim zabrniemy w ślepy zaułek, przez lata trwają nierozwiaząne sprawy ze sobą i z ludzmi. Po drugie, zmieniają się warunki życia. To, co kiedyś było ryzykowne, w tej chwili jest normalne, na przykład ucieczka z cichej wioski i pogoń za moda, kariera, pieniądzem.

– Czy i jak formy autodestrukcji zmieniały się historycznie?
– Wydaje mi się, że do końca dziewiętnastego wieku autodestrukcja mieściła się w tradycjach i była akceptowana w danym społeczeństwie. Mam na myśli na przykład obręcze nakładane na szyje Murzynek czy deformację stóp u Japonek. Nie było jawnych przypadków samozniszczenia po to, aby zrobić komuś na złość. Może dlatego, że było nas mniej na świecie, bardziej zwracaliśmy na siebie uwagę. W małych społecznościach Amiszów, Mormonów czy w małych polskich parafiach, w których ludzie znają się i wspierają nawzajem, nie ma autodestrukcji. Na pojawienie się zachowań autodestrukcyjnych wpłynęła anonimowość, samotność nie z wyboru, niesłychana konkurencyjność i walka o przetrwanie. W kofcu pogubiliśmy się w tym, co jest dobre, a co złe.

– W jaki sposób ujawniają się tendencje autodestrukcyjne? Jakie są ich objawy?
– Zachowania autodestrukcyjne można podzielić na dotyczące ciała, psychiki i duszy. Ludzie niszczą swoje ciało, swoje relacje z otoczeniem, niszczą swój talent i potencjał. Jeśli nie zadbają o te obszary, przynajmniej na poziomie minimum, działają przeciwko sobie. W przypadku ciała przejawami destrukcji są samouszkodzenia i eksperymenty z substancjami toksycznymi czy ryzykownymi. Na przykład ktoś tak długo siedzi przy komputerze, nazywając to praca, że przywożą go do mnie na wózku z zanikami mięśni kręgosłupa i pasa biodrowego. Nie chodzi zatem o jednorazowy skok na spadochronie, ale o konsekwentne chodzenie na krawędzi życia i śmierci. Jedni się pchają na ośmiotysięczniki, inni jeżdżą w rajdach, wiedząc, że mogą w każdej chwili zginać. „Nagroda”, że przeżyli, zamazuje ich lęk.

– A jakie mogą być formy autodestrukcji w relacjach z innymi ludźmi?
– Mogą to być zachowania wycofujące, zamykanie się w skorupie albo napastliwe wdaw...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI