Jeśli nie ja, to kto

Wstęp

„Każdy z nas coś odgrywa w teatrze życia codziennego” - twierdził Erving Goffman, amerykański socjolog. „The show must go on” - śpiewa Queen. Żyjemy, jakbyśmy nigdy nie schodzili ze sceny. Wciąż coś gramy, coś udajemy. Przed innymi, czasem przed sobą. I nieraz nie potrafimy już ściągnąć maski, bo pod jedną maską kryje się następna. Ale na scenie życia nie opuszcza nas tęsknota, by przestać grać. By w końcu być sobą. I wtedy dopiero pojawia się problem. Sobą, czyli kim? Którym sobą?

Carl Rogers, amerykański psycholog i psychoterapeuta, jeden z głównych przedstawicieli psychologii humanistycznej, twórca psychoterapii zorientowanej na klienta, zaproponował przed laty słynną triadę: akceptacja, empatia i autentyczność – jako ważną przesłankę rozumienia drugiego człowieka, a także rozumienia wiedzy psychologicznej. Brzmi to bardzo ponętnie. Pozostawmy na boku dwa pierwsze elementy triady. Zajmijmy się autentycznością. Być sobą, stawać się sobą – to hasła, które uwodzą. Ale co tak naprawdę miałoby to znaczyć?

Jaki jestem, jaki bywam


Najpierw przychodzi na myśl zwyczajna stałość zachowania. Autentyczne jest to, co powtarza się z dużą regularnością. Jeśli Mariola codziennie rano, od kiedy pamięta, staje na głowie i stoi tak przez 5 minut, uznamy to za jej normalne, a więc autentyczne zachowanie. A jeśli pewnego dnia zamiast na głowie stanie na rękach, to czy jej zachowanie przestanie być autentyczne? Czy stanie się dziwaczne, obce, nieprawdziwe? Widać, że nie tędy droga. Bo każdy człowiek, także Mariola, jakiś jest i jakiś bywa. Ma pewne stałe właściwości, powtarzające się zachowania, ale miewa też przelotne stany, czy wręcz kaprysy. I trudno powiedzieć, że pierwsze są świadectwem bycia sobą, a drugie nie.

Uczciwość wystawiona na pokusę

Może zatem autentyczne jest to, co zgodne jest z naszą wiedzą o sobie? Być sobą oznaczałoby tutaj, że jestem (teraz) taki, jaki wiem, że jestem (zazwyczaj). Stefan jest autentyczny, jeśli spostrzega, że to co robi, jest zgodne z tym, co wie o sobie. Jeśli Stefan jest przekonany, że jest uczciwym człowiekiem, to wystawiony na pokusę, by oszukać kogoś, nie ulegnie jej. Jeśli wie, że pragnie nade wszystko słuchać swojej ulubionej Dody, to mając do wyboru różne nagrania, wybierze Dodę. Tu natrafiamy jednak na trudne do pokonania problemy. Wiele osób jest przekonanych o swej uczciwości. A zarazem, jak eksperymentalnie dowiódł Walter Michel, wiele osób ujawnia małą odporność na działanie pokus. W badaniach polskich prowadzonych w latach osiemdziesiątych, w sytuacji pokusy oszukiwało regularnie blisko 70 procent osób badanych. Kiedy dostrzegli, że mogą bezkarnie zawyżać i fałszować swój wynik w zadaniach na sprawność umysłu, robili to nagminnie. Nie wiedzieli tylko jednego: że zadania te w rzeczywistości były nierozwiązywalne.

Miłość od pierwszego mostu

Czy Stefan sięga po nagrania Dody, bo wie, że lubi taką muzykę, czy wnioskuje, że ją lubi, bo po nią sięga? Przed czterdziestu laty psycholog społeczny Daryl Bem z Cornell University znakomicie pokazał w przeprowadzonych eksperymentach, że wiedza o swoich preferencjach bynajmniej nie jest oczywista. Badani pytani o to, jaki lubią chleb, odpowiadali np., że razowy. Kiedy pytano ich dalej, skąd to wiedzą, po czym poznają, że lubią właśnie chleb razowy, a nie jakiś inny, odpowiadali zazwyczaj: wiem, bo przecież zawsze kupuję razowy. Niedawno Hanna Brycz z Uniwersytetu Gdańskiego dowiodła w swoich badaniach, że większość przekonań dotyczących pewnych regularności we własnych zachowaniach (bo inaczej jest gdy ocenie podlegają cudze zachowania) jest błędna. W badaniach Brycz pytano ludzi, czy – ich zdaniem – występują u nich pewne prawidłowości zachowania. Rzecz w tym, że prawidłowości te występują u każdego człowieka (na przykład efekt pierwszeństwa czyli lepsze zapamiętanie początkowych elementów, lub efekt fałszywej powszechności czyli przecenianie liczby wyznawców tych przekonań, które samemu się wyznaje). Jeśli więc ktoś odpowiadał: nie (a tak zareagowało 80 procent osób), to prawdopodobnie błędnie oceniał swoje zachowania.

Wiele wskazuje na to, że tak wiedza Marioli, jak i wiedza Stefana o sobie nie mogą być podstawą do oszacowania autentyczności danej osoby.
Weźmy choćby badania nad błędnym przypisywaniem przyczyn zachowania. W eksperymencie kanadyjskich psychologów Donalda Duttona i Arthura Arona, mężczyźni zainteresowali się ankieterką, współpracownicą eksperymentatora. Dlaczego? Czy kobieta była atrakcyjna? Albo w ich typie? Otóż, ciekawe, że zainteresowanie nią przejawiali głównie ci, którzy wcześniej przechodzili przez chybotliwy most wiszący nad przepaścią. A obojętni na jej wdzięki pozostali ci, którzy wcześniej szli przez solidny most betonowy. Ci pierwsi błędnie przypisali pobudzenie wywołane przez trzęsący się most atrakcyjności ankieterki. Robi się więc coraz trudniej, bo coraz mniej jasne staje się to, co nazywamy autentycznością.

Nie kłam kochanie

Może autentyczny jest ten, kto unika wprowadzania innych w błąd? Nie jest sobą ten, kto kłamie. Ten, kto mistyfikuje siebie. Bez względu na to, z jakich czyni to powodów. Nieważne, czy Stefan opowiada o sobie nieprawdziwe historie, bo czuje się niedoceniany, czy też chce w ten sposób zachwycić Mariolę. W obu przypadkach – wedle tego rozumowania – nie jest sobą.

Ale i taka definicja autentyczności rodzi wątpliwości. Po pierwsze dlatego, że Stefan może kłamać świadomie, z wyrachowania, z jasnym zamiarem wprowadzenia Marioli w błąd. Uznamy wtedy, że jest nieuczciwy. Ale czy nieuczciwy oznacza nieautentyczny?
Po drugie, granica między świadomym, nie do końca świadomym czy wręcz całkowicie nieświadomym wprowadzaniem w błąd jest bardzo delikatna. Przywołajmy słynny eksperyment Solomona Ascha nad konformizmem. Jeśli osoby badane w obliczu zgodnego zdania pozostałych członków grupy wygłaszały twierdzenia niezgodne z rzeczywistością, za to zgodne z opinią większości, to znaczy, że nie były sobą.
Badania nad autoprezentacją, tak solidnie opisane przez Andrzeja Szmajkego w książce Maski, pozy, miny, pokazują rozliczne strategie kierowania wrażeniem wywieranym na innych ludziach. Podobne dane znajdziemy w badaniach nad potrzebą aprobaty. Znowu pojawia się pytanie o to, w jakim stopniu osoby uczestniczące w tych badaniach były, a w jakim nie były sobą.
 
Gdzie wolno nam zdjąć maski

Wygląda na to, że wciąż nie mamy satysfakcjonującej odpowiedzi. Nieco zdesperowani wróćmy do Carla Rogersa. Powiada on, że warunkiem rozwoju człowieka i ekspresji jego osobowości jest wewnątrzsterowność. Co to jednak znaczy? Wydaje się, że istota odpowiedzi zawiera się w słowie wolność. Pojawia się tu jednak wiele pytań. W jakich warunkach mamy swobodę wyboru, w jakich nie? Jakie są źródła ograniczeń wolności i gdzie są one zlokalizowane? Wydaje się, że najwięcej wolności zachowujemy w przestrzeni intymności. Tam, gdzie tylko nieliczni mają dostęp. Tam, gdzie istnieje zasada bezwarunkowego zaufania. Gdzie wyzbywamy się (a w każdym razie możemy się wyzbyć) rozmaitych zahamowań, wytrenowanych póz, sprawdzonych masek. Potrafimy być skrajnie otwarci wobec innych i na innych, obecnych w naszej intymności. Można powiedzieć, że im bliżej centrum naszej intymności, tym mniej uwagi przywiązujemy do potrzeby selekcjonowania swych zachowań. Ale tak wielka otwartość i ufność czynią nas bezbronnymi, gdy ktoś zechce ich nadużyć czy wykorzystać. Z tego wynika, że autentyczność, bycie sobą i tylko sobą może być źródłem zagrożenia, i w efekcie tę autentyczność ograniczać. Zauważmy jednak, że im bardziej przesuwamy się w kierunku sfery publicznej, tym więcej napotykamy ograniczeń zewnętrznych – wymagań, norm, oczekiwań, zasad, przepisów. Wszystko to może być z jednej strony powodem uległości czy konformizmu, z drugiej zaś przyczyną takiego sterowania własnym zachowaniem, aby zyskać jak największą aprobatę innych ludzi.

Rzecz prosta, różne są powody po­szukiwania aprobaty. Czasem jest to chęć zdobycia korzyści psychologicznych: uznania, pomocy, solidarności, czasem minimalizacja kosztów psychologicznych: obawy, zawstydzenia, poczucia winy czy innych form społecznego niepokoju. Społeczne otoczenie w sposób jawny lub zakamuflowany wysuwa oczekiwania co do sposobu zachowania jednostek. I wielu ludzi ulega tym oczekiwaniom.
Mark Snyder ze Stanford University, twórca koncepcji self-monitoringu, czy Allan Fenigstein z Ken...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI