Jadę dalej

Ja i mój rozwój Praktycznie

Narodziłem się drugi raz i to życie jest chyba dużo lepsze niż życie sprzed wypadku. Owszem, teraz o wszystko muszę walczyć, ale to wcale nie jest takie złe. Nauczyłem się działać z innymi, prosić o pomoc i dawać ją innym. Mówię światu, że żyję.

Kiedy zadzwoniłam do niego po raz pierwszy, by poprosić o rozmowę, od razu zaproponował, byśmy mówili sobie po imieniu. Po kilku minutach rozmowy wydawało mi się, że znamy się od wieków. Gdyby nie wolniejszy sposób mówienia, który jest wynikiem niedowładu prawostronnego, trudno byłoby mi uwierzyć, że Michał przeżył tak poważny uraz ciała. Mówi powoli, spokojnie i dokładnie to, co chce powiedzieć, bo szkoda energii na zbędne słowa.

Tamtego mroźnego, styczniowego poranka miał pecha. Ot, znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Wracał poboczem do domu i został potrącony przez samochód. Jego życie zmieniło się w ciągu kilku sekund.

Zaczęły się tygodnie i miesiące żmudnej codziennej pracy, ćwiczeń, rehabilitacji, walki z samym sobą. Michał każdego dnia pokonywał siebie, bo chciał żyć. Przyznaje, że wypadek zweryfikował jego poczucie, co jest w życiu ważne. To był czas wielu prób – ubyło kolegów i znajomych, ale ci prawdziwi pozostali. Pojawili się nowi, z którymi Michał spełnił swoje największe marzenie. Zrobił to nie tylko dla siebie, ale również dla innych osób, którym świat zawalił się w ciągu kilku sekund – chce im pokazać, że działając razem, można zdziałać więcej. Można pokonać więcej barier.

MAGDA BRZEZIŃSKA: Co dla Ciebie znaczy „pokonać siebie”? W jaki sposób Ty pokonujesz siebie?
MICHAŁ LUDWICZAK: Pokonywanie siebie rozumiem jako pokonywanie osobistych trudności, ograniczeń. Próbę zrobienia czegoś, co – jak nam się wydaje – przekracza nasze siły, możliwości.
Ja pokonuję siebie codziennie, ćwicząc i stawiając czoła przeciwnościom losu. Robię psikusa lekarzom, którzy mówili mi, że będę warzywem do końca życia. Pewien lekarz twierdził, że i tak złożę się w scyzoryk, a ja chcę coraz lepiej i prościej chodzić, aby mu pokazać, że jestem silniejszy od jego diagnozy. Nie poddaję się, walczę i idę dalej.

Od początku miałeś takie waleczne nastawienie, czy coś tę wolę walki w Tobie wyzwoliło?
Od początku. Jak tylko obudziłem się ze śpiączki, to powiedziałem sobie, że choćby nie wiem co, to ja muszę sobie dać radę, nie mogę zmarnować reszty życia. I tak się zaczęła moja walka, która trwa do dzisiaj. To już dziewięć lat. I przez cały ten czas jest przy mnie mój tato. Owszem, miewałem słabsze dni, ale gdy pojawiały się dołujące myśli, szybko je odganiałem. Starałem się coś robić, żeby zapomnieć o tym, co mnie dołowało. Najlepszym „odganiaczem” przykrych myśli były ćwiczenia rehabilitacyjne.

Przed wypadkiem też byłeś takim twardym facetem?
Trudno mi powiedzieć. Może trochę… Najważniejsza była dla mnie wtedy praca. Dopiero zacząłem zawodowe życie, pracowałem w serwisie komputerowym.

Miałeś jakiś plan na siebie?
Miałem dwadzieścia jeden lat, dopiero wchodziłem w dorosłe życie, nie myślałem, co będzie za 20 lat. Było tu i teraz, ważne było dla mnie, że robiłem to, co robiłem. Praca sprawiała mi ogromną radość. Wypadek to był dla mnie taki reset w życiu – kompletne wyzerowanie. Musiałem wszystkiego uczyć się od początku, jak niemowlę. Ale jeżeli człowiek czegoś bardzo chce, to nie ma w życiu rzeczy niemożliwych.

A Ty bardzo chciałeś. Podobno na pytanie „co u ciebie?” odpowiadasz: „w życiu nie było lepiej”. To zaskakująca odpowiedź, bo przecież przed wypadkiem byłeś całkowicie sprawny, więc choćby pod tym względem było lepiej.
A jednak twierdzę, że w życiu nie było lepiej, niż jest teraz! To, co było – odeszło, przeminęło. Zamknąłem tamten etap życia i ważne jest dla mnie to, co jest teraz. Narodziłem się drugi raz i to życie jest chyba dużo lepsze i fajniejsze niż życie sprzed wypadku. Owszem, w tamtym życiu byłem zdrowy, sprawny, miałem pieniądze, miałem to, co chciałem. A teraz o wszystko muszę walczyć, ale to wcale nie jest takie złe. I takie życie lepiej smakuje, bardziej je czuję.

A co pozostało z tamtego życia?
Kontakty telefoniczne i rodzina. Część znajomych z „pierwszego” życia się nie odzywa, ale ja staram to sobie wytłumaczyć tak, że oni się po prostu boją. Kiedyś spotkałem jednego z nich. Powiedział mi, że wiele razy o mnie myślał, miał się odezwać, ale nie zrobił tego, bo bał się, jak się zachowa, gdy mnie zobaczy: „Bałem się, że jak zobaczę ci...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI