ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W NUMERZE 6/1998
Sukcesy są potrzebne do życia jak tlen i witaminy. Poprawiają nastrój, podwyższają poczucie własnej wartości, zwiększają szanse uzyskania kolejnych osiągnięć, a nawet korzystnie zmieniają fizjologię. Nic przeto dziwnego, że większość z nas pragnie je odnosić.
Dziwne natomiast, że nie zawsze robimy wszystko, aby sukcesowi pomóc. Niekiedy wręcz przeciwnie: w pewnych warunkach dobrowolnie zmniejszamy szanse sukcesu, wręcz prosimy się o porażkę. Wykazał to eksperyment Stevena Berglasa i Edwarda E. Jonesa. Badani brali udział w rzekomym, dwuczęściowym teście inteligencji.
Połowa otrzymała w pierwszej części „testu” zadania łatwe, więc od razu wiedzieli, że odpowiedzieli dobrze. Pozostałym przydzielono zadania trudne, nie mieli więc pewności, jak je rozwiązali. Wszystkich poinformowano, że uzyskali znakomite wyniki. Tym samym połowa badanych doświadczyła pewnego, uzasadnionego sukcesu („wiem, że na większość pytań odpowiedziałem poprawnie i potrafię je wskazać”).
Druga natomiast doświadczyła niepewnego, nieoczekiwanego sukcesu („eksperci twierdzą, że uzyskałem znakomity rezultat, ale nie mam pojęcia, które odpowiedzi były dobre, a które złe”).
POLECAMY
Przed drugą częścią testu (informowano badanych, że jej wyniki ostatecznie zweryfikują poziom ich inteligencji) eksperymentatorzy powiedzieli, że przy okazji, na prośbę kolegów z wydziału farmacji, chcą sprawdzić uboczne działanie actavilu i pandocrinu - leków poprawiających trawienie, ale także wpływających na układ nerwowy. Actavil miał przyspieszać procesy psychiczne, w tym myślenie. Jego zażycie zwiększało więc szanse uzyskania dobrego wyniku. Pandocrin natomiast miał działać spowalniająco, zmniejszał więc szanse dobrego rezultatu. Od badanego zależało, który lek wybierze.
Z grupy, która w pierwszej części testu odniosła „pewny sukces”, 80 proc. osób wybrało actavil, a 20 proc. pandocrin. Z grupy „niepewnego sukcesu” actavil wybrało 40, a pandocrin 60 proc. osób.
Większość osób z grupy „niepewnego sukcesu” dobrowolnie stwarzała sobie warunki minimalizujące szanse uzyskania dobrego rezultatu w drugiej części testu. Zachowanie takie - na pierwszy rzut oka bezsensowne - ma jednak walor przystosowawczy. Człowiek postawiony w sytuacji niepewnego sukcesu przypomina lisa z bajki Ignacego Krasickiego („już był w ogródku, już witał się z gąską”): rezultat pierwszej części testu sugeruje posiadanie wysokiej inteligencji, ale jednocześnie („nie wiadomo, skąd wziął się dobry wynik”) wywołuje niepewność, czy potwierdzi to druga część.
Wybranie w takiej sytuacji pandocrinu zwiększa wprawdzie prawdopodobieństwo porażki, ale zarazem ją usprawiedliwia. Można ją bowiem tłumaczyć usypiającym działaniem leku: „doznałem porażki, bo zażyłem lek, a nie dlatego, że jestem mało inteligentny”. Jeśli mimo zażycia pandocrinu osoba uzyska dobry rezultat, stawia się w bardzo korzystnym położeniu, gdyż sukces uzyskany mimo szkodliwości leku może świadczyć o wysokim poziomie inteligencji.
Berglas i Jones nazwali to zjawisko „self-handicapping strategy”, co w nieco złagodzonym przekładzie oddajemy po polsku jako „samoutrudnianie”. Rozumiemy pod tym pojęciem działania polegające na wprowadzeniu w strukturę przyczynową przyszłego zdarzenia przeszkody zwiększającej prawdopodobieństwo doświadczenia porażki (a zmniejszającej szanse sukcesu) w zadaniu, którego rezultat jest ważny dla samooceny. Celem takiego postępowania jest ochrona poczucia własnej wartości przed konsekwencjami ewentualnego niepowodzenia lub/i podwyższenie poczucia własnej wartości przez wzmocnienie psychologicznych konsekwencji ewentualnego sukcesu.
Kiedy więc życie zmusza nas do stawienia czoła „testowi”, którego wyniki mogą naruszyć poczucie własnej wartości, działamy z pozoru niezrozumiale. Prowokujemy trudności i przeszkody. Zmniejszamy wprawdzie szanse sukcesu i tym samym narażamy się na gorycz niepowodzenia, ale też zyskujemy usprawiedliwienie dla niego, a to w razie porażki pozwala chronić poczucie własnej wartości.
Od czasu eksperymentu Berglasa i Jonesa wielokrotnie wykazano, że w warunkach zagrożenia poczucia własnej wartości ludzie rzeczywiście uciekają się do samoutrudniania. Imponujący jest repertuar zachowań, dzięki którym samoutrudnianie bywa realizowane. Obawiając się niekorzystnego dla naszej samooceny wyniku „testu” (np. egzaminu, werdyktu jury), sami rzucamy sobie kłody pod nogi: upijamy się, „tracimy” nagle motywację do uczenia się czy treningu, stajemy się bardzo podatni na wszelkie pokusy, które odciągają nas od przygotowań (jedna znajoma „musiała” kolejny raz przeczytać „Lalkę” zanim „mogła” zabrać się za przygotowania do sesji egzaminacyjnej), popadamy w kiepski nastrój, przeżywamy emocje utrudniające uzyskanie sukcesu (np. paraliżujący lęk), czy nagle dostrzegamy, że w tych warunkach nie mamy szans na osiągnięcie sukcesu.
Samoutrudnianie może również przyjmować „szlachetniejsze”, społecznie chwalebne formy. Wzmożone inklinacje altruistyczne wobec bliźnich (absorbująca czasowo opieka nad lekko niedomagającą babcią, czy ustąpienie lepszego toru najgroźniejszemu rywalowi) znakomicie spełniają rolę „kuli u nogi”.
Psychologowie wyróżniają trzy główne formy samoutrudniania. Samoutrudnianie behawioralne polega na zachowaniu rzeczywiście zmniejszającym prawdopodobieństwo sukcesu. Na przykład student obawiający się o wynik egzaminu, zamiast się uczyć, wpada w wir życia towarzyskiego. Sportowiec tuż przed ważnymi zawodami postanawia wypróbować działanie „cudownej” odżywki.
Samoutrudnianie symboliczne (deklaratywne) polega na zwiększonym odczuwaniu i demonstrowaniu własnych słabości. Przed egzaminem przeżywa s...