Dorota Krzemionka: Czy czujesz się wolnym człowiekiem?
Wojciech Eichelberger: Od czasu do czasu. Ale myślę, że jestem na dobrej drodze, by tak się poczuć.
POLECAMY
A na czym polega wolność?
To pytanie towarzyszyło mi niemalże od dzieciństwa, a także inne: „Co trzeba wiedzieć, kim się stać, aby bez względu na okoliczności czuć się wolnym?”. Odpowiedź pojawiła się jasno w moim umyśle, gdy wiele lat temu zacząłem praktykować zen – wystarczy nie bać się śmierci. Bo każde inne poczucie wolności jest złudzeniem, gdyż w sytuacji szantażu lub zagrożenia śmiercią szybko oddamy lub utracimy taką pseudowolność.
Coś podobnego wyraził Wiktor Suworow, rosyjski pisarz i publicysta. Powiedział: „Wolność polega na tym, że ludzie nie boją się śmierci. Ani w ogóle niczego”. Notabene to ciekawa postać: jako dowódca kompanii czołgów brał udział w inwazji na Czechosłowację, a potem, jak sam mówi, zdradził ojczyznę.
Tak rozumiana wolność staje się dla nas dostępna, gdy doświadczymy tzw. duchowego wglądu – czyli gdy nasza tożsamość nie jest już sklejona wyłącznie z tym szczególnym ciałem i z tym umysłem. Dlatego nazywa się ją wolnością duchową. Nie znaczy to jednak, że z perspektywy tej wolności wszelkie inne – nazwijmy je „doczesnymi” – przejawy i warianty wolności przestają nas interesować. Wręcz przeciwnie, to właśnie wolny duch, a co najmniej jego przeczucie, przejawia się w Deklaracji Praw Człowieka, w prawach obywatela i w zasadach demokracji parlamentarnej. I to wolny duch każe nam bronić tych zasad i deklaracji, gdy są zagrożone jakąś formą totalitaryzmu lub – powodowaną lękiem przed śmiercią – obsesją bezpieczeństwa. Inaczej mówiąc, obecne w sercach wszystkich ludzi pragnienie wolności jest ekspresją naszej prawdziwej tożsamości, głosem wolnego ducha, którym w istocie jesteśmy.
Iwan Pawłow, wielki neurofizjolog, twierdził wręcz, że to odruch bezwarunkowy…
Zapisany w naszym duchowym DNA imperatyw. Ale nie ma się czemu dziwić. Wszystkie żywe, świadome istoty są w swojej istocie ekspresją wolnego ducha, więc też w zgodzie ze swoją istotą domagają się wolności. Na elementarnym poziomie przejawia się to w potrzebie, zdolności i wolności do poruszania się i przemieszczania. Zwierzę złapane w sidła czy skrępowane doświadcza ekstremalnego stresu i walczy, by za wszelką cenę się wydostać. Nawet za cenę odgryzionej łapy. Podobnie rzecz ma się z człowiekiem. Małe dzieci próbują jak najszybciej zyskać choćby minimum wolności, niezmordowanie ćwicząc zdolność do poruszania się na wszelkie możliwe sposoby. Wygląda na to, że imperatyw prowolnościowy zaczyna działać już w macicy. Gdy w brzuchu mamy robi nam się za ciasno i za duszno, szukamy drogi ucieczki na otwartą przestrzeń. Uciekamy z macicy – jak zwierzę z klatki. A potem, przez resztę życia, toczymy batalię o wolność i autonomię. Z czasem oddzielamy się od piersi matki. Gdy zaufamy własnej zdolności do poruszania się i wyrosną nam zęby, powoli, ale nieuchronnie, zaczynamy odklejać się od mamy jako takiej. Potem, z wolna, nabywamy zdolności do zarabiania na własne życie. Aż w końcu wyprowadzamy się z rodzinnego domu, rozpoczynamy okres samodzielności i – jeśli tylko po drodze nie zagubiliśmy instynktu wolności – zaczynają nas interesować takie rzeczy, jak: wolność w związkach, wolności obywatelskie, a być może nawet kwestia wolności w obliczu śmierci.
Po drodze opanowujemy jeszcze język, by móc zaprotestować, powiedzieć: „nie!”.
I dzięki temu zaczynamy innym osobom stawiać granice, a także odkrywamy w sobie agresję i gniew, które pozwalają walczyć i nie dopuścić, by ktoś związał nam ręce i nogi. Bo już wiemy, albo przeczuwamy, że utrata wolności to najgorsza rzecz, jaka może nas spotkać. Zaryzykowałbym tezę, że ludzkie życie jest w istocie napędzane potrzebą autonomii i wolności, a dopełnia się z chwilą, gdy zaczyna nim kierować przekraczający dualizm śmierć–życie wolny duch.
Chcemy być wolni, a zarazem na różne sposoby wyzbywamy się wolności. Randle McMurphy, bohater „Lotu nad kukułczym gniazdem”, zamiast do więzienia trafia do szpitala psychiatrycznego i nie może uwierzyć, że inni pacjenci tkwią tam dobrowolnie. Bohater Kobiety z wydm Kōbō Abe zostaje uwięziony w jamie piasku. Kiedy pojawia się możliwość wydostania się z pułapki – rezygnuje, odkłada wolność na potem.
Dlaczego uciekamy od wolności?
Bo naszą drugą ważną potrzebą jest bezpieczeństwo. To ono, do spółki z lenistwem, stało się motorem rozwoju, a także manowców ludzkiej cywilizacji. Niestety, póki nie odkryjemy w sobie wolnego nieustraszonego ducha, który nie boi się śmierci, za bezpieczeństwo gotowi jesteśmy oddać wiele – nawet wolność.
Test wolności
Zadaj sobie pytanie, które testuje wolność. Co by się ze mną stało, gdybym stracił/straciła wszystko, co posiadam? Kim bym był/była? Czy bym się wtedy odnalazł/odnalazła? Czy utrata tego, co posiadam, jest równoznaczna z utratą tożsamości i sensu życia? Dopóki utożsamiamy się z tym, co posiadamy, w tym z przekonaniami na swój temat, dopóty doświadczamy pseudowolności i iluzorycznego bezpieczeństwa. O tym, jak się od tego „odkleić” i zyskać autentyczną wolność – mówi Wojciech Eichelberger w tym numerze „Charakterów”.
Benjamin Franklin, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, twierdził: „Ci, którzy rezygnują z wolności w imię odrobiny tymczasowego bezpieczeństwa, nie zasługują na żadne z nich”.
I słusznie, bo prawdziwie wolny i bezpieczny jest tylko ten, kto nie dąży do bezpieczeństwa. Tylko wolność gwarantuje nam prawdziwe bezpieczeństwo. Pewnie dlatego dzieci odruchowo poświęcają wiele czasu i energii na oswajanie się z niebezpieczeństwem i testowanie granic ryzyka. W moim dzieciństwie ten mechanizm rozwojowy działał silnie i był doceniany przez dorosłych. Mam wrażenie, że dziś ulegli oni w...