Na jakimś etapie życia każdy z nas marzy o partnerze i wyobraża sobie, jaki on ma być. Część tych pragnień ma charakter jawny i przybiera postać świadomych kryteriów doboru partnera. Na przykład kobieta chce, żeby jej przyszły mąż pochodził z inteligenckiej rodziny, miał wykształcenie techniczne, poczucie humoru i potrafił tańczyć. Oczywiście, te kryteria mogą mieć jakiś związek z obrazem jej ojca albo niespełnionymi potrzebami matki w stosunku do męża czy też z przekazem międzypokoleniowym w jej rodzinie.
Jednak to, co najbardziej łączy dwoje ludzi, zwykle nie dzieje się na świadomym poziomie. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak silnie nieświadome czynniki, takie jak nasze pragnienia, lęki czy emocjonalne potrzeby, wpływają na wybór partnera. Te nieuświadamiane oczekiwania dotyczą nie tyle atrybutów, jakie powinien on posiadać, ile tego, co ma się wydarzyć we wzajemnej relacji. Na przykład bezwiednie oczekujemy, że partner pomieści w sobie takie części nas samych, z którymi sobie nie radzimy, wolimy ich nie widzieć i nic o nich nie wiedzieć. Ale jednocześnie w jakiś sposób czujemy ich obecność. Malutkie dzieci potrzebują, aby opiekun przetworzył ich wewnętrzny chaos lub zewnętrzny dyskomfort, którego doświadczają, choć go nie rozumieją, w coś oswojonego, z czym można sobie dać radę. Podobnie reagują dorośli z różnymi dziecięcymi, niezaspokojonymi frustracjami i potrzebami – nieświadomie oczekują, że partner, którego darzą miłością, zadba o nie i pomoże im je wewnętrznie zintegrować.
Co umieszczamy w partnerze
Psychoanalityczny terapeuta par Stanley Ruszczynski w wystąpieniu na II Konferencji pt. Pracując Psychoanalitycznie z Parami powiedział: „Dokonując wyboru, tworząc małżeńskie dopasowanie (marital fit), para buduje relację polegającą na wzajemnym kontenerowaniu, w której jest miejsce zarówno na rozwój, jak i na obrony”. Kontenerowanie oznacza, że jesteśmy w stanie przyjmować, przetwarzać i rozumieć stany psychiczne bliskiej osoby, zarazem nie reagując na nie personalnie. Bliska relacja ma zatem jednocześnie naprzemiennie dwa potencjały. Z jednej strony może nam pomóc zintegrować różne strategie obronne, jakie nabyliśmy jeszcze w dzieciństwie – takie, jak na przykład unikanie przeżywania i wyrażania złości, smutku czy bezradności – co w efekcie umocnić może więź z ukochaną osobą. Z drugiej strony niekiedy bliska relacja może wzmacniać nasze obrony przed przyjęciem tych uczuć – skłonni jesteśmy wtedy coraz silniej lokować je w partnerze, w konsekwencji tracąc więź z prawdziwą postacią partnera i siebie samego. Pozostajemy wtedy w kontakcie nie z realną osobą, lecz ze swoją częścią, którą w niej umieściliśmy, a która staje się dla nas coraz bardziej drażniąca, odpychająca. W takiej sytuacji nasilają się nieświadome mechanizmy obronne, takie jak zaprzeczenie, rozszczepienie, wyparcie, a relacja – zamiast satysfakcjonującej bliskości – rodzi coraz więcej cierpienia.
POLECAMY
Oto przykład: pani A. to niepewna siebie kobieta, bardzo wrażliwa na wszelkie uwagi pod jej adresem i przejawy własnej niedoskonałości. W dzieciństwie brakowało jej poczucia bezpieczeństwa. Wyidealizowany przez nią ojciec często i na długo wyjeżdżał do pracy za granicę, zostawiając rodzinę pod opieką matki. Ta zaś, zajmując się czwórką dzieci, nie miała czasu, by okazać córce troskę, zamiast tego „bombardowała” ją ciągłymi uwagami i wymaganiami. Co więcej, część obowiązków nad dziećmi cedowała na najstarszego syna, który niezadowolony z tej roli często dokuczał młodszej siostrze, komentując jej wygląd i zachowania.
Pani A. dorosła, wyszła za mąż. Z upływem lat czuła się coraz bardziej nieszczęśliwa w związku i nie rozumiała dlaczego, skoro jej mąż w zasadzie niewiele się zmienił. Czas, jaki wspólnie spędzali, nie cieszył, rozmowy z mężem sprawiały przykrość. Pani A. coraz częściej odbierała go jako krytycznie nastawionego wobec niej. Nie zdawała sobie sprawy, że nieświadomie umieściła w mężu swoją krytyczną i samooskarżającą część, która „zainstalowała” się w niej w dzieciństwie na skutek nadmiaru krytyki ze strony matki i brata. Nie radziła sobie z tym, bo nigdy nie czuła się wystarczająco dobra, ładna czy kompetentna. Uważała, że jest gorsza od innych ludzi i zamartwiała się wszelkimi przejawami swojej niedoskonałości. Niepewność co do swej wartości skrywała pod nadmierną dbałością o urodę – poddawała się licznym zabiegom estetycznym, ciągle była na jakichś dietach. W pracy nigdy nie czuła się dość pewna swoich decyzji, choć miała solidne wykształcenie i kierowała kilkunastoosobowym zespołem.
Z czasem mąż zaczął niepokoić się nadmierną drażliwością żony i jej skłonnością do dystansowania się od niego. Otwarcie jej o tym mówił, co tylko nasilało negatywne odczucia kobiety w relacji. W końcu uległa prośbom męża i udali się po pomoc do specjalisty. Podczas terapii par mogli uświadomić sobie, co tak naprawdę się między nimi dzieje. Mąż, dla którego relacja z żoną była bardzo ważna, wytrzymywał jej niesprawiedliwe czasem zachowania i tłumaczył je sobie na różne sposoby, np. stresem związanym z pracą małżonki albo z chorobą jej ojca. Starał się nie odbierać jej reakcji personalnie i nie brnąć w krytycyzm, obrażanie się czy karanie żony.
Nie prenumerujesz jeszcze naszego czasopisma, a zainteresował Cię ten artykuł? Zobacz całe wydanie - pobierz za darmo.
Gdy para współdzieli niepokoje
Łatwo jednak wyobrazić sobie inny, blokujący bliskość i rozwój tej pary scenariusz. Wyobraźmy sobie, że mężem pani A. jest mężczyzna, który doświadczył w poprzednim związku zdrady i porzucenia przez wieloletnią partnerkę. Było to dla niego tym bardziej bolesne, bo odtwarzało emocjonalne zranienia z dzieciństwa. Kiedy był dzieckiem, jego matka wyjechała za granicę, by zaopiekować się swoją matką. Jego i siostrę zostawiła pod opieką ojca. Nieobecność matki przedłużała się, ostatecznie rodzice się rozwiedli. Opieką nad dziećmi dzielili się, jednak ze względu na naukę szkolną chłopiec wraz z siostrą większość czasu spędzał w domu ojca. Bardzo tęsknił za mamą. Kiedy założyła nową rodzinę, poczuł się porzucony. Narastała w nim złość i zazdrość o nowego partnera matki.
Przy takiej konstelacji doświadczeń rodzinnych para na nieświadomym poziomie może współdzielić wewnętrzne niepokoje związane z porzuceniem i utratą bliskości z jednym z rodziców – żona z wyjeżdżającym za granicę ojcem, a mąż z opuszczającą go i wybierającą życie w innej rodzinie matką. Jak wówczas mogą ułożyć się ich wzajemne relacje? Odsuwanie się żony mąż przeżywa jako zagrażające, jej zamartwianie się zaś i nadmierne zaangażowanie w pracę uruchamiają w nim wewnętrzne lęki przed byciem odrzuconym i zdradzonym przez bliską osobę. W odczuciu męża praca żony i jej niezależne działania stają się konkurencją dla ich relacji. Z czasem, pod wpływem nasilającego się kryzysu nie jest już w stanie tolerować jej odrębności i niezależności, bowiem kiedyś taka odrębność matki stała się źródłem jego bólu, tęsknoty i żalu. Obraża się na żonę i zgłasza do niej pretensje, że nie ma dla niego czasu, że wydaje tyle pieniędzy na zabiegi estetyczne. Zaczyna ją nawet podejrzewać, że ma kogoś „na boku”. Coraz częściej wybuchają między nimi pełne oskarżeń kłótnie, po nich zaś nadchodzą ciche dni, a w obojgu coraz silniej odżywa lęk przed byciem porzuconym i przekonanie, że nie są warci czyjejś miłości.
Praca z parami
W związku miłosnym partnerzy nieświadomie przydzielają sobie pewne role i mimowolnie prowokują się wzajemnie do ich odegrania. Powodem tego są projekcje na partnera własnych uczuć i nieświadomych, często niepokojących części samych siebie, jakie ukształtowały się w ich dzieciństwie, w relacji z ważnymi osobami. Po latach już jako dorośli niektórzy z nas bezwiednie rozgrywają te wczesne relacje. Zdarza się, że w niechcianej, komplementarnej roli – raniącego ojca czy opuszczającej matki – obsadzają swego partnera czy partnerkę. W odpowiedzi może on, identyfikując się z tymi projekcjami, doświadczyć identyfikacji projekcyjnej, czyli poczuć (a przy pewnej świadomości psychologicznej nawet zrozumieć), co przeżywa druga osoba. Zarazem ta specyficzna nieświadoma komunikacja między partnerami – jeśli nie dokona się właściwego rozpoznania, co jest czyje – może uwikłać ich w system wzajemnych projekcji. Celem pracy psychoterapeutycznej z parami jest właśnie praca z ich relacją, to ona staje się pacjentem. Chodzi o to, aby poznając doświadczenia rodzinne, z którymi partnerzy weszli w związek, pomóc im zobaczyć, w jaki sposób te doświadczenia są nadal obecne w ich relacji i jak na nią wpływają.
Wziąć ślub czy żyć w konkubinacie, założyć rodzinę czy pozostać w otwartym związku, poświęcić się pracy czy opiece nad rodzicami – niezależnie od tego, co świadomie ustali między sobą para, z czasem będzie to ulegało modyfikacji pod wpływem wewnętrznych wzorców każdej z osób. A partner będzie stawał się ekranem dla ich projekcji. Zdolność pomieszczania napięć wynikających z tych wzajemnych projekcji w znaczącym stopniu wpłynie na możliwość rozwoju pary i realizacji jej wspólnych celów.
Codzienny kontakt z ukochaną osobą daje możliwość, by w bezpiecznych warunkach zaufania i wzajemnego przywiązania integrować się psychicznie i odnajdywać te wcześniej utracone połączenia z samym sobą. Partner może nam w tym pomóc, reagując na to, co się dzieje w relacji. W efekcie możemy sobie uświadomić, że – choć tego bardzo nie chcemy – niekiedy zachowujemy się jak nasza matka lub ojciec, automatycznie powtarzając wyuczony w dzieciństwie wzorzec. Niektóre wzorce i identyfikacje mogą nam służyć i wspierać relację, np. kiedy jesteśmy ufni, szukamy bliskości z partnerem, troszczymy się o niego i cieszymy się ze wspólnych chwil, tak jak kiedyś doświadczaliśmy tego z opiekunami. Inne zaś mogą zakłócać relację, gdy czepiamy się partnera, krytykujemy go i przypisujemy mu wrogie intencje, powtarzając sposób reagowania matki czy ojca. Takie zachowania ujawniają się najczęściej w sytuacjach stresu, napięcia, kiedy coś zmienia się w rodzinie, w pracy czy w nas samych.
Zdarza się, że traktujemy partnera tak, jak sami byliśmy traktowani przez rodzica. Na przykład obrażamy się, kiedy zapomni zrobić coś, o co go prosiliśmy, lub wściekamy się, jeśli nie poinformuje nas, że zabawi dłużej na spotkaniu z kolegami. W innych zaś sytuacjach nieświadomie prowokujemy partnera do odgrywania wobec nas jakiegoś aspektu naszej relacji z rodzicem. Wchodzimy wtedy w rolę dziecka, np. zapominamy, bałaganimy lub nie mówimy mu o różnych ważnych sprawach.
Nie jestem Tobą ani Ty mną
W rozwój w parze wpisana jest umiejętność rozróżnienia między sobą a partnerem. Nawet jeśli zakochani na początku związku żyliśmy poniekąd we własnej fantazji o partnerze, z czasem powinniśmy rozpoznać, jaki on jest naprawdę i „odkleić się” od własnych o nim wyobrażeń. Jest to nieuchronny i bardzo potrzebny proces, choć zarazem bardzo rozczarowujący. Zdarza się, że całość tego rozczarowania przypisujemy wyłącznie partnerowi; niektórzy skłonni są wręcz widzieć w tym oszustwo z jego strony.
W rzeczywistości mamy do czynienia z procesem różnicowania w parze, dzięki czemu zaczynamy postrzegać drugą osobę jako prawdziwą i różną od naszych wyobrażeń, ze wszystkimi jej zaletami i wadami. W niejednej parze powstaje wtedy zarzewie późniejszych konfliktów, ponieważ ten proces generuje wiele pretensji i negatywnych emocji do bliskiej osoby. Umiejętność tolerowania w sobie ambiwalentnych uczuć do partnera daje możliwość dostrzegania jego dobrych, wspierających, „kochanych” cech, jak również tych, które przeszkadzają, uwierają, najczęściej dlatego, że nie są zgodne z naszym o nim wyobrażeniem.
Jeśli nie uda nam się zaakceptować urealnionego obrazu wybranka, będziemy próbować go wciąż zmieniać i wpisywać w nasze oczekiwania. Związek przestaje być wtedy przestrzenią do pełnego wyrażania siebie, a zaczyna karleć, bo brakuje w nim ciekawości drugiej osoby i możliwości uczenia się od niej. Jeśli natomiast porzucimy iluzję idealnego wzajemnego dostrojenia się i będziemy w stanie zaakceptować odmienności i różnice między nami a partnerem, będziemy mogli stworzyć prawdziwie bliską relację między dwiema odrębnymi, prawdziwymi osobami. „Bo gdyby dostrojenie partnerów było idealne, to czy to by wciąż jeszcze była relacja?” – pyta Mary Morgan, psychoanalityczna terapeutka par w swojej książce Stan umysłu pary.