Czasem warto pobłądzić

Ja i mój rozwój Praktycznie

Mam 43 lata i zaczynam następną przygodę życia. I wiem, że to jest właściwa droga. Nigdy nie pozwolę nikomu wmówić sobie, że do tego się nadaję, a do tamtego nie. Chcę sama siebie definiować. Opinie na swój temat przekuwam na swoją korzyść.

BEATA KOŁAKOWSKA: Jaki był Pani pierwszy wyuczony zawód?
IZABELA MLECZKO: Technik przetwórstwa mięsnego. Ale potem uzyskałam licencjat z ekonomii i tytuł magistra z zarządzania zasobami ludzkimi. Mam też za sobą rok prawa i rok rolnictwa, szkoły policealne. Aha, byłam urzędniczką i agentką nieruchomości. Od kilku lat jednak jestem coachem, trenerem i doradcą zawodowym, a w tym roku rozpoczęłam studia doktoranckie na socjologii. Ale rzeczywiście za młodu uczyłam się przetwórstwa mięsnego, bo to miał być taki dobry fach! Pochodzę z Karczewa, który w czasach PRL-u zaopatrywał Warszawę w mięso. Mój tata i dziadek pracowali w zakładach mięsnych, i moja mama też.

To taka tradycja rodzinna?
Na to wygląda. I, mówiąc językiem socjologicznym, było mi to przekazane w ramach socjalizacji pierwotnej. Rodzice powiedzieli jasno: „Po tym technikum będziesz miała pracę, a zapewnienie bytu sobie i rodzinie jest najważniejsze”.

A jakie były wtedy Pani marzenia?
Karczew w tamtych czasach był małym miasteczkiem, w którym wszyscy się znali. Większość moich koleżanek i kolegów z podstawówki zdawała do szkół średnich w Otwocku. A ja chciałam do stolicy. Tego pragnęłam! I dzięki technikum wreszcie znalazłam się w Warszawie, poznawałam nowych ludzi, na placu Szembeka kupowałam ciuchy, zupełnie inne od tych, które nosiły koleżanki.
W technikum poznałam moją pierwszą miłość. I tam, podczas praktyk zawodowych, napisałam pierwszy punkt na swojej liście: „Tego na pewno nie chcę”. Powiem tylko, że każdy uczeń musiał przejść przez wszystkie działy Zakładów Mięsnych Żerań: od uboju po produkcję parówek i konserw. Bardzo bałam się dnia, kiedy mieliśmy uczestniczyć w uboju krów i świń. To było przerażające doświadczenie. Zwymiotowałam na środku sali, a moja koleżanka rozpłakała się. Na drugi dzień nasze nazwiska wisiały na tablicy z informacją: „Tym paniom wstęp wzbroniony. Praktyki zaliczone”. Przetwórstwo mięsne to zdecydowanie nie była moja bajka.

Nie miała Pani do rodziców pretensji o tę szkołę?
Teraz już nie mam. Chcieli dobrze. Poza tym moje technikum było dobrą szkołą. Nasza wychowawczyni, świętej pamięci profesor Romanowska, wbiła nam chemię do głowy. Byliśmy świetnie przygotowani do egzaminów na studia. Ja wybrałam kierunek żywienie człowieka i ocena żywności na SGGW, mimo że w podstawówce mówiono mi, że jestem kiepska z polskiego i matematyki, i że ani liceum, ani studia nie są dla mnie. Jestem jednak z natury przekorna, więc zrobiłam po swojemu. Podobnie było z siatkówką!

Grała Pani w siatkówkę? Z Pani wzrostem?
Miałam bardzo silną zagrywkę. Moja pani od wf-u uważała, że jestem stworzona do pchnięcia kulą. To, że nie byłam stworzona do biegania, to pewne. Nie mam nóg jak łania, ale żeby zaraz kula?
A wracając do studiów, niestety, zabrakło mi dwóch punktów i nie dostałam się na wybrany kierunek. Poszłam więc na rolnictwo z myślą, że się przeniosę po pierwszym roku. Ale to nie było takie proste i kiedy kazano nam robić prawo jazdy na traktor, zrezygnowałam ze studiów. Nie chciałam być ani kobietą pchającą kulę, ani pracować w zakładach mięsnych, ani jeździć traktorem. Zauważam, że większość mojego życia to zbieranie wiedzy o tym, czego nie chcę. Później postanowiłam być praktyczna. Poszłam do dwuletniej szkoły administracji i obsługi celnej, i zaczęłam pracę w Urzędzie Celnym. Dostałam mundur i... los sobie ze mnie zadrwił. Mam kompleks nóg i zawsze powtarzałam, że nie będę pracować w miejscu, gdzie trzeba nosić spódnice.

Ale została Pani celniczką.
W mundurze. To była moja pierwsza poważna praca. I wtedy poszłam na studia prawnicze do Torunia. Nie bałam się, że próbuję czegoś, co może mnie skompromitować. Idę na prawo? I co z tego? To moje próbowanie było jak zaglądanie ciekawskiego dziecka do kolejnych pokoi.

Dlaczego na prawo?
To był czas kształtowania się mojej tożsamości. Wtedy i lekarz, i prawnik kojarzyli mi się z pomaganiem ludziom. Może się jakichś filmów naoglądałam... Pomyślałam też, że ten zawód wymaga uczenia się. A ja chciałam się uczyć, rozwijać. Nie chciałam pozostawać na jednym poziomie, a prawo tak często się zmienia. Ten rok na studiach odczarował w moich oczach prawniczy świat. Wtedy pomyślałam, że skoro pracuję w urzędzie celnym, to albo administrację, albo ekonomię warto skończyć. Wybrałam studia licencjackie z ekonomii.

Funkcjonariusz państwowy z ambicjami?
Rozwijałam się w tym urzędzie. Współtworzyłam nowy referat po wejściu Kodeksu celnego w 2004 roku. Wszystko tworzyliśmy od początku: obieg dokumentów, procedury administracyjne, sposoby kontroli. Bardzo mi się to podobało. Pracy było mnóstwo, ludzi mało, a odpowiedzialność duża. Ale ja powoli zaczynałam „tupać w miejscu”. Na szczęście zachowałam resztki zdrowego rozsądku i ułożyłam sobi...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI