Cyfrowanie u Muniaka

Wstęp

Najważniejsza w naszym muzykowaniu jest chwila, w której się spotykamy. Każdy nosi w sobie jakieś przeżycia dnia codziennego - czasem jest dołek, czasem radosny nastrój, czasem spada w Krakowie ciśnienie... Właśnie dlatego ten sam temat może za każdym razem zabrzmieć zupełnie inaczej. Wspólnie chcemy nadać dźwiękom jakiś sens, jakąś zgodność. Żeby to się udało, musimy nasłuchiwać, co się dzieje wokół, słuchać uważnie, co gra kolega - o graniu jazzu w piwnicy ”U Muniaka” opowiadają Janusz Muniak i Marcin Ślusarczyk w rozmowie z Łukaszem Tischnerem.

Łukasz Tischner: Każdą uczoną rozmowę wypada zacząć od starożytnych Greków. Jędruś Waksmundzki z Ostrowska, lepiej znany pod imieniem Pitagoras, miał kiedyś na Turbaczu objawienie: „Świat gro. Syćko, co jest, jest grane. Słychać harmonije przestworzy. Ale tego nie kozdy uslysy. Ludzie majom hałas w uchu. A nie ino w uchu, w dusy tyz. Za duzo hałasu w ludziach, coby to mogli słyseć”. Mam wrażenie, że Janusz Muniak ma wiele wspólnego z Jędrusiem Waksmundzkim.
Janusz Muniak: – Cóż ja mogę powiedzieć... Tylko tyle, że z Jędrusiem Waksmundzkim zgadzam się w całej rozciągłości.

Pociągnijmy więc dalej to porównanie. Ten sam Jędruś założył słynną „szkołę cyfrowacy”, w której filozofowanie łączyło się z muzyką. Na początku obowiązywały góralski taniec i słuchanie, a uczeń miał prawo zadać Jędrkowi pytanie dopiero po roku. Jak się dobrze zapytał, to zostawał, a jak źle, to musiał zabierać manatki. Czy w słynnej „szkole Janusza Muniaka”, do której garnie się najzdolniejsza jazzowa młodzież, równie ważne są słuchanie i posłuch?
J.M.: – Czuję się z lekka zażenowany, gdy nazywa pan moje zespoły szkołą Muniaka, bo to za wielkie słowo. Niemniej pewne podobieństwo do „szkoły cyfrowacy” zachodzi, bo moi młodsi koledzy także nie zadają pytań. Z drugiej strony „profesurem” jestem marnym, bo nie sadzam w ławkach, nie daję ocen ani nagan. Wynika to pewnie stąd, że trafiają do mnie ludzie i zdolni, i wykształceni. Jestem zbyt wygodny, żeby mitrężyć się uczeniem muzyki od podstaw. Na szczęście w Krakowie mamy Akademię Muzyczną, a po sąsiedzku w Katowicach Instytut Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Do mojego klubu trafiają najczęściej młodzi goście z tych uczelni. Są już tak biegli w muzycznym rzemiośle, że porozumiewamy się najczęściej wzrokiem. Tylko czasem, kiedy ktoś zagra jakieś kwiatuszki, dla zabawy się przedrzeźniamy. Tak zresztą robią jazzmani na całym świecie. Od młodości marzyłem o perpetuum mobile. Piwnica „U Muniaka” jest spełnieniem tych nadziei – sama się kręci. Co wieczór pojawiają się na scenie młodsi koledzy, spoglądamy na siebie i zaczynamy grać. Jak to się dzieje, że chcą stanąć u boku samotnego skrzeczącego żagla – czyli mnie? Nie wiem.

– Jaki jest regulamin piwnicznej szkoły?

J.M.: – Regulaminu nie ma, ale obowiązuje jedna zasada: żeby nie następować sobie na odciski. Dzięki temu nie ma wyścigów, przepychania się łokciami. Jest spokój i działa perpetuum mobile – muzyka sama się tworzy, bez zbytniego pośpiechu. Muzykowanie w klubie nazwałbym chlebem powszednim, którego na co dzień się nie szanuje, ale to właśnie on, a nie to, czym się go omaszcza, okazuje się najpożywniejszy.

– A jak to wygląda z punktu widzenia czeladnika?

Marcin Ślusarczyk: – Najważniejsza jest chyba umiejętność dostosowywania się do siebie, d...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI