„Chciałam napisać o tym, co sprawia mi ból”. Rozmowa z Magdaleną Pioruńską

Materiały PR

Właśnie ukazała się „Twierdza Tytonu”, druga część cyklu powieści fantasy zapoczątkowanego przez doskonale przyjętą „Twierdzę Kimerydu”. Z autorką, Magdaleną Pioruńską, rozmawiamy o miłości do dinozaurów, wątkach LGBTQ i przekraczaniu literackich konwencji.

Właśnie ukazała się „Twierdza Tytonu”, druga część cyklu powieści fantasy zapoczątkowanego przez doskonale przyjętą „Twierdzę Kimerydu”. Z autorką, Magdaleną Pioruńską, rozmawiamy o miłości do dinozaurów, wątkach LGBTQ i przekraczaniu literackich konwencji.

„Jedna z oryginalniejszych książek, jakie czytałam”, „Ostra jazda bez trzymanki”, „Wciąga bez reszty”, „Nowa jakość w polskiej literaturze fantasy” - to tylko niektóre fragmenty recenzji „Twierdzy Kimerydu”. Zaskoczyło Cię, że książka spotkała się z tak pozytywnym odbiorem?

Wiem, że umiem pisać i robię to od bardzo, bardzo dawna, właściwie odkąd tylko nauczyłam się pisać i czytać, a miałam wtedy pięć lat. Jestem częściowo samoukiem, częściowo zainwestowałam też w moje pisarskie wykształcenie. „Twierdza Kimerydu” to powieść, która powstała dzięki studiom kreatywnego pisania w Krakowie. Kończyłam je na Uniwersytecie Jagiellońskim. Moi wykładowcy i koledzy i koleżanki ze studiów nauczyli mnie spinać moją nieokiełznaną wyobraźnię klamrą powieściowych planów. Ponadto mocno popychali mnie w stronę rozwijania stylu i pracy nad warsztatem, przede wszystkim nad językiem. Duży wpływ na to, jak on teraz wygląda, miało również to, że Studium Literacko- Artystyczne w Krakowie kładzie duży nacisk na nauczanie pisania poezji. Chcąc nie chcąc – zaczęłam pisać wiersze i to one zeskrobały ze mnie warstwy blichtru i zakłamania, które nagromadziły się na moich powieściowych pomysłach przez ubiegłe lata. Doszłam więc do wniosku, że pora wreszcie napisać coś prawdziwego, wyrzucić z siebie wszystkie moje prawdziwe, nagromadzone emocje. Stać się znowu do bólu szczerą, bezpośrednią i bezkompromisową dziewczyną, którą byłam we wczesnej młodości. Bardzo liczyłam na to, że czytelnicy docenią moją szczerość. Cieszę się, że się nie pomyliłam.

To, że „Twierdza Kimerydu” została tak bardzo doceniona przez czytelników, to zapewne zasługa m.in. doskonale wykreowanego świata i pełnokrwistych, świetnie naszkicowanych postaci. Wyobrażam sobie, że stworzenie tego wszystkiego musiało zabrać Ci masę czasu – chodzi mi nie tylko o samo pisanie, ale też o research i układanie planu powieści...

Sam pomysł na tę książkę ewoluował w mojej głowie w trakcie mojego uczęszczania na studia kreatywnego pisania, o których wspomniałam wcześniej. Napisałam serię o tajemniczym Ono i jego Pani. Ono było człekokształtną istotą, która podróżowała z Panią przez prehistoryczne plenery – lasy, góry, morza i pustynie. Razem przeżywali metaforyczne przygody, będące odzwierciedleniem tego, co aktualnie działo się w moim życiu. W końcu Ono przeobraził się w Tyrsa, a Pani w Annę, choć powiem szczerze – nie jestem do końca zadowolona z tego duetu w prozatorskim wydaniu. Wolałam ich w wierszach – byli idealnie skontrastowani, a zarazem idealnie do siebie pasowali.

Około roku zbierałam pomysły i je przerabiałam, aż w końcu tradycyjnie w wakacje – pewnie w lipcu, usiadałam i napisałam wszystko. Samo pisanie zajęło mi około półtora miesiąca. Kiedy piszę, to piszę – dosłownie. Nie robię wtedy nic innego. Zamykam się i przenoszę się do innego wymiaru, wylatuję w przestrzeń międzyplanetarną. ;) Mam taki przyjemny domek na wsi kilka kilometrów od Radomska. Nie za dobrze działa Internet, nie ma zbyt wielu ludzi wokół mnie. To zawsze miła odskocznia po bardzo intensywnym roku szkolnym, a wyciszenie sprzyja pisaniu.

W opowiedzianej przez Ciebie historii główną rolę odgrywa przedziwna rasa, powstała z połączenia genów ludzkich i gadzich. Dlaczego akurat te stworzenia poruszyły Twoją wyobraźnię? To efekt wieloletniej fascynacji czy po prostu dinozaury okazały się na tyle ciekawe i malownicze, że postanowiłaś je w literacki sposób wykorzystać?

Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam dinozaury. Wychowałam się na „Parku Jurajskim”, a jeszcze wcześniej kupowałam całe prenumeraty gazet, poświęconych prehistorii i zwierzętom trzeciorzędu. Dinozaury wróciły do mnie w wierszach i już nie chciały mnie zostawić w spokoju, więc musiałam je wykorzystać.

A jak powstała postać Tuliusza, który bywa też Tulią? Ten transseksualny pół-człowiek, pół-pterodaktyl to jedna z moich ulubionych postaci w powieści...

Cieszę się, że tragizm Tuliusza poruszył wyobraźnię czytelników. Szczerze powiedziawszy, moją największą inspiracją w stworzeniu tej postaci był Norman Bates – główny bohater fenomenalnego „Psycho” Alfreda Hitchcocka. Jestem fanką Hitchcocka i może zauważyłaś to w sposobie prowadzenia przeze mnie fabuły. „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć...” Bardzo staram się więc utrzymać całkowitą uwagę czytelnika.
A wracając do Normana – uwielbiam klasyczny film z nim w roli głównej, a także współczesną adaptację „Psycho” – „Bates Motel”. Norman cierpiał na rozdwojenie jaźni, przebierał się za swoją matkę i pod jej postacią mordował ludzi. Tuliusz co prawda nie zabił swojej matki tak, jak jego pierwowzór, ale Arabella, podobnie, jak Norma była silną osobowością i całkowicie go zdominowała. Tulia narodziła się z szoku, jaki przeżył, obserwując jej śmierć, a także jako zasłona dymna dla jego budzącej się orientacji seksualnej. Sądzę, że Tuliusz wewnętrznie odrzucał tę część swojej osobowości. Mocno męskie, a przy tym szowinistyczne środowisko Strażników Wąwozu, w którym się znalazł za sprawą przyjaźni z Tycjanem i Tyrsem, mogło wywierać na nim presję, przerażać go ostrą oceną, a niestety Tuliuszowi zależało na jego opinii. Przez długi czas cierpiał właśnie z tego powodu.
Z jednej strony chciał uniknąć odrzucenia, a z drugiej nie potrafił wyzbyć się własnej natury. Żył więc w ciągłym konflikcie, nie zdając sobie sprawy z tego, że sam stworzył Tulię, a co więcej jego wewnętrzne rozdarcie położyło się głębokim cieniem na jego dwóch przyjaciołach. Dlatego relacje w tym trójkącie były tak toksyczne.

Skoro już mowa o bohaterach i ich perypetiach – wplotłaś w fabułę powieści dość nietypowe, jak na ten gatunek literatury, wątki miłości homoseksualnej. Skąd taki pomysł?

Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Jestem otwarta na inność, zawsze byłam tolerancyjna i przyciągam do siebie różnych, ciekawych ludzi. Jestem też przyjaźnie nastawiona do środowisk LGBTQ, co zresztą widać na moim portalu kulturalno-literackim Szuflada.net. Piszę o tym, co mnie interesuje, więc i tym razem tak właśnie zrobiłam. Nie uważam tego za nic nadzwyczajnego. Wątki LGBTQ ogólnie w literaturze, czy też w literaturze fantasy nie są już niczym szczególnie szokującym na Zachodzie i w Stanach.

Wydaje mi się, że „Twierdza Kimerydu” jest jedną z tych książek, które pod przykrywką rozrywkowej formy przemycają mocne, bardzo ważne przesłanie. Walka o własną godność i miejsce w świecie, próby zaakceptowania swojej inności, radzenie sobie ze słabościami i z tym, co dostaliśmy w spadku, często niechcianym, po rodzicach – to tylko niektóre z tematów, jakie poruszasz. Od początku wiedziałaś, że chcesz się podzielić z czytelnikiem czymś więcej, niż tylko zgrabnie opowiedzianą historią?

Masz rację – chodziło o to, żeby powiedzieć prawdę – moją prawdę. Na co dzień pracuję w szkolę i często przyglądam się temu, jak ocenia się i skreśla ludzi. Sama w życiu byłam wiele razy niesprawiedliwie i ostro oceniania, wiele razy mnie skreślono. Musiałam od początku do końca zbudować siebie od podstaw bez oglądania się na innych, czy też liczenie na pomoc bliskich. Musiałam radzić sobie z zakłamaniem i podwójnymi standardami oceniania w moim domu rodzinnym.

Nie chodzi o to, że teraz konkretnie wskazuję kogoś palcem i mówię – wy byliście źli, wy macie za to zapłacić. Nie, bo zresztą nie tędy wiedzie droga do sukcesu i zrozumienia, jakie mechanizmy rządzą naszym życiem. Chodziło mi raczej o to, żeby napisać o czymś, co bardzo dobrze znam i co sprawia mi ból. Ból jest autentyczny, bo sprawia, że przestaję się na coś zgadzać, albo wręcz przeciwnie – przestaję protestować. „Twierdza Kimerydu” to przede wszystkim książka o buncie i dążeniu do wolności oraz cenie, jaką za tę wolność trzeba zapłacić. „Twierdza Tytonu” to zaś książka o odpowiedzialności i o tym, do czego ta odpowiedzialność może nas posunąć.

„Twierdza Kimerydu” wymyka się jednoznacznym kategoriom gatunkowym: oczywiście, można powiedzieć, że to fantasy, ale z rozmaitymi domieszkami: trochę tu prozy psychologicznej, czegoś w rodzaju bildungsroman, rodzinnej sagi i powieści przygodowej. Skąd zatem czerpiesz inspiracje do swojej twórczości? Zakładam, że w Twojej biblioteczce znaleźć można niemal każdy gatunek literacki...

Owszem, ponieważ czytam wszystko i nie lubię się trzymać jednej konwencji. Za to lubię je przekraczać.
Jestem fanką powieści historycznych, szczególnie spod pióra Aleksandra Dumasa, stąd też u mnie większe zrozumienie i sympatia dla postaci męskich. Z klasyki przeczytałam też wszystkie sztuki teatralne Szekspira i Moliera. Czytam też wiersze, jeśli coś ciekawego wpadnie mi w rękę, a żeby było bardziej ciekawie – jestem również fanką komiksów.
Czytam dużo książek psychologicznych i coachingowych. Sama jestem podopieczną coach i psycholog Joanny Godeckiej, z którą rozmawiam już od kilku lat. Ostatnio ze względu na moją pracę w szkole i to, że stworzyłam młodzieżowy teatr anglojęzyczny czytam trochę powieści z nurtu Young Adults.

Dosłownie kilka dni temu miała miejsce premiera drugiej części stworzonego przez Ciebie cyklu powieści. Zdradźmy więc czytelnikom, którzy jeszcze nie kupili własnego egzemplarza „Twierdzy Tytonu”, na co powinni się szykować. Pojawi się m.in. zupełnie nowa, kobieca bohaterka, a co z innymi postaciami z pierwszej części?

Bohaterowie ogólnie się zmieniają, ponieważ „Twierdza Tytonu” ma miejsce dokładnie dziesięć lat po tym, co wydarzyło się w „Twierdzy Kimerydu”. Powracają starzy bohaterowie: Tyrs, Tycjan, Anna, Sin, Terra i Brytanik, ale do głosu dochodzą też nowi. Szczególnie główna bohaterka – Livia Reeves, która może w trakcie lektury okazać się niekoniecznie aż tak nową postacią, Patrick Horn, młodszy brat Tuliusza, który został w Europie i znany już czytelnikom i bardzo przez nich lubiany Taniel Mollina, najmłodsze dziecko w przeklętej rodzinie Mollinów. Akcja części rozdziałów rozgrywa się w Europie, a druga jej część w Afryce. Pod koniec oba światy się ze sobą zderzają, a o konsekwencjach tego zderzenia dowiecie się w trzeciej części, którą zamierzam skończyć w lipcu. Jej roboczy tytuł to „Twierdza Zelandu”.

A kolejne plany literackie?

Na razie, jak wspomniałam, chcę wydać trzecią część, mam też pomysł na czwartą i może skończę na piątej. Poza tym najprawdopodobniej zacznę książkę z nurtu Young Adults, ponieważ młodzież również bywa dla mnie inspiracją.

POLECAMY

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI