– O zdrowiu psychicznym nie rozmawiało się w naszym katolickim domu – opowiada trzydziestoletni dziś Arek. – Dlatego gdy w maturalnej klasie poczułem, że tracę grunt pod nogami, z nikim się tym nie podzieliłem. Tymczasem zjadał mnie ogromny, nie do wyobrażenia stres, nad którym nie miałem żadnej kontroli. Potwornie bałem się, że nie dam rady przygotować się do egzaminów, że nie dostanę się na studia, że zamknie się przede mną wiele dróg. Chyba na oparach, ale zdałem maturę, wyprowadziłem się od rodziców, podjąłem studia. I wtedy wszystko się zawaliło.
To przyszło nagle. Któregoś dnia Arek obudził się tak słaby, że nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą. Miał wrażenie, że jest zanurzony w głębokiej studni, a wszystko wokół przyćmiła czerń. Wkrótce pojawiły się u niego lęki, kłopoty z układem krążenia, oddychaniem, a do tego silne bóle somatyczne. Przez dwa tygodnie nie był w stanie nic zjeść. Czuł się tak, jakby codziennie umierał. Lekarz domowy przepisał mu leki, ale nie zadziałały.
– Moje życie się rozjechało – opowiada Arek. – Wróciłem do rodziców. Ale nie mogłem sobie poradzić z wybuchami agresji i złości. Odgrywałem się na ojcu i matce, że mnie tak wychowywali w reżimie, według narzuconych zasad, bez respektowania moich granic. Miałem poczucie wielkiej niesprawiedliwości, że płacę za to tak wysoką cenę. Przecież chciałem dobrze, byłem taki, jakim mnie bliscy pragnęli – perfekcyjny, posłuszny, na każde skinienie. Świat okazał się jednak zbyt wyśrubowany.
Podobno kobiety, gdy podejmują próbę samobójczą, tak naprawdę błagają o pomoc. Ja chciałem się zabić, gdyż nie mogłem poradzić sobie z ogromem cierpienia. Myślałem tylko o tym, by ze sobą skończyć. Połykałem prochy, próbowałem wejść na wieżę ciśnień i skoczyć. Lądowałem w szpitalu psychiatrycznym, uciekałem i tak bez końca. Aż w 2016 r. dostałem się na terapię.
Arek odciął się od znajomych, kontakt z ludźmi zaczął go przerażać. Nauczył się być sam. Najbezpieczniej czuje się w swoim pokoju. Trochę trwało, zanim oswoił się z psychoterapeutką. Dziś jest z nią szczery do bólu.
– Podczas naszych rozmów odnajduję wiele nieuświadomionych emocji – opowiada Arek. – Pracujemy nad nimi. Jakiś czas temu kupiłem worek treningowy oraz rękawice bokserskie. I zamiast złość odreagowywać na rodzicach, walę w niego bez opamiętania. Odszedłem też z Kościoła, za to stał mi się bliski mistycyzm klasyczny, buddyjski. Kładę się czasem na podłodze i pozwalam energii przepływać przez moje ciało. Tak, by odpadło to, co się do mnie przyczepiło. Nie szukam ukojenia w alkoholu czy narkotykach. Jeśli już, to w internecie, w pornografii. Masturbacja przynosi mi ulgę, choć na chwilę.
POLECAMY
Dzięki terapii Arek znów może się skupić, odpalić w internecie tutorial z matematyki, wyjść z bratem na rower, nakręcić film z wyprawy.
– Nie byłem w stanie tego zrobić przez ostatnie 10 lat – mówi Arek. – A co będzie dalej, kto to wie? Chciałbym pójść na studia, dostać dobrą pracę, założyć rodzinę. Ale wtedy musiałbym wyjść do ludzi, komuś zaufać, otworzyć się. Chyba nie jestem jeszcze na to gotowy. Na razie staram się żyć. Ale tak naprawdę, gdybym mógł sam decydować i miał taką moc, wolałbym się nigdy nie urodzić. Bo z bólem to jeszcze można sobie poradzić, ale z cierpieniem, bezsilnością – już nie.
„Musisz być silny!”
Wojtek spogląda na zegarek. Południe. Znów zamyka oczy. W półśnie odpływa. Byle tylko szybciej minął czas. Gdy ma lepsze dni, wstaje z łóżka, idzie do łazienki, myje się, coś w kuchni ugotuje. By odgonić czarne myśli, siada przy stoliku i układa kolorowe, plastikowe diamenty na lepkim podłożu – diamentowego haftu nauczył się na terapii. Wieczorem, gdy już się...
Dołącz do 50 000+ czytelników, którzy dbają o swoje zdrowie psychiczne
Otrzymuj co miesiąc sprawdzone narzędzia psychologiczne od ekspertów-praktyków. Buduj odporność psychiczną, lepsze relacje i poczucie spełnienia.