„Chcę dać czytelnikowi coś więcej niż tylko frajdę z lektury”. Wywiad z pisarzem Grzegorzem Gołębiowskim

Materiały PR

– Dojrzałość osiąga się wtedy, gdy zmierzymy się z tym, co nas zawstydza, boli, czy w inny sposób jest dotkliwe – mówi Grzegorz Gołębiowski, którego „Dług krwi”, oparty m.in. na zagadnieniach z dziedziny psychogenealogii, właśnie ukazał się nakładem Wydawnictwa Novae Res.

Tajemnice kryjące się w losach przodków to temat, który eksploruje Pan w swoich powieściach od początku. Co Pana fascynuje w genealogii? Skąd zamiłowanie do tej gałęzi nauki?

POLECAMY

To zamiłowanie zrodziło się podczas moich własnych poszukiwań genealogicznych. Fascynują mnie losy przodków, odkrywanie historii z tym związanych i właśnie różnych ukrytych w nich tajemnic. Wydaje mi się, że w tym względzie ciągle w genealogii jest wielki potencjał. Mam wrażenie, że ostatnio wraca na nią moda. A powieści, które wykorzystywałyby ten wątek, zwyczajnie brakuje na rynku.

W najnowszej powieści, „Dług krwi”, sięga Pan po zagadnienia z dziedziny psychogenealogii. Czy wierzy Pan, że po przodkach dostajemy w spadku znaczenie więcej niż geny – także rozmaite nieprzepracowane traumy i ukryte skłonności, które po latach zaczynają się uwidaczniać?

Tak, wierzę w to. Zbierając pomysły i koncepcje do napisania „Długu krwi”, podobnie jak Adam Floriański zacząłem zgłębiać dziedzinę wiedzy, jaką jest psychogenealogia. Siłą rzeczy zderzałem ją z moimi prywatnymi odkryciami genealogicznymi i weryfikowałem na podstawie historii moich przodków różne teorie, syndromy, ukryte lojalności itp. Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem całkiem dużo dowodów na ich potwierdzenie. Zresztą daleko nie szukając, chyba niemal w każdej rodzinie przekazuje się z pokolenia na pokolenia różne uprzedzenia, powiedzonka czy motta życiowe, nie mówiąc o głębszych treściach, na które często nie zwracamy uwagi albo nie mamy świadomości, że ma to związek z naszymi antenatami. Prof. De Barbaro – psychoterapeuta i autorytet w dziedzinie terapii rodzin – mówi nie tylko o mitologii rodzinnej oraz widocznych i niewidocznych lojalnościach, ale również o dziedziczeniu społecznym.

Głównym Pana celem – jako autora kryminałów – jest wciągnięcie czytelnika w ciąg wydarzeń, w efekcie których nastąpi rozwiązanie jakiejś konkretnej zagadki, czyli dotarcie do prawdy. Ale czy zawsze warto do niej dążyć? Nawet, gdy może się ona wiązać z bolesnymi konsekwencjami? Przecież w historii każdej rodziny są takie wydarzenia, o których może lepiej by było nie wiedzieć...

Z tym autorem kryminałów to byłbym ostrożny. Pierwsze dwie powieści nie były w istocie klasycznymi kryminałami. To były książki z wątkiem kryminalnym. Były tam też wątki obyczajowe, sensacyjne, historyczne itd. Niektórzy widząc na okładce hasło „kryminał”, szukają w tych książkach rzeczy, których w nich nie ma. Dopiero „Dług krwi” jest rzeczywistą próbą odnalezienia się w tym gatunku. Odnosząc się do tematu psychogenealogii: jak zalecają psychologowie, lepiej jest się zmierzyć z tymi historiami i, jak to mówią, przepracować je. To właśnie może nas uchronić przed przenoszeniem traum w kolejnych pokoleniach. Dlaczego mamy cenzurować naszą prywatną, ale również i grupową historię? Jak twierdzi wspomniany już prof. De Barbaro, a ja się w pełni z nim zgadzam, takie cenzurowanie świadczy o niedojrzałości, dziecinadzie i zwyczajnie jest naiwne. Skoro wpływają na nas zarówno dobre, jak i złe rzeczy, to może lepiej wiedzieć o obu. Czy oznaką dojrzałości jest jednostronna narracja o naszej przeszłości jedynie z perspektywy dum rodzinnych lub narodowych? Dojrzałość osiąga się wtedy, gdy zmierzymy się z tym, co nas zawstydza, boli, czy w inny sposób jest dotkliwe.

Ale czy da się w ogóle te rozmaite dramatyczne wydarzenia związane z przeszłością naszych przodków przepracować? W jaki sposób można pozbyć się tych „ukrytych lojalności”, o których wspomina Pan w swojej książce?

Sądzę, że się da, choć z pewnością lepiej odpowiedziałby na to pytanie wykwalifikowany psycholog. Niemniej jednak, jak już wspomniałem wcześniej, trzeba przeszłość przodków przepracować. Chociaż w niektórych przypadkach zanim to nastąpi, czyli zanim zmierzymy się z przeszłością, trzeba zmierzyć się ze sobą tu i teraz. Jestem gorącym zwolennikiem samorozwoju i pracowania nad sobą. Zwyczajnie trzeba się doskonalić w każdym tego słowa znaczeniu.

Wróćmy zatem jeszcze na chwilę do tematu dziedziczenia społecznego. Pisze Pan: „Niezażegnane traumy przenoszą pomiędzy pokoleniami widma, które wywołują później nienawiść. Ta ostatnia podtrzymywana jest przez prowadzone narracje polityków żądnych władzy, opowiadane historie czy religie i towarzyszące jej teksty.” Czy są zatem takie traumy historyczne, z którymi my, Polacy, nie potrafimy się wciąż uporać?

Cała masa. Jak to powiedział w jednym z wywiadów prof. Wojciszke: mamy problem z budowaniem tożsamości wokół pozytywnych wydarzeń. Jako zbiorowość odnajdujemy się ciągle w roli, albo mówiąc precyzyjniej, tożsamości ofiary. Świętujemy klęski. Wydaje się nam, że skoro zostaliśmy skrzywdzeni przez ciąg zdarzeń w przeszłości, to nie możemy czynić zła. Nie dopuszczamy więc do głosu faktów, które mogłyby zaburzyć naszą, zbudowaną w taki sposób, percepcję. Duża część wybranych przez nas przedstawicieli władzy nie potrafi albo nie chce spojrzeć mądrze na naszą historię. Wolą podtrzymywać zbiorową tożsamość ofiary, przesyconą obrazem martyrologicznym. Eksponuje się traumy, nie dopuszcza do przepracowania win, wzbudza nieufność wobec obcych i buduje się swoistego rodzaju prymitywny, niebezpieczny, bo destruktywny, patriotyzm. Taki rodzaj patriotyzmu, w którym znów gotowi będziemy ginąć, a nie tworzyć i rozwijać naszą ojczyznę. Proszę zwrócić uwagę, że świętujemy porażki, jak choćby dzień wybuchu II wojny światowej, a nie dzień jej zakończenia, przegrane powstanie warszawskie, przegraną bitwę ołtarzewską itd. Oddajmy hołd i miejmy pamięć o zmarłych, ale nie uderzajmy w nuty martyrologiczne i nie świętujmy porażek. Idee i uzasadnienia stawiania pomników w Polsce są bardzo podobne. A już ze świętowaniem sukcesu, jakim na przykład były wydarzenia z 4 czerwca 1989 r. mamy problem, mimo że między innymi za to właśnie cały świat nas podziwia. W pozostałych przypadkach zwyczajnie nam współczuje. Róbmy takie rzeczy, za które będą nas podziwiać, a nie nam współczuć.

Kolejnym bardzo ciekawym tematem, jaki Pan porusza w „Długu krwi”, jest zagadnienie cyberbezpieczeństwa. Choć technologie związane z internetem nieustannie się rozwijają, a nasze życie w dużej mierze przeniosło się do sieci, wciąż jesteśmy skłonni uważać, że w wirtualnej przestrzeni jesteśmy bezpieczni. Nasza niefrasobliwość w tym temacie może stać się początkiem naszych kłopotów. Czy uważa Pan, że w przyszłości będziemy mieli do czynienia z cyberprzestępstwami na masową skalę?

Cieszę się, że również to zagadnienie przypadło Pani do gustu. Cyberświat zwyczajnie mnie interesuje. Na ile mogę i potrafię, staram się być w tym temacie na bieżąco. O ile mógłbym stać się partnerem do rozmowy z Adamem, genealogiem, o tyle Anna, specjalistka od cyberbezpieczeństwa, w swojej dziedzinie jest ode mnie zdecydowanie mądrzejsza. Jednak z tego, co się orientuję, w tym świecie bardzo trudno jest o prywatność. A sposobów i okazji do popełniania cyberprzestępstw jest bardzo dużo. Czy w przyszłości będą występować na masową skalę? O tym pewnie zdecydują siły dobra, które, miejmy nadzieję, będą miały stale przewagę i większy potencjał niż siły zła.

Są tacy, którzy twierdzą, że dziś kryminał pełni funkcję stendhalowskiego zwierciadła przechadzającego się po gościńcu – coraz częściej ten gatunek nie tylko dostarcza czytelnikowi rozrywki, ale też stanowi krytyczny komentarz do naszej rzeczywistości. Czy inspirują Pana aktualne wydarzenia polityczne/społeczne? Lubi Pan nawiązywać do tego, co dzieje się wokół nas?

Tak, choć staram się ograniczać wpływ tych wydarzeń na mnie i na treści, które funduję czytelnikowi. W „Długu krwi” jest tego bardzo mało w porównaniu choćby do „Dziedzictwa”, gdzie przy okazji postaci prof. Zakrzewskiego parę rzeczy przemyciłem. Proszę zwrócić uwagę, że pomimo, iż rozmawiamy o genealogii i kryminale, wątek społeczno-polityczny wciąż w naszej rozmowie powraca. W książce było o tym chyba tylko w tym zdaniu, które Pani zacytowała we wcześniejszym pytaniu, a wywołało to u Pani refleksję. O taką refleksję mi chodzi. Niech raz będzie to coś ze świata polityki, innym razem problemów egzystencjalnych, toksycznych relacji, genealogii, a kończąc na cyberbezpieczeństwie. Chciałbym, żeby moje książki były odbierane w podobny sposób, w jaki ja odbierałem część moich dawnych lektur. Będę zadowolony, gdy wywołają coś więcej niż zwykłą frajdę z lektury. Moi ulubieni autorzy pisali książki zgodnie z zasadą: bawiąc uczyć. Jestem bliski temu podejściu. Sądzę, że w jakiejś mierze odciska się we mnie skrzywienie zawodowe bycia nauczycielem. Chciałbym dołożyć choćby małą cegiełkę do wzmocnienia postaw obywatelskich, które przełożą się na uczestnictwo w życiu społecznym, budowanie wspólnoty i mądre wybory. A w szerszym kontekście, odnośnie wspomnianej zasady: wiem, bo dochodzą do mnie takie sygnały, że mam już grono czytelników, którzy czerpią inspirację z tego, czym zajmuje się stworzony przeze mnie bohater Adam Floriański i w jaki sposób to robi. A to daje autorowi naprawdę dużą satysfakcję.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI