Belfer z przypadku

Wstęp

"Jak nie uda mi się zrobić kariery, to zostanę nauczycielem" - taka jest motywacja ponad połowy studentów uczęszczających na kursy pedagogiczne. Obecnie na nauczycieli często kształcą się osoby, które wcale nie chcą nimi być, ale wolą ?mieć papierek? na pedagoga, gdyby nie powiodły im się inne plany zawodowe. Czy warto w nich inwestować?

Jestem nauczycielem akademickim i przygotowuję do pracy w szkole studentów, którzy dobrowolnie, dodatkowo wybierają tzw. blok pedagogiczny. Blok zajęciowy trwa półtora roku i składa się z następujących przedmiotów: psychologia, pedagogika oraz dydaktyka. Co roku zaczynam zajęcia pedagogiki od spotkań motywacyjno-refleksyjnych: „Po co tu jestem?” oraz „Czy nadaję się na nauczyciela?”. Wysłuchuję opinii studentów na temat szkoły, środowiska szkolnego, możliwości rozwoju i stresów związanych z tym zawodem.

Nauczyciel „na wszelki wypadek”

Na początku pierwszego spotkania przeprowadzam anonimową ankietę, która pozwala mi usystematyzować poglądy reprezentowane przez całą grupę. Nauczyciele akademiccy często w luźnych dyskusjach wskazują na istnienie bardzo niepokojącego zjawiska: obecnie na nauczycieli często kształcą się osoby, które wcale w przyszłości nie chcą być nauczycielami, wybierają wyżej wspomnianą specjalność tylko po to, aby „mieć papierek”, tak na wszelki wypadek, gdyby nie powiodły im się inne plany zawodowe. Oczywiście, zjawisko to nie dotyczy studentów, którzy od samego początku i po starannym przemyśleniu wybierają tzw. specjalność nauczycielską, gruntowanie przygotowującą do zawodu. Niestety, praktycznie we wszystkich grupach, z którymi prowadzę zajęcia od samego początku, 50-75 proc. studentów deklaruje, że na te zajęcia uczęszcza „tak na wszelki wypadek”, „bo a nuż w życiu się nie powiedzie”. I dlatego nauczyciele akademiccy, zamiast skupić się na kształceniu garstki studentów, którzy naprawdę chcą być nauczycielami, muszą uczyć tych, którzy tak naprawdę nie są zainteresowani tematyką zajęć, bo nie chcą uczyć w szkole, którzy przychodzą tylko dla obecności, aby móc przystąpić do zaliczenia, więc nie chcą się angażować.

W takiej sytuacji trudno aktywizować grupę, prowadzić dyskusje, uczyć skutecznych metod walki z własnym stresem, przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu, metod prewencji i interwencji uzależnień i/lub agresji ze strony uczniów, profilaktyki niepowodzeń szkolnych (dydaktycznych i wychowawczych). Jakość i skuteczność takich konwersatoriów często – pomimo ogromnego wysiłku prowadzącego – jest systematycznie obniżana przez brak współpracy ze strony studentów. Jedynym rozwiązaniem, często stosowanym przez prowadzących, jest ustawianie bardzo wysoko poprzeczki wymagań, aby zniechęcić tych, którzy nie mają zamiaru systematycznie pracować i przygotowywać się do zajęć.

Powołań „jak na lekarstwo”

Niepokojącą postawę absolwentów kierunków pedagogicznych potwierdzają opinie dyrektorów szkół. Twierdzą, że do ich placówek trafiają osoby, które nie są przygotowane do pracy w zawodzie, nie mają odpowiedniego podejścia do dzieci i cechuje je zadaniowy styl pracy, którego celem jest „przerobienie” narzuconego materiału dydaktycznego. Osób traktujących swoją pracę jako powołanie, jako wartościową aktywność, która poza przyswojeniem wiedzy może mieć wpływ na dalszy kształt życia dzieci, jest niewiele. Dlatego dyrektorzy placówek z grona kandydatów na nauczyciela powinni umieć wyłuskać osoby otwarte na dzieci, na pracę z ludźmi, cechujące się szczerą chęcią nauczenia, a nie jedynie znalezienia stałej, spokojnej – w ich mniemaniu – pracy.

Podczas dyskusji ze studentami często pojawia się tematyka wad i zalet bycia nauczycielem, rodzajów motywacji leżącej u podstaw bycia edukatorem. Postano...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI