Nie-miłość, czyli kto nie potrafi kochać i dlaczego?

Na temat

Chyba niemożliwe byłoby znaleźć kogoś, kto nie chciałby być kochany i samemu kochać. Tyle tylko, że zaskakująco często mylimy miłość z… No właśnie, z czym? I dlaczego w ogóle ją mylimy?

Chcesz lepiej poznać ten temat? Sprawdź nasz artykuł: Najlepsze jeszcze przede mną. Jak kocha dojrzała kobieta?

Gdy mówimy o miłości, na myśl przychodzą nam najczęściej słowa Mickiewicza: „Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?”. Można odnieść wrażenie, że całą naszą planetę przepełnia tęsknota za miłością. Również w gabinecie bardzo często dostaję pytania o miłość. Pacjenci pytają, jak ona wygląda, czym jest, czym nie jest. W mediach społecznościowych większość osób pyta mnie, co mają robić, gdy ich miłość się sypie. Staram się wtedy wskazać drogę, która zaprowadzi ich do celu. 
 Można śmiało powiedzieć, że człowiek jest stworzony do miłości, ale każdy inaczej ją przeżywa. Zdecydowana jednak większość ludzi dąży do tego konkretnego celu: kochać i być kochanym. 
Małe dzieci pragną ciepła, czułości i bliskości. Zrobią wiele, żeby matki kochały je takimi, jakimi są. Jeśli rodzice zaniedbują swoje dzieci, nie potrafią albo nie chcą okazywać im miłości, wówczas dzieci zaczynają tworzyć wewnętrzne światy, w których ta miłość istnieje. Widać to często w rodzinach alkoholowych, rodzinach przemocowych. Widać to w ośrodkach interwencji kryzysowej, w których otoczone opieką dzieci zaczynają nazywać swoich opiekunów mamą czy też tatą. Później, w dorosłym życiu, taka osoba chodzi do terapeuty i próbuje zasklepić dziurę pozostawioną przez rodziców, którzy nie potrafili dać miłości, ciepła, czułych słów.

POLECAMY

Schematy, czyli dlaczego wydaje nam się, że potrafimy kochać?

Psychologia mówi, że dorastający człowiek nabywa pewne „ramy funkcjonowania”, czyli schematy, według których działa. Umiejętność korzystania z nich porównać można do umiejętności jazdy na rowerze. Z czasem sięgamy po odpowiednie schematy bez zastanowienia, nieświadomie, podobnie jak nie roztrząsamy, który pedał wcisnąć, żeby zahamować, a który, by ruszyć. Schematy są nam potrzebne, ale bywa, że stają się piątym kołem u wozu, bowiem przeszkadzają w osiąganiu upragnionych celów, także – a może przede wszystkim – w miłości. Podobnie jest z przekonaniami, które również wpływają na to, jak przeżywamy miłość. 
Rodzice, przyjaciele, kościół czy inne instytucje mogą w istotny sposób wpływać na to, jak dorosła osoba postrzega miłość, co o niej myśli i jak się do niej odnosi. Największy wpływ mają jednak rodzice/opiekunowie, bowiem to od nich każdy z nas czerpie pierwsze wzorce miłości. Jeśli rodzice są dla siebie czuli, dużo ze sobą rozmawiają (także z dzieckiem), angażują się w relację, to istnieje spora szansa, że dorosły człowiek będzie działał właśnie według takiego wzorca. Zazwyczaj w procesie dorastania nieświadomie nabywamy wzorce czy przekonania od otoczenia, a przecież od nich zależy, czy znajdziemy szczęście w miłości.

Deficyty, doświadczenia, lęki…

Z racji zawodu bardzo często spotykam osoby, od których słyszę stwierdzenia w rodzaju: „Nie zasługuję na miłość”; „Już zostało mi tylko kupić sobie kota”; „Wszyscy faceci są tacy sami”; „Nie nadaję się do związku”; „Nikt mnie nie chce”. Gdy ktoś mówi, że na miłość nie zasługuje, to najprawdopodobniej doświadcza obniżonego poczucia własnej wartości i pewności siebie. W związku z tym jest nieufny i podchodzi do wszelkich głębszych relacji bardzo ostrożnie. 
Taką postawę determinują osobiste doświadczenia, które znacząco wpływają również na sposób postrzegania miłości. O ile schematy i przekonania nabyte w procesie dorastania mają wpływ na reakcje i funkcjonowanie, o tyle wcześniejsze przeżycia w miłości mogą być kluczowym czynnikiem w myśleniu o niej. 
Dziewczyna została zgwałcona przez kolegę, który sam siebie wykreował na jej „chłopaka”. To, co zrobił, jest dla dziewczyny takim szokiem, że traci ona pewność siebie i poczucie własnej wartości, a do każdej nowej relacji podchodzi z głęboką nieufnością i lękiem. Podobnie rzecz się dzieje, gdy w rodzinie nie ma szacunku i okazywania miłości – wówczas w dorosłym życiu ludzie mają trudności z jej okazywaniem albo przyjmowaniem.
Przyjrzyjmy się pewnemu – nomen omen – schematowi, wyraźnie widocznemu w większości przypadków, z którymi mam do czynienia w mojej pracy terapeutycznej. Oto on i ona zakochują się w sobie. Są sobą zafascynowani, próbują zmienić się tak, aby ukochana osoba była jak najbardziej szczęśliwa. Głęboko wierzą, że tak już zostanie. Zawierają związek małżeński, zamieszkują razem. Z czasem, niepostrzeżenie, sprawy między nimi układają się coraz gorzej. To dają znać o sobie schematy zachowania wyniesione z domów. On zostawia ubrania i bieliznę na środku pokoju, bo jest przyzwyczajony, że i tak ktoś to za niego zrobi. Ona nie wynosi brudnych naczyń do kuchni, bo przecież zawsze dbała o to jej matka. On wieczorami przesiaduje przed ekranem komputera, bo tak spędzał wieczory „od zawsze”. Ona chce wy­chodzić do restauracji czy klubów, bo tak robiła od czasów liceum. On chce w weekend pojechać na narty do Zakopanego, bo zimą przynajmniej raz w miesiącu szusował z kolegami od soboty rano do niedzielnego wieczoru. Ona woli zostać w domu i posprzątać, bo tak organizowała sobie weekendowy czas jej matka, a ona te nawyki przejęła. 
Schematy, jak sama nazwa wskazuje, są automatyczne i nie da się ich szybko dopasować do sytuacji. A gdy mózg zaczyna działać według nich, staje się bezlitosny. W związku z tym trudno jest człowiekowi zauważyć, że jego schematy są destrukcyjne.

Kochać… Jak to łatwo powiedzieć 

Każdy człowiek na swój sposób rozumie miłość i na swój sposób kocha. Jeden utożsamia ją z seksem, inny z pieniędzmi, jeszcze inny z pracą albo podróżami. Całkiem niedawno trafił do mnie pan Zbigniew (dajmy mu takie imię na potrzeby tekstu), któremu rozpadło się małżeństwo. Żona zdradziła go z kolegą z pracy. Po szeregu spotkań z klientem doszliśmy do wniosku, że chociaż żona nie dawała wyraźnych sygnałów o coraz poważniejszych problemach w ich małżeństwie, to on sam również popełnił błędy. Pan Zbigniew twierdził, że w jego rodzinie to on dbał o relacje z żoną i dziećmi, zabierał ich na wakacje i ferie, spędzał z nimi dużo czasu. Rozwijał przy tym firmę, oddał część udziałów żonie. Utrzymywał dom. Z czasem okazało się jednak, że jego prawdziwą miłością była praca. Skąd wynikała tak znacząca różnica między tym, co mówił na początku terapii a faktycznym stanem rzeczy?
Winne temu były schematy, w których funkcjonował jako dziecko. Ponieważ związał się ze swoją obecną żoną w wieku 16 lat, to nie miał zbyt wiele czasu na zastanowienie, jaki model rodziny wyniósł z domu rodzinnego. Jego ojciec alkoholik utrzymywał dom finansowo, ale jednocześnie był nieobecny w rodzinie. Dni wolne od pracy zazwyczaj przesypiał. Z żoną prawie się nie spotykał, za to często przebywał z kolegami z pracy. Nic dziwnego, że mały Zbyszek tęsknił za ojcem i męskimi kontaktami. Dlatego też w wieku dorosłym łatwiej i chętniej utrzymywał kontakty z kolegami i teściem niż z własną żoną.
Innym przykładem złego rozumienia miłości może być utożsamianie jej z seksem. Pewien wykładowca psychologii opowiadał mi, że gdy kiedyś zapowiedział miłość jako temat wykładu, część studentów natychmiast się ucieszyła: „O, będzie o seksie! Super!”. 
 A poważnie mówiąc: moją pacjentką była kiedyś kobieta, która bardzo łatwo wchodziła w relacje seksualne z mężczyznami. Często ją wykorzystywali, a ona źle się z tym czuła. Jej stan emocjonalny pogarszał się, dopóki nie zrozumiała, jakim schematem miłości operuje. Gdy spytałem ją, czego potrzebuje najbardziej, odpowiedziała: „Bliskości, czułości, ciepła i dotyku”. Gdy spytałem, z czym kojarzy jej się seks, podała wiele skojarzeń, a wśród nich… bliskość, czułość, dotyk i ciepło. W tym momencie zdała sobie sprawę, dlaczego tak łatwo wchodziła w relacje, które nie dawały jej tego, czego naprawdę potrzebowała. Nie chciała być sama, a mimo to kolejni mężczyźni wchodzili do jej życia i odchodzili. Wiecznie krytykowana przez ojca, nie zbudowała w sobie poczucia bezpieczeństwa i przekonania, że nie musi zabiegać o miłość mężczyzny.

W poszukiwaniu miłości

Pamiętam też historię pewnej dziewczyny, uzależnionej od palenia marihuany. W toku pracy terapeutycznej opowiadała mi historie swoich miłosnych – z pozoru – relacji, tyle że bazą do ich zawierania był narkotyk. 
W domu nie miała łatwo, ponieważ panowała w nim atmosfera wzajemnej wrogości. Rodzice wzajemnie się nad sobą znęcali, a ona sama uciekała z domu do rówieśników, którzy często palili marihuanę. Grupa ją zaakceptowała, ponieważ przyjęła obowiązujące w niej zasady. W ten sposób nabrała przekonania, że jeśli nie wkupi się w łaski grupy, nie będzie szczęśliwa. Nie potrafiła nawiązywać relacji z osobami, które nie paliły, nie wiedziała, jak i gdzie ich szukać. Dopóki spędzała czas z palaczami „maryśki”, czuła się dobrze i bezpiecznie. Gdy natomiast zostawała sama, zaczynało jej doskwierać poczucie samotności, niekochania. 
Z czasem relacje czysto rówieśnicze przestały jej wystarczać. Kilkakrotnie się zakochała, ale w chłopcach właśnie z tego otoczenia. I tak jak wcześniej grupa, tak każdy z nich akceptował ją tylko dlatego, że zażywała narkotyki. Schemat powtarzał się do czasu, aż uświadomiła sobie, że w zasadzie to narkotyk zapewniał jej zaspokojenie potrzeby przynależności, której bardzo pragnęła.
Pracoholicy też nie mają lekko. Chcieliby kochać, ale wszystko poświęcają pracy. Część z nich doświadcza głębokiego poczucia niedowartościowania. Takie osoby uważają, że muszą dużo robić i ciężko pracować, żeby zasłużyć na bycie docenionym, kochanym, zauważonym. 
Takie przekonanie także wynika ze schematu wyniesionego z domu. Na ogół rodzice wiele od nich wymagali i stawiali warunki, ale rzadko kiedy nagradzali czy chwalili. Oczywiście tłumaczyli swoje postępowanie dobrem dzieci, bo przecież w życiu trzeba być twardym, samemu sobie wszystko wywalczyć, a nie oczekiwać pochwał czy nagród. Jeśli dzieci w swojej ufności uwierzą rodzicom, to w dorosłym życiu niemal na pewno staną się pracoholikami przekonanymi, że na miłość też trzeba ciężko zapracować. A w życiu rodzinnym pojawia się zgrzyt, gdyż partner czy partnerka oczekuje zupełnie innej relacji, niż zarabianie pieniędzy.
Kolejny przykład z moich doświadczeń terapeutycznych: matka ciągle powtarzała córce, jak wielkie znaczenie ma uroda i dlatego musi ona dbać o siebie, bo inaczej nikt jej nie zechce. Skutek był taki, że dziewczyna stała się piękną, ale kokieteryjną kobietą. Uwodziła, ale też cierpiała, gdy mężczyźni nie zwracali na nią uwagi. Robiła wszystko, żeby jej ciało było idealne. I z punktu widzenia poszukiwania miłości nie ma tu nic złego, że taka osoba jej szuka. Problem leży w tym, jak chce tę miłość znaleźć. 
Dążenie do miłości jest sensem życia człowieka. Człowiek, który czuje się kochany, jest po prostu zdrowszy, ale też potrafi tworzyć trwałe relacje. Aby jednak to było możliwe, trzeba wynieść z domu odpowiednie wzorce bliskości i miłości. Kiedy tych wzorców zabraknie, kiedy podstawowe potrzeby nie zostają zaspokojone, do głosu dochodzą schematy. Rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę z ich istnienia, nie mówiąc o ich wpływie na samopoczucie, emocje i zachowanie, na nasze doświadczenia. Problem polega na tym, że te schematy nierzadko bywają szkodliwe i mogą prowadzić do egzystencjalnego bólu. Kiedy ten ból się pojawi, wiele osób zrobi wszystko, aby go przynajmniej złagodzić. W efekcie wybierają nie tych partnerów, których naprawdę potrzebują, uciekają w uzależnienia albo szukają miłości tam, gdzie na pewno jej nie znajdą.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI