Złowroga moc autorytetu

Wstęp

Sylwetkę i dokonania Stanleya Milgrama, autora jednego z najbardziej szokujących eksperymentów psychologicznych XX wieku nad posłuszeństwem wobec autorytetów, przybliża Cezary W. Domański.

Na wydanym w 1986 roku albumie Petera Gabriela „So”, znalazł się utwór przypominający jeden z najbardziej szokujących eksperymentów psychologicznych XX wieku. Rockman nawiązał w nim do słynnych badań Stanleya Milgrama nad posłuszeństwem wobec autorytetów.

Jako dwunastoletni chłopiec Milgram pojechał z rodzicami na wycieczkę do Santa Monica. Tam w małej księgarni wpadła mu w ręce książka ilustrowana zdjęciami przedstawiającymi koszmarne sceny z obozów koncentracyjnych. Jej lektura była dla Milgrama prawdziwym wstrząsem – podobno odtąd dzielił swoje życie na okres sprzed i po obejrzeniu umieszczonych tam fotografii. Prześladowany wspomnieniem ponurych obrazów, wiele lat później Milgram wypowiedział gorzką refleksję, że trudno mu zrozumieć, dlaczego nie podzielił losu milionów ludzi zamęczonych w czasie Holokaustu. Jeszcze trudniej pojąć istotę społecznego mechanizmu, który rozkręcił przemoc na tak olbrzymią skalę.

Eksperyment Milgrama nad uległością miał swą genezę właśnie w powyższych przemyśleniach. Badanie to jest chyba najbardziej znane w historii współczesnej psychologii, dlatego przypomnimy je w dużym uproszczeniu. W czerwcu 1961 roku przeprowadził on w pomieszczeniach Linsly-Chittenden Hall w Uniwersytecie w Yale eksperyment z 40 płatnymi ochotnikami (mężczyznami w wieku 20-50 lat). Oficjalnym celem było badanie nad zapamiętywaniem i uczeniem się.

Główną rolę grał tu zaprojektowany przez amerykańskiego psychologa generator wstrząsów elektrycznych. Profesjonalnie wyglądające urządzenie z trzydziestoma lampkami i tylomaż dźwigniami do „aplikowania” wstrząsów elektrycznych w przedziale od 15 do 450 V, było tylko nieszkodliwą atrapą. Jednak żaden z badanych indywidualnie ochotników nie wiedział o tej mistyfikacji. Do końca wierzył, że jego zadaniem jest karanie wstrząsami o coraz wyższym napięciu siedzącego w innym pokoju drugiego ochotnika (w rzeczywistości pomocnika eksperymentatora), gdy ten udzielał niepoprawnej odpowiedzi na jego pytania. Badani mieli świadomość, że uderzenia prądem, którymi rażą drugiego człowieka, stają się niebezpieczne dla jego życia (przyciski opatrzono informacjami typu: słaby wstrząs, średni wstrząs oraz niebezpieczny wstrząs, zaś cztery ostatnie podpisano krzyżykami), a mimo to, na polecenie głównego eksperymentatora, kontynuowali doświadczenie. Robili to, ignorując wyraźne sygnały dochodzące z drugiego pokoju, z których wynikało, że procedura badania staje się dla „ucznia” nie do zniesienia (słowny protest, krzyki, kopanie w ścianę, na koniec milczenie sugerujące, że zaszło coś niepokojącego). Zresztą, nawet ci, którzy dawali do zrozumienia (np. swoim zdenerwowaniem), że przejmują się losem współbadanego, na zdawkowe polecenie eksperymentatora brnęli dalej...

Prawdziwym celem eksperymentu było ustalenie, w którym momencie uczestnik odmówi jego kontynuowania. Przed jego przeprowadzeniem Milgram poprosił m.in. studentów psychologii, aby oszacowali procent badanych, którzy doprowadzą go do końca. Pytani twierdzili, że nie więcej niż 3 procent posunie się do skrajnej dawki wstrząsów elektrycznych. Jakież więc musiało być zdumienie autora, gdy okazało się, że więcej niż połowa z 40 badanych (65 proc.) zaaplikowało rzekomemu uczniowi najwyższy wymiar „kary”.

Ten niezwykły w swej wymowie eksperyment był później przeprowadzany z udziałem innych osób (nieopłacanych ochotników i kobiet) i za każdym razem otrzymywano podobne wyniki. Mimo olbrzymich zmian...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI