TOŻSAMOŚĆ – SKĄD WIEM, KIM JESTEM, I ŻE JA TO JA?
Skąd wiemy, że my to my? Zastanawiałeś/aś się kiedyś nad tym? Skąd mam pewność, że „tu i teraz” jestem tą samą osobą, co „tam i wtedy”? Czasem myślę o tym, co łączy mnie z dziewczyną, którą kiedyś byłam, i czy miałabym z nią o czym rozmawiać, gdybym spotkała ją dziś – bo dzieli nas naprawdę wiele.
Przeczytałam kiedyś dramatyczną historię Clive’a Wearinga, brytyjskiego muzyka i dyrygenta, który stał się jednym z najbardziej poruszających przypadków amnezji. Po wirusowym zapaleniu mózgu doznał poważnego uszkodzenia hipokampu, co sprawiło, że jego pamięć krótkotrwała praktycznie przestała działać. Oznaczało to, że żył w wiecznym tu i teraz, zgubił ciągłość swojego bycia w świecie. Czasem o tym marzymy, jednak w skrajnej wersji okazuje się to jednak koszmarem. W związku z uszkodzeniem pamięci roboczej nowe wspomnienia Clive’a znikały po kilku sekundach. Opisywał swoje życie po tym wydarzeniu jako nieustanne „budzenie się” do świadomości. Jego notatniki były pełne zdań typu: „Teraz naprawdę się obudziłem”, „Teraz jestem świadomy” – skreślanych po chwili i zastępowanych nowymi wersjami tej samej myśli. Wy-obrażasz sobie, jakie to dramatyczne? Pamięć autobiograficzna jest jak korzeń, łączący konary drzew z życiodajną ziemią, które je karmi i stabilizuje.
To wydarzenie pokazuje, jak niezwykle ważna dla poczucia bycia sobą jest pamięć. Bo być sobą w dużej mierze oznacza pamiętać siebie: sprzed sekundy, minuty, tygodnia, miesiąca, roku. To pamięć spina w całość to, kim byliśmy, kim jesteśmy, i pozwala nam choć trochę zrozumieć, kim w efekcie się stajemy. Bez niej tracimy ciągłość siebie. Zostaje tylko teraźniejszość bez historii i bez planów na przyszłość.
Dlatego zawsze, gdy ktoś mówi mi, że wolałby/aby nie pamiętać pewnych rzeczy ze swojego życia, mam w sobie ogromną potrzebę, by powiedzieć: „Poczekaj. Twoja historia to nie tylko ciężar. To też Twoje dziedzictwo”. Bo może właśnie to, co najtrudniejsze, jest kluczem. Może dopiero kiedy spojrzymy na to, co boli, coś się w nas zaczyna domykać.
Pamięć autobiograficzna to jedno ze zjawisk, które mnie fascynują. W największym skrócie – to pamięć o naszym własnym życiu. Ale tak naprawdę to coś znacznie większego. To nasz wewnętrzny algorytm. Niewidzialny system, który nieustannie przetwarza nasze doświadczenia, segreguje, zapisuje, łączy i nadaje sens. Dzięki niemu podejmujemy decyzje (bo przecież „wiemy, jak to było ostatnim razem”), potrafimy opowiedzieć o sobie („bo pamiętam, kim byłam”), tworzymy więzi („pamiętasz tamto lato?”), odnajdujemy sens („bo to miało dla mnie znaczenie”).
Tomasz Maruszewski, profesor psychologii, wyróżnia pięć ról tej pamięci – i wszystkie są zdumiewająco trafne. Jest funkcja in-formacyjna – czyli zdolność uczenia się z własnego życia. Jest komunikacyjna – bo nie da się budować relacji bez wspólnych historii. Jest interpersonalna – to ona klei nas z innymi. Jest motywacyjno-emocjonalna – bez niej nie wiedzielibyśmy, co dla nas ważne. I wreszcie organizacyjna – bo ten nasz wewnętrzny algorytm działa według pewnych zasad. Zapamiętujemy to, co pasuje do naszego obrazu siebie i świata. Resztę czasem wymazujemy albo rozmywa-my.
To wszystko razem – ten układ, ten algorytm, ta narracja – sprawia, że nasze życie staje się historią, a nie tylko zbiorem losowych zdarzeń. Niezmiennie mnie to porusza. Wydaje Ci się, że po prostu z sentymentem wspominasz przeszłość, a tymczasem Twój mózg wykonuje skomplikowaną operację interpretacyjną. Nie tylko wspominasz – TWORZYSZ ZNACZENIE. Budujesz wersję siebie, którą jesteś w stanie unieść. Wybierasz kadry, wygładzasz narrację, czasem coś przemilczysz, czasem coś dopowiesz – wszystko po to, by Twoja historia miała sens. By Cię wspierała i motywowała – POD WARUNKIEM ŻE DZIAŁA W ZGODZIE Z TOBĄ, A NIE PRZE-CIWKO TOBIE. Bo czasem ta wewnętrzna machina zaczyna się zacinać. Zamiast budować – podcina skrzydła. Zamiast wspierać – unieruchamia. Zamiast przypominać o Twojej sile – w kółko od-twarza momenty, w których zawiodłeś/aś, nie sprostałeś/aś, by-łeś/aś zbyt mały/a albo zbyt zagubiony/a.
No dobrze, zatem w jaki sposób ta pamięć autobiograficzna jest zbudowana? Często myślimy o pamięci autobiograficznej jak o szafce z dobrze posegregowanymi dokumentami: tu dzieciństwo, tam pierwsza miłość, jeszcze gdzie indziej sukcesy i porażki. Ale Martin Conway, autor jednego z najbardziej inspirujących modeli pamięci autobiograficznej, pokazuje, że to wcale tak nie działa. Pamięć to nie jest magazyn wspomnień, to dynamiczny system, który nieustannie tworzy, przetwarza i na nowo opowiada naszą historię. W pewnym sensie pamięć jest żywa. A to oznacza, że na-sza przeszłość też nieustannie się zmienia.
Wiem, wiem, jak to brzmi – fakty z przeszłości oczywiście się nie zmieniają, ale zmienia się to, jak je pamiętamy, co z nich wybieramy i w jakim kontekście je dziś umieszczamy. Dlatego jest dużo mądrości w przekonaniu, że przeszłość można „przepisać”, i sporo nieporozumienia w słowach, że można zostawić ją raz na zawsze za sobą. Bo ona zawsze będzie w nas żyła, pytanie tylko, w jakiej wersji.
Pamięć autobiograficzna nie tylko opowiada o nas, ale wręcz nas tworzy. Twoje wspomnienia to nie „archiwum wydarzeń”, ale aktywny uczestnik Twojego życia, który kształtuje to, kim jesteś – Twoje przekonania, cele, wybory. I jest w tym niesamowita mądrość.
Oczywiście nasza pamięć musi też być mistrzynią kompromisu. Dlaczego? Bo z jednej strony chce być wierna faktom, z drugiej – musi podtrzymywać spójność opowieści o nas. Dlatego czasem podkręca fakty, czasem coś wygładza albo wręcz przepisuje wydarzenia tak, żeby pasowały do tego, kim jesteśmy dzisiaj. W pracy terapeutycznej widzę to codziennie. Klientka mówi: „Zawsze byłam nieśmiała”, a za chwilę wspomina dzieciństwo pełne występów, śpiewania solo na scenie czy licznych udziałów w konkursach. Co się wydarzyło? Conway nazwałby to działaniem „Ja roboczego”, które filtruje nasze wspomnienia tak, żeby podtrzymać obecny obraz siebie. Te odważne momenty zostały schowane głęboko, bo nie pasowały do aktualnej narracji.
Conway podkreśla jeszcze jedną ważną rzecz: żeby wspomnienia zostały z nami na długo, muszą zostać wplecione w większą opowieść o nas samych – muszą być zintegrowane z naszą autobiograficzną wiedzą. Jeśli tego nie zrobimy, z czasem wyparują. To tłumaczy, dlaczego jedne wydarzenia pamiętamy do końca życia, a inne – nawet ważne – rozpływają się szybciej, niż byśmy tego chcieli.
Podam Ci przykład. Pomyśl o osobie, która całe życie zmagała się z zaburzeniami koncentracji, zbierała złe oceny w szkole, miała trudność z planowaniem czasu, bo rozpraszał ją każdy silny bodziec. Żeby poradzić sobie z ciągłym napięciem, sięgała po alkohol, aż w końcu trafiła na terapię odwykową.
I dopiero tam, podczas pracy z terapeutą, odkryła coś, co zmieniło wszystko. Okazało się, że jest klasycznym przykładem osoby z ADHD. I nagle cała jej przeszłość zaczęła wyglądać inaczej. Te same fakty – te same złe oceny, te same impulsywne decyzje – zostały teraz umieszczone w nowym kontekście. Przyszła empatia dla samej siebie, złość na to, że nikt wcześniej tego nie zauważył, a przede wszystkim pojawiło się prawo do zmiany narracji. Do odrzucenia tożsamości „tej złej” na rzecz nowej opowieści – o kimś, kto przez lata nie dostał potrzebnego wsparcia. Nowa wiedza na swój temat, nowe doświadczenia, czasem nowy język czy kontekst zmienia naszą przeszłość i to jest wspaniałe!
A nowa przeszłość zmienia teraźniejszość, bo zmienia naszą tożsamość. Tożsamość to duże słowo, ciężkie. A przecież każdy z nas intuicyjnie czuje, że nie jest to coś trwałego jak kamień, tylko raczej coś, co lepi się dzień po dniu – z naszych doświadczeń, wspomnień, wyborów, a nawet z tego, co inni o nas myślą. Psychologia definiuje tożsamość jako poczucie bycia sobą – kimś autentycznym, spójnym, wyjątkowym. Kto z nas o tym nie marzy? Ale badania jasno pokazują: ta spójność wcale nie bierze się
z tego, że jesteśmy niezmienni. Wręcz przeciwnie, rodzi się z naszej zdolności do budowania historii, która potrafi połączyć wszystkie zmienne kawałki w całość. Choć możemy zmieniać pracę, wygląd, a nawet miejsce zamieszkania – wciąż mamy w sobie coś, co „czuje się” stałe. Nawet gdy wszystko inne się zmienia, pozostaje wewnętrzny punkt odniesienia: „to nadal ja”.
Poczucie ciągłości siebie bierze się więc z pewnej – można po-wiedzieć – genialnej iluzji spójności, którą nasz mózg buduje dla nas, żebyśmy się nie pogubili. Nasze „ja” jest jak opowieść – zmienia się z czasem, dopisujemy do niej nowe rozdziały, czasem coś wykreślamy albo przepisujemy, ale rdzeń tej historii daje nam po-czucie, że jesteśmy „ciągłością”, a nie tylko zlepkiem przypadkowych doświadczeń.
I to jest najpiękniejsze: że tożsamość nie jest czymś zabetonowanym. To coś, na co mamy wpływ – możemy aktualizować swoją opowieść, rozszerzać ją, dopisywać nowe wątki. Nie jest czymś nadanym, lecz czymś opowiedzianym. Pięknie podkreślał to francuski filozof Paul Ricoeur – chociażby w trylogii Czas i opowieść – że życie to historia tego życia poszukująca sposobu opowiedzenia o niej. Zrozumieć siebie samego to być zdolnym do opowiadania o samym sobie historii zrozumiałych i zarazem możliwych do przyjęcia przez innych i samego siebie. A zatem można powiedzieć, że tożsamość jest nieustannie wydarzaną i niedokończoną opowieścią o sobie.
Oznacza to, że nasza tożsamość zależy od tego, czy potrafimy swoją historię opowiedzieć w sposób sensowny i zrozumiały. Opowieść nadaje sens wydarzeniom, które same w sobie mogłyby wy-dawać się przypadkowe czy chaotyczne. Daje strukturę i kierunek. Tworzy z życia coś więcej niż ciąg zdarzeń – tworzy znaczenie. Czasem wystarczy jeden nowy wątek, nowe spojrzenie na to, co było i co jest, jedna zmiana słowa, żeby nadać swojemu życiu zupełnie inny, nowy sens lub ten sens odzyskać.
Fragment pochodzi z książki „To samo, ale inaczej. Opowiedz siebie na nowo” autorstwa Joanny Flis, która niedawno ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.
![]()
Książkę można kupić tutaj: https://bit.ly/To_samo_ale_inaczej_Joanna_Flis