Świata nie ma, czasu nie ma, mnie nie ma

Ja i mój rozwój Praktycznie

Najpierw musimy przezwyciężyć opór, wgryźć się w temat, złapać rytm. Nagle jednak praca zaczyna robić się sama. Zapominamy o zmęczeniu, toksycznym szefie, niedopitej kawie. Godziny upływają jak minuty, minuty jak sekundy. Ogarnia nas stan flow.

Nasza kultura wynosi na piedestał pracoholików. Chełpią się oni tym, że śpią w biurach, rezygnują z wakacji, zawsze są dostępni dla firmy. Ich listy zadań nie mają końca. Dla kariery niszczą swoje małżeństwa, przyjaźnie, zdrowie. Jeśli jednak w czymś osiągają mistrzostwo, to tylko w trwonieniu energii. Mimo to uchodzą za korporacyjnych herosów. Pochwały sprawiają, że chcą pracować dłużej i dłużej. Jednak prawdziwy bohater w tym czasie siedzi już w domu, bo znalazł szybszy sposób na wykonanie obowiązków.

Flow – w wolnym tłumaczeniu: przepływ, odlot, uskrzydlenie – to stan, w którym „świata nie ma, czasu nie ma, mnie nie ma”, jak ujął to trafnie w jednej ze swoich piosenek Stanisław Soyka. Wpadamy w rodzaj transu, odurzenia, ekstazy. Tak mocno angażujemy się w wykonywaną czynność, że wszystko inne przestaje się liczyć. Osiągamy szczyty swoich możliwości. Aby zrozumieć ten fenomen, wystarczy spojrzeć na Roberta Lewandowskiego, kiedy w natchnieniu strzela gole, na Agustina Egurrolę, gdy zapamiętuje się w tańcu czy na Aleksandrę Kurzak przeżywającą uniesienie na scenie opery. Najlepsze zaś w tych magicznych momentach jest to, że w równym stopniu mogą się zdarzyć wybitnemu piłkarzowi, artyście czy wynalazcy, jak i fryzjerce, hydraulikowi bądź operatorowi koparki. Wykształcenie, zawód, pozycja społeczna nie mają tu nic do rzeczy.

Nic za darmo
Pojęcie flow stworzył i upowszechnił amerykański badacz szczęścia o węgierskich korzeniach i niemożliwym do wymówienia nazwisku – Mihály Csíkszentmihályi. Przez lata nie dawało mu spokoju pytanie: jak w krótkim czasie robić więcej, nie fundując sobie karoshi (śmierci z przemęczenia), ale czerpiąc z życia maksimum satysfakcji? Odkrył, że kluczem jest harmonia między samym sobą, pasją i innymi ludźmi.
Jak się zbliżyć do tego ideału? Na pozór wydaje się on spływać na nas niczym łaska z nieba – niezapowiedziany i niczym niezasłużony. Nic bardziej mylnego. Drogi na skróty nie ma: naprawdę nie wystarczy wpaść do firmy, włączyć laptopa i otworzyć Excela, aby to poczuć! Konieczne jest przekroczenie własnej strefy komfortu, podjęcie inicjatywy, włożenie wysiłku. Bez „mozołu zdobywania” nie da się osiąg[-]nąć flow – twierdzi Csíkszentmihályi. W pracy może wyglądać to tak: najpierw musimy przezwyciężyć opór i dekoncentrację, wgryźć się w temat, złapać rytm. Nagle raport sprzedażowy zacznie pisać się sam. Zapomnimy o zmęczeniu, toksycznym szefie, niedopitej kawie. Godziny będą upływały jak minuty, minuty jak sekundy. I nawet kusa spódniczka stażystki nie zmieni kierunku naszych myśli.

Biuro lepsze niż dom
A teraz niespodzianka – uskrzydlenia szybciej doznamy w biurze niż w domu lub na urlopie. Dlaczego? Czas wolny, w przeciwieństwie do aktywności zawodowej, zwykle jest niezorganizowany i pozbawiony struktury – tłumaczy Ulrich Schnabel w Sztuce leniuchowania. Najczęściej spędzamy go pasywnie, w czym pomaga show biznes, dostarczając pozornych atrakcji. „Zamiast samemu uprawiać sport, oglądamy mecze piłkarskie w telewizji, zamiast muzykować, słuchamy hitów na iPodzie, a z braku własnych przygód chodzimy do kina i oglądamy aktorów, którzy udają, że przeżywają pełne napięcia awantury”, ubolewa Schnabel.
Trudno sobie wyobrazić, że ktoś, kto rozwala się na fotelu...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI