Martę poznałam na warsztatach wyzwalającego japońskiego tańca, bez liczenia kroków i bez luster. Wszyscy znaleźliśmy się tam, by usłyszeć, co mówią nasze ciała. W przypadku Marty mówiło gardło. Zawsze coś szeptało, a krzyknęło, kiedy zdawała egzamin na studia. Do tego dnia miała wrażenie, jakby była wagonikiem postawionym na wybranym przez kogoś innego torze. W podstawówce – prymuska z pierwszej ławki.
Matka dbała też, by ładnie się prezentowała. Chroniła jej delikatne gardło kolorowymi apaszkami. Gdy córka przynosiła gorszą ocenę, wyglądała na bardzo nieszczęśliwą. „A Danusia co dostała? No widzisz, piątkę”, kwitowała ze smutkiem. Marta często chorowała, a nawracający ból gardła owocował ciągnącymi się infekcjami. Ciągle odchrząkiwała, zupełnie...