Rzeczy pierwsze

Wstęp

Żyjemy w obrębie różnorodnych granic. Choć są to granice niewidoczne, to w jakiś szczególny sposób są rozpoznawane. Dostrzegają je po swojemu już małe dzieci, a w miarę dorastania, szczególnie w okresie dorosłości, granice te umacniają się. Najczęściej nie są to fizyczne bariery, ale raczej symboliczne linie demarkacyjne, oddzielające każdego z nas od innych ludzi.

Setki razy słyszymy Zostaw, to moje! Moje rzeczy, moje myśli, moje ciało. Moje! Nie chcemy, by ktoś używał naszej szczotki do zębów czy bielizny i to najczęściej nie tylko z powodu higieny. Nie lubimy, gdy ktoś położy nasze rzeczy nie na swoim, to znaczy wyznaczonym przez nas, miejscu. Nieraz w takich momentach posądzani bywamy przez innych o egoizm. Sami też pochopnie skłonni jesteśmy posądzać tych, którzy mówią Nie dotykaj mojego o niechęć do dzielenia się, o kierowanie się wyłącznie osobistym interesem itp. Nic bardziej mylnego. Dobrze to wiedzą ci, którzy doświadczyli włamania do samochodu, którym splądrowano mieszkanie, ale też ci, którym ktoś przetrząsał kieszenie albo zasoby komputerowe. Wiedzą, że mniej dotkliwa jest strata czegoś niż sam fakt, że ktoś obcy lub nawet bliski, ale nieupoważniony, dokonał inwazji w naszą prywatność, że ktoś dotykał naszych ubrań, przetrząsał nasze listy, grzebał w naszych szufladach. Budzi to lęk, niechęć, wstręt, czasem wstyd. Wielu czuje się upokorzonych takim naruszeniem wspomnianego mojego. Nie ma to nic wspólnego z egoizmem, tak samo jak zawołanie Nie ruszaj tego, bo to nie Twoje niewiele ma wspólnego z zachętami do prospołecznego zachowania. Tu nie chodzi o egoizm czy altruizm. Chodzi raczej o poszanowanie granic odrębności. O pragnienie posiadania tylko dla siebie kawałeczka małego intymnego świata. Tu chodzi o prywatność. O poczucie pewności, że mamy coś, co chciałoby się i można nazwać niedotykalnym.
Nieraz spotykamy ludzi, którzy obawiają się wchodzenia w bliskie związki, a obawy te dotyczą najczęściej ryzyka zatarcia granicy między ja i nie-ja, między moje i nasze. Dotyczą utraty prywatności na rzecz wspólnej przestrzeni, podzielanej intymności. Boją się, że dwie odrębne prywatności zastąpione zostaną przez jedną prywatność kolektywną (co samo w sobie brzmi dziwacznie). Obawy te wcale nierzadko mają swoje uzasadnienie. Czasem dlatego, że ktoś niefrasobliwie wyzbywa się dobrowolnie swojej prywatności i wnosi ją jako wiano do wspólnego życia. Czasem dlatego, że partner traktuje prywatność bliskiej mu osoby jako coś zagrażającego związkowi i domaga się rezygnacji z wszelkich granic oddzielających moje od naszego. To bardzo nie-
bezpieczna sytuacja, ale przecie możliwa do uniknięcia. Nasze bynajmniej nie musi zabierać mojego, ale zgoda na prywatność wymaga mądrości, zaufania i odpowiedzialności. Szczególnie zaufania. Największym wrogiem nieszanowania cudzej prywatności jest bowiem nieufność. Każdy z nas potrzebuje tej osobistej, niedotykalnej przestrzeni, ale nie każdy ma w sobie dość zaufania do innych, aby im także zapewnić minimum prywatności. Dzieciom, podwładnym, partnerom, mężom, żonom, przyjaciołom, sąsiadom.

POLECAMY

Jedni odwołują się do potrzeby zmiany i rozwoju, albo do konieczności chronienia siebie, inni do ważnych interesów pozaosobistych, albo wręcz do długotrwałego zaangażowania, przyzwyczajenia, braku pomysłu na coś innego. Jedni są pełni bólu i poczucia straty, kiedy muszą się rozstawać, inni czują powiew wolności. Jedni gryzą palce, drudzy otwierają szampana.
Sam do rozstań nie mam talentu. Ani do terminu, ani do sposobu. Jedynym wyjątkiem było rozstanie z domem rodzinnym, które zacząłem planować jako trzynastolatek, a zakończyłem pięć lat później stanowczym usamodzielnieniem się. Najmądrzejszy krok na drodze do dorosłości. Potem już same błędy.
Wiele razy zastanawiałem się, w jaki sposób można się nauczyć rozstawać w porę. Nie za wcześnie i (przede wszystkim) nie za późno. Nie wiem tego do dziś, ale dziś to kwestia drugorzędna. Dotyczyć może tylko rozstań ostatecznych, po których już nie ma okazji do rozmyślań.
Wiele razy zastanawiałem się nad tym, jak nauczyć się rozstawać mądrze. Bo skoro już rozstania są nieuchronne, to chociaż niech nie szpecą naszego życia. Z wielu lekcji, jakie odbyłem w swoim długim życiu, wyniosłem niewiele ponad to, że nie można się troszkę rozstać, a troszkę zostać. Że jeśli się już rozstajesz, to całkowicie, bez furtek, bez kruczków, na zawsze. Wszystko jedno, czy dotyczy to rozstań z ludźmi, czy rozstawania się z miejscami ważnymi, czy z cennymi rzeczami. Wiem tyle (a wiem też, że bynajmniej nie wszyscy się z tym zgodzą), że jeśli się rozstajesz, to nie możesz pozostać, nie możesz wracać, nie możesz udawać, że nic się nie stało. Wiem tyle, że reszta pozostaje tylko w pamięci. Czy to są mądre rozstania – nie wiem.
Nie wracam do miejsc opuszczonych, pożegnanych i zachowanych w najlepszej pamięci. Szczególnie do tych, które były piękne, ważne, pełne znaczeń. Nigdy – po jego opuszczeniu – nie odwiedziłem domu rodzinnego i jego okolicy na peryferiach Poznania, nigdy nie zajrzałem do domu w Lasówce w Sudetach, ani przez moment nie pomyślałem, aby odwiedzić dom w Chmielowicach. Te domy są w mojej głowie. Boję się, że odwiedzając je straciłbym te magiczne obrazy, jakie pozostawiły we mnie. Obawiam się, że tam, gdzie była piękna łąka, jest teraz śmietnik. A może tam, gdzie trzeszczały stuletnie belki jest teraz plastikowy siding. Niewykluczone, że tam, gdzie stały piękne stare meble, teraz rozpycha się meblościanka. Nie chcę wystawiać pięknych obrazów na ryzyko dewastacji. Podobnie jest ze wspomnieniami o ludziach. Różnica polega jednak na tym, że ludzie potrafią aktywnie się przypominać – czy tego chcemy, czy nie, zaś łąka, dom, stare meble czy kwitnąca magnolia tego nie potrafią.

Najpierw przypominają mi się badania, w których zapytywano dziesięciolatków, po czym można poznać, że ktoś jest dorosły. Po tym – okazało się – (pomijając te banalne brody czy piersi), że „dorośli biją, piją i są zmęczeni”. Choć rzadko patrzę na wyniki badań psychologicznych w kategoriach sentymentalnych, ten wynik spostrzegam jako przygnębiający. Co więcej, nadał zmęczeniu piętno barbarzyństwa i sprawił, że wydaje mi się ono stanem podejrzanym moralnie.
Potem pojawia się w głowie inny obraz i głos sługi, który przestrzega: „Zmęczenie, panie, jest rodzajem lenistwa”. Nie mogę sobie przypomnieć, czy to Denis Diderot i Kubuś Fatalista i jego pan, czy może François Rabelais w Gagantui i Pantagruelu, choć wydaje mi się, że raczej ten pierwszy. Z urzekającą prostotą sformułowano tu głęboką i wielką prawdę: szybko męczą się ci, którym niezbyt się chce robić cokolwiek.
Ale jest inny obraz: zmęczenie jest przecież s...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI