Przyjaciel behawiorysty

Wstęp

Kiedy student Karl Lashley zaprzyjaźnił się ze swoim wykładowcą, Johnem Watsonem, pewnie nie spodziewał się, że znajomość ta przetrwa do końca ich dni. Od początku uzupełniali się, oferując drugiemu to, w czym byli bardzo dobrzy: Lashley tłumaczył Watsonowi prace niemieckich psychologów, w rewanżu „ojciec behawioryzmu” serwował mu whisky z wodą sodową.

Być może kontakt między nimi (w późniejszych latach głównie korespondencyjny) nie uległ rozluźnieniu, ponieważ miał wymiar wyłącznie intelektualny. Karl Lashley był bowiem postrzegany przez innych jako człowiek zimny, pozbawiony zdolności do zawierania przyjaźni opartych na wymianie emocji. Co z tego, że służył radą swoim studentom i asystentom, skoro tych, którzy jej szukali, szybko eliminował z zespołu... Twierdził, że każdy, kto potrzebuje takich konsultacji nigdy nie będzie prawdziwym uczonym. Po latach napisano o nim, że był „inspirującym nauczycielem, który uważał wszelkie uczenie za bezużyteczne”.
Porozumienie między Lashleyem a Watsonem nie oznaczało bezwarunkowej akceptacji naukowych poglądów twórcy behawioryzmu. Zdaniem tego pierwszego, podstawy zachowania są dziedziczne, zaś inteligencja ma podłoże genetyczne. Gdy w psychologii amerykańskiej niepodzielnie dominowała teoria Watsona, jego młodszy kolega negował założenie, że zachowanie jest kształtowane przez czynniki środowiskowe. Wahając się pomiędzy konkurencyjnymi teoriami swych dwóch mentorów – Herberta Spencera Jenningsa i Watsona – Lashley zdecydował się w końcu przychylić do zdania Jenningsa.

Poszukiwacz engramów

Lashley dojrzewał powoli do zainteresowań „nauką o psychice”. Uniwersyteckie zajęcia w laboratorium psychologicznym, prowadzone przez Karla Dallenbacha w duchu koncepcji Wundta i Titchenera, niespecjalnie go zaciekawiły. Dopiero kontakt z Watsonem przyczynił się do rozwoju jego psychologicznej pasji. Może dlatego musiał długo pracować na liczące się miejsce w dziejach tej dyscypliny. Abraham A. Roback w swej znanej historii psychologii amerykańskiej, wydanej w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, poświęcił mu jedynie rozproszone wzmianki. Ale w późniejszych syntezach z tego zakresu Lashley zajmuje eksponowane miejsce jako jeden z klasyków neuropsychologii.

Behawioryzm Lashleya

Lashley wypracował własną wersję behawioryzmu. Uważa się go za kontynuatora tzw. tradycji mechanistycznej w psychologii. Większość eksperymentów amerykański neuropsycholog wykonywał na szczurach. Z tymi zwierzętami zetknął się zresztą już w dzieciństwie, w dość osobliwych okolicznościach. Gdy pewnego razu rozmnożyły się one w stajni Lashleyów, ojciec obiecał mu płacić po pięć centów za każdą złapaną sztukę. Pierwszego dnia Karl złowił ich prawie czterdzieści, następnego tylko o dziewięć mniej. Trzeciego dnia ojciec wycofał się z umowy. Lashley chyba polubił szczury. Skonstruował dla nich specjalne urządzenie: „platformę do skoków”. Było to coś w rodzaju małego krzesełka barowego na wysokiej nóżce, z którego zwierzę mogło wydostać się skacząc we właściwe okno stojącej blisko niego ścianki. Okna były oznaczone różnymi wzorami. Jeśli szczur wybrał odpowiedni cel – przechodził dalej, gdzie czekał na niego pokarm, jeśli błędny – trafiał do siatki i przenoszono go znowu na platformę.

Lashley próbował wyjaśnić mechanizm działania systemu nerwowego. Uważał, że funkcje mózgu są najtrudniejszym, wymykającym się nauce problemem. Miał cień nadziei zbliżyć się do prawdy o...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI