Początek na końcu świata

Style życia Otwarty dostęp

Uciec na koniec świata, zacząć wszystko od początku. Tylko jak żyć i z czego gdzieś tam, na przykład na dalekiej Północy? „Przyjedź do Ammarnäs” – zaproponowała mi szwedzka przyjaciółka. „Do nas ciągle ktoś się przeprowadza. Zobaczysz, jak to jest”.

Do Ammarnäs wcale nie tak trudno dojechać. Z Polski to tylko dwa tysiące kilometrów z hakiem. Wystarczy złapać pociąg do Gdańska, a potem wieczorny prom do Nynäshamn. O 19:00 następnego dnia z dworca głównego w Sztokholmie odchodzi nocny autobus ekspresowy numer 100 do Umeå nad Zatoką Botnicką. O 6 rano łapiemy stamtąd lokalny bus numer 31 do Storuman i jedziemy w kierunku północno-zachodnim, o 9:00 jesteśmy w Lycksele, przesiadamy się do autobusu 36 do Sorsele. I ostatnia prosta: bus 341 na trasie Sorsele–Ammarnäs. Sto kilometrów – dwie godziny jazdy i o 12:30 jesteśmy na miejscu. Ufff.
„Proszę wysiadać, to ostatni przystanek” – budzi mnie mężczyzna w czerwonej czapce w białe renifery. Ma podkrążone oczy, nieogoloną twarz. Jest i kierowcą autobusu, i listonoszem, i dostawcą towaru dla położonej na odludziu osady. Faktycznie, dalej się już nie pojedzie. Po lewej droga schodzi do jeziora, po prawej do wijącej się meandrami rzeki, na wprost mam góry porośnięte świerkowo-sosnowym lasem. 

Tuż obok przystanku, w szarym drewnianym domu z białym gankiem, który wygląda jak wyjęty żywcem z amerykańskich westernów, mieści się „Guide Center. Kafeteria. Restauracja”. Na kartce przypiętej do drzwi czytam: „Wyszedłem na obiad, zaraz wracam, a jeśli coś pilnego, proszę dzwonić na mój numer telefonu 0046......”. 

POLECAMY

– Przecież nie będę u siebie jadał – tłumaczy mi chwilę później Peter Schmitt, który od trzech lat rozkręca w Ammarnäs niewielki biznes. – Za drogo – śmieje się. W jego restauracji można zjeść burgera z wędzonym mięsem renifera, pastę z dzikim łososiem, gofry z moroszką – kulinarne wizytówki tego regionu. Na taki obiad trzeba wydać nawet kilkaset złotych. Za to kawa kosztuje grosze i można bez obciachu prosić o darmowe dolewki.

– No to powiedz – proszę Petera, gdy po kwadransie siadamy przy stole z kubkami czarnego, aromatycznego naparu – czy w Ammarnäs kończy się, czy zaczyna droga?
Peter patrzy przeciągle na góry przed nami, na rzekę, na drogę. Po dwóch łykach kawy mówi powoli: – Dla mnie wszystko zaczęło się właśnie tu.

Praca, praca, praca, a potem ciche, spokojne dni

– Jeśli mieszkasz w wiosce na końcu świata, nie wyżyjesz z jednej pracy – wyjaśnia mi Peter. – Sezon trwa u nas zaledwie 3–4 miesiące, więc musisz mieć kilka źródeł dochodu. Spójrz na szyld mojej firmy. Oferuję turystom noclegi, wyżywienie, wspinaczkę górską, obserwację ptaków, wyprawy narciarskie i fotograficzne, wynajem rowerów, połów ryb, podróże helikopterem oraz sklep, gdzie mogą kupić niezbędny sprzęt. 

– To chyba da się z tego żyć? – pytam. Peter poważnieje. – Nie jestem w Ammarnäs dla pieniędzy. Pewnie, że chcę zarobić, bo muszę płacić rachunki, ale kasa to nie mój cel. Zresztą i tak tu, na dalekiej Północy, nie zarobisz fortuny. Nawet jeśli w sezonie jest tylko praca, praca i praca, to potem nadchodzą ciche, spokojne dni. 

A wszystko zaczęło się w 2004 roku, gdy przyjaciele Petera kupili zajazd w Ammarnäs i zaproponowali jemu i jego ówczesnej żonie pracę. – Mieszkaliśmy...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI