Po śladach

inne I

Była w tych kolejach losu, zarówno Barbary Sadowskiej, jak i jej syna, jakaś nieuchronność, coś jakby zbliżanie się ćmy do płomienia świecy - mówi Cezary Łazarewicz.

DOROTA KRZEMIONKA: – Kiedy Grzegorz Przemyk, maturzysta, został zamordowany, ja kończyłam studia. Wiedziałam, co się stało, ale gdy czytam w Pana książce, jak zacierano ślady zbrodni, to pięści mi się zaciskają...
Cezary Łazarewicz: – Mnie ta książka przeorała, bo nie wyobrażałem sobie, że skala zacierania śladów była tak wielka i misternie tkana. W głowie mi się to nie mieściło, choć przecież pamiętam tamte czasy, miałem kontakty z opozycją, byłem w Warszawie miesiąc po pogrzebie Przemyka. Pamiętam atmosferę pod kościołem akademickim św. Anny, czytanie ulotek..., ale nie miałem pojęcia, że takie siły i środki zostały zaangażowane, że tyle osób pomagało w zacieraniu śladów, każdy stanowił cząstkę tej machiny. Ktoś tym wszystkim sterował z pełną świadomością. A przecież chodziło o życie dziewiętnastolatka... Z punktu widzenia PRL-u to była zupełnie nieważna sprawa. Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego państwo włożyło tyle energii w tuszowanie sprawy Grzegorza Przemyka. Państwo! To jest najgorsze, że ślady po tym morderstwie zacierał nie jakiś jeden urzędnik, tylko państwo. Minister, szef komendy głównej milicji, partia...

D.K.: – A także znany naukowiec, prof. Włodzimierz Szewczuk. Kierował Instytutem Psychologii, gdzie studiowałam. Poraża mnie, że psychologia była zamieszana w proceder zacierania śladów zbrodni.
– Nie psychologia, tylko ten konkretny psycholog, który dostał „kosz smakołyków” za sporządzenie opinii. Tak to się wtedy odbywało. Dziś politycy, dyktatorzy skorzystaliby z usług agencji PR-owej, a w tamtych czasach brało się dyrektora Instytutu Psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. W tę machinę zacierania śladów zaangażowani byli też profesorowie z Wojskowej Akademii Politycznej i, jak rozumiem, robili to z rozmysłem. Gdy przeglądałem dokumenty, uderzyło mnie, że tam nie mówiło się wprost, co się wydarzyło. Mówiło się tylko, jak „załatwić tę sprawę”. Z jednym wyjątkiem: podczas spotkania w Komitecie Centralnym PZPR, w którym brali udział generał Czesław Kiszczak, szef MSW, i Mirosław Milewski, sekretarz od bezpieczeństwa, pada wprost stwierdzenie: „nawet jeśli to zrobili milicjanci, nie możemy się do tego przyznać”. W dokumentach rzadko spotyka się takie świadectwa.

MAGDA BRZEZIŃSKA: – Á propos naukowców z zespołu Wojskowej Akademii Politycznej. Byłam ciekawa, jakie były ich losy i czym zajmowali się po udziale w tuszowaniu „sprawy Przemyka”. Jeden z nich, pułkownik profesor Józef Borgosz, zajmował się potem filozofią pokoju. Tytuł jego ostatniej publikacji naukowej to Drogi i bezdroża filozofii pokoju (od Homera do Jana Pawła II).
– To ciekawe, co ten człowiek mógł napisać o Janie Pawle II... Z dokumentów, które przejrzałem, wynika, że pułkownik Borgosz był bardzo aktywny w sprawie Przemyka, w książce zacytowałem tylko kilka fragmentów z ekspertyz zespołu Wojskowej Akademii Politycznej. Lektura całej ekspertyzy jest wstrząsająca, bo widać jak na dłoni, że ci naukowcy wiedzą, że kłamią, i że służy to zatuszowaniu zbrodni. A mimo to tworzą przeróżne scenariusze, jak ukryć prawdę.

D.K.: – W przypadku prof. Szewczuka władze zwróciły się do fachowca – znane były jego eksperymentalne badania nad pamięcią. Wiedział, jakim zniekształceniom ona ulega i jak można nią manipulować.
– Wydaje mi się, że zwrócono się do niego przede wszystkim dlatego, że był głęboko partyjny. Z dokumentów wynika, że gdy pułkownik Romuald Zajkowski z kontrwywiadu wojskowego leciał do niego samolotem, bo sprawa była pilna, to leciał do osoby zaufanej, która już nieraz była wykorzystywana w podobnych sprawach.

D.K.: – Za radą psychologów wykorzystano kilka metod manipulacji. Prof. Szewczuk sugerował, by pokazać „wroga” w złym świetle – na przykład, że matka Grzegorza Przemyka pije, źle się prowadzi, że Grzegorz był narkomanem. Gdy pogłoski o pobiciu przez milicję przybierały na sile, zaproponował odwrócenie intencji, czyli pokazanie, że jest to próba skompromitowania służb bezpieczeństwa. A równocześnie ocieplanie wizerunku tych służb – na przykład pokazywanie w telewizji, jak milicjant ratuje kogoś z rąk bandytów.
– Zaplanowano jakieś programy telewizyjne, pokazujące dobrych milicjantów, jak koszą trawniki, przeprowadzają dzieci przez ulice. Widziałem nawet część tych programów, gdzie zomowcy włączali się w porządkowanie parków, zbierali ziemniaki podczas wykopków.

M.B.: – Z kolei zespół prof. Borgosza radził, by zamiast skupiać się na taktyce obrony – zaatakować i znaleźć innego winnego.
– Wydaje mi się, że zespół Borgosza miał większe „zasługi” niż prof. Szewczuk. Borgosz wskazał, jak skompromitować zeznania jednego z najważniejszych świadków, czyli Kuby Kotańskiego, który stał pod komisariatem przy Jezuickiej i słyszał, jak Przemyk krzyczał, gdy go tłukli. „Zasługą” prof. Borgosza był pomysł, by te krzyki bólu uznać za okrzyki karateki...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI