PASJE WOKÓŁ ''PASJI''

Wstęp

O tym, jak zobaczymy i ocenimy "Pasję" Mela Gibsona, zdecyduje nastawienie, z jakim pójdziemy do kina. Nie znalazłem takiego głosu, który byłby – w psychologicznym sensie – nieuprzedzony. Przykład tego filmu pokazuje, że widzimy to, co chcemy albo powinniśmy zobaczyć – przekonuje IRENEUSZ KRZEMIŃSKI.

Film Mela Gibsona wywołał dyskusję i rozgrzał telewizyjno-gazetowe wiadomości. Czy słusznie? Trudno to ocenić, ale równie trudno nie zauważyć, że medialna wrzawa z całą pewnością dała doskonałe wyniki marketingowe.

Ten z założenia fundamentalnie religijny film zdobył publiczność, jakiej mogłaby mu pozazdrościć niejedna produkcja usilnie kreowana przez specjalistów od marketingu na hit sezonu. Dlaczego tak się stało? Na to pytanie też można odpowiedzieć w różny sposób. Postanowiłem oprzeć się na wypowiedziach, jakie znalazły się w polskiej prasie. Trudno mówić o jakiejś próbce prasowej – przeczytałem „Politykę”, „Gazetę Wyborczą”, „Rzeczpospolitą”, „Niedzielę”, a także poświęcone filmowi wydanie krakowskich „Dobrych Nowin”.

Na ogół komentatorzy podkreślają, że przesłanie filmu Mela Gibsona może być bardzo różnie odczytane. Adam Szostkiewicz („Polityka” nr 11/2004) wręcz odwołuje się do diagnostycznego warsztatu psychologów: „»Pasja« według Gibsona jest jak psychologiczny test plam atramentowych Rorschacha. Powiedz, co widzisz, a powiem ci coś o typie twojej wrażliwości, inteligencji, osobowości. Na dodatek powiem ci coś o typie twojej religijności”. Podobną opinię wyraża w „Tygodniku Powszechnym” (nr 11/2004) ks. Grzegorz Ryś: „Oczywiście, odbiór filmu (zwłaszcza tego!) jest sprawą indywidualną i głęboko osobistą. Jednych zachwyci, innych oburzy; jednymi wstrząśnie ku nawróceniu, innych odrzuci swą dosłownością; jedni będą o nim mówić jako o »najlepszych rekolekcjach«, inni uznają go za kicz”. Ale dodaje: „Najgorsza rzecz, jaką można zrobić, to wszczynanie polemiki z tymi doświadczeniami. Z ludzkimi przeżyciami się nie dyskutuje: nie można powiedzieć człowiekowi, który płacze, że jest głupi i »powinien« nabrać dystansu do tak nieudanego widowiska”.

W tym samym numerze „Tygodnika Powszechnego” możemy też przeczytać dyskusję z udziałem ks. Adama Bonieckiego, Agnieszki Holland, Stanisława Krajewskiego, Władysława Stróżewskiego oraz publiczności. Po lekturze zapisu trudno oprzeć się wrażeniu, że uczestnicy spotkania chcieli namówić publiczność do „właściwego” potraktowania filmowego obrazu Męki Pańskiej. Dyskutanci byli surowi wobec filmu i namawiali raczej do jego krytycznego odbioru. Agnieszka Holland: „(...) nie miałam artystycznego zaufania do Mela Gibsona. Poglądy religijne reżysera też mi się nie podobają (...). W związku z tym cała otoczka »Pasji« nie budziła mojego zaufania. Ale mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że to będzie aż tak straszne”. Ks. Adam Boniecki: „Scenariusz filmu nie jest oparty na Ewangelii. Raczej na wizjach Anny Katarzyny Emmerich, mistyczki z XIX wieku. Emmerich podyktowała opis Męki Pańskiej, bardzo »ubogacający« Ewangelię”. Wypowiedź redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” jest tym ciekawsza, że przecież w tym samym numerze „TP”
ks. Grzegorz Ryś wylicza we wspomnianym już artykule ważne odniesienia akcji i treści filmu do Biblii, nie tylko do Nowego Testamentu, choć przestrzega przed traktowaniem go jako „świadectwa prawdy”.

Tymczasem dla innych kościelnych autorów film jest świadectwem. Ks. Ryszard Koper napisał w „Niedzieli” (nr 11/2004): „Znam na pamięć ewangeliczną wersję Męki Chrystusa, a Gibson bardzo wiernie oddaje tekst ewangeliczny – mimo to film trzyma w napięciu. Ten film robi wrażenie. Przemawia do serca. Słyszę szloch na sali”.

A w numerze „Dobrych Nowin” (nr 1/2004), wydanym specjalnie z okazji premiery „Pasji”, autorzy noty redakcyjnej piszą, że jeden z teologów powiedział: „Dla wielu katolików, którzy obejrzą te sceny, Msza nigdy nie będzie już taka sama. (...) Zachęcamy Czytelników do odwiedzenia kina. Mamy nadzieję, że zarówno lektura »Dobrych Nowin«, jak i obejrzenie »Pasji« pozwolą wszystkim odkryć – może na nowo, może po raz pierwszy, a może naprawdę – najważniejszą historię w dziejach świata”.

Najwyraźniej więc redaktorzy „Dobrych Nowin” traktują film Gibsona jako ewangelizujący. Tak ujmują go również przeciwnicy, na czele ze Stanisławem Krajewskim. Mówi on zarówno o ewangelizacyjnym zamierzeniu reżysera, jak i o takim właśnie wykorzystaniu filmu przez „niektóre organizacje chrześcijańskie” w USA, dla których stał się on „sztandarem i najnowszym środkiem ewangelizacji, odpowiedzią na wyzwania naszego stulecia” („Rzeczpospolita” nr 62/2004). Za realne niebezpieczeństwo autor uważa potraktowanie dzieła Gibsona jako obrazu „tego, jak było naprawdę”.
Sam uznał film raczej za kicz, choć wyznaje czytelnikom „Rzeczpospolitej”:

„Nie czuję się z tym dobrze (...), bo słyszę, że sporo osób, które cenię, przeżyło film głęboko i szczerze”. Te obawy Krajewskiego...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI