W połowie czerwca tego roku społeczność akademicka naszego kraju powiększyła się o nową postać. Z rąk samego rektora indeks Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie otrzymała So[-]phia. Dlaczego w tak nietypowym terminie? Może dlatego, że przybyła z dalekiego kraju. A może zaważyło to, że dobrze się zapowiada: jest inteligentna, szybko się uczy i łatwo dostosowuje do warunków. A na dodatek nie brak jej urody, z twarzy przypomina Avę – graną przez Alicię Vikander bohaterkę filmu Alexa Garlanda „Ex machine”. Po prostu wymarzona kandydatka na studia.
Tyle tylko, że ubrana w czarną bluzkę i elegancką długą spódnicę Sophia… to humanoidalny robot. Naszpikowana najnowszą technologią – naprawdę wiele potrafi. Samodzielnie się porusza, imituje ludzkie gesty i mimikę, rozpoznaje głos i analizuje treść rozmów. Może nawet prowadzić proste rozmowy na wstępnie zdefiniowane tematy. Jest obywatelką Arabii Saudyjskiej i, jak się wydaje, wolno jej więcej niż kobietom w tym kraju. Bierze udział w konferencjach, w telewizyjnych talk-shows, udziela wywiadów. A nawet gościła na okładce „Cosmopolitan”.
Być jak Sophia
Choć nie jest tworem doskonałym, Sophia może być obiektem westchnień... i to nie tylko fanów sztucznej inteligencji, ale także perfekcjonistów. Ci pierwsi adorują to, co posiada, drudzy zaś to, czego jej brak. Co to takiego?
Jako robot Sophia bezrefleksyjnie realizuje zainstalowane programy działania. Jeśli błądzi, to z powodu pomyłek programisty. Nie odczuwa więc ciężaru odpowiedzialności za każdy swój czyn, nie rozpamiętuje minionych potknięć, nie snuje katastroficznych wizji na przyszłość. Możliwe porażki nie spędzają jej snu z powiek. Wolna jest od tysiąca wątpliwości typu: „Jak ja wyglądam? Nie mogę się nikomu tak pokazać!”, „Co ja plotłam, powinnam się zastanowić, nim coś powiem” albo „No, nie popisałam się, stać mnie na więcej!”. Życie nie jest dla niej ciągłym, koszmarnym egzaminem. Nie doświadcza lęku przed krytyką, który każdy dzień perfekcjonistów przemienia w piekło, odbierając im pogodę ducha, a nawet chęć życia. Wiele by dali, by narodzić się kimś takim jak Sophia i nie przeżywać ciągłych wahań samooceny ani poczucia winy.
Niekochane, bo niedoskonałe
Sophia „narodziła się” w firmie Hanson Robotics z Hongkongu. Specjaliści wyposażyli ją w najnowsze zdobycze technologii i z pewnością nadal będą doskonalić. Jeśli coś będzie szwankować, robot trafi do serwisu albo powstanie jego nowa wersja – jak w piosence Kasi Klich: „Znów się zepsułeś i wiem, co zrobię, zamienię ciebie na lepszy model”.
POLECAMY
Niektórzy rodzice też by tak chcieli. Szczególnie ci niezadowoleni z możliwości swego dziecka, a zarazem pragnący, by zaszło daleko, wysoko i miało znaczące życiowe osiągnięcia. Tacy są rodzice perfekcjonistów – często marzą, by dziecko stało się lepszą wersją ich samych. Poddają dziecko próbom ponad jego siły. Każą mu zmagać się z własną naturą, a na dodatek walczyć o ich miłość. Kult sukcesu bezwiednie napędzają lękiem przed porażką. W efekcie dziecko dąży nie tyle do ujawnienia swych umiejętności, co próbuje uniknąć kompromitacji i krytyki.
Jak zarażamy nasze dzieci lękiem przed porażką? Ten mechanizm uchwycili brytyjscy badacze – Sam Sagar i Dawid Lavalle. Przeprowadzili pogłębione wywiady z nastoletnimi sportowcami i ich rodzicami. Choć młodzi ludzie uprawiali różne dyscypliny, jedno ich łączyło – silna obawa przed niepowodzeniem. Badacze byli ciekawi, jak reagują ich rodzice – zarówno przed zawodami, w ich trakcie, jak i potem. Okazało się, że wszyscy rodzice stawiali swoim pociechom wysokie wymagania. Często powtarzali: „Unikaj błędów”, „Wygrywaj zawody”, „Spinaj sport z nauką”. Dodatkowo stale kontrolowali swe dzieci, towarzyszyli im na zgrupowaniach, rozmawiali z trenerami, analizowali strategie przeciwnika, byli zawsze blisko. Wygrane zawody kończyły się rodzinnym świętem, natomiast po porażce zapadała wymowna cisza, od rodziców wiało emocjonalnym chłodem, pojawiały się kary i sankcje. Sami młodzi sportowcy powtarzali jak mantrę: „Rodzice mają prawo gniewać się na mnie. Liczyli na mnie, a ja ich zawiodłem”.
Utrata uznania, szacunku ze strony rodziców to dotkliwy środek represji. Dziecko czuje się samotne i porzucone; ma poczucie, że przynosi tylko wstyd. Szuka więc schronienia we własnym wnętrzu. W późniejszym życiu taka osoba uważnie bada otoczenie. Wielokrotnie upewnia się co do właściwego sposobu postępowania. Pełna lęku wygląda sygnałów niezadowolenia ze strony otaczających ją ludzi. Wciąż się tłumaczy. Nawet gdy zna język obcy, niechętnie konwersuje, bo przecież może czegoś nie zrozumieć. Ma wiele pomysłów, ale boi się je wdrażać. Lęka się, że bliscy – mąż, przyjaciel, współpracownik – rozczarowani, odwrócą się od niej, tak jak kiedyś zrobili to rodzice. A ona zostanie sama – niekochana, niechciana, bo niedoskonała.
Trzy maski
Kanadyjscy psychologowie Paul Hewitt i Gordon Flett wyróżnili trzy formy perfekcjonizmu: zorientowany na „ja”, skoncentrowany na innych oraz uwarunkowany społecznie. Wyobraźmy sobie, że każdą z tych tendencji uosabia konkretna postać: Anna, Marta i Piotr. Anna wiele, często zbyt wiele, wymaga od siebie. Zawsze jest nienagannie ubrana i przygotowana, nie pozwala sobie na najmniejszy błąd. Zarazem dostrzega w sobie mnóstwo braków i za wszelką cenę stara się je ukryć przed innymi. Marta z kolei ma wyśrubowane oczekiwania wobec otoczenia. Zawsze wie, co i jak powinno być zrobione – oczywiście na najwyższym poziomie. Niestety, świat nie jest doskonały, dlatego na jej twarzy często gości grymas niezadowolenia.
Nawet w domu nie potrafi wyluzować: zamiast cieszyć się i po prostu być z rodziną, denerwuje się, bo a to szafka niedomknięta, a to plama na podłodze, córka dostała ocenę tylko dobrą, a przecież stać ją na więcej! Piotr z kolei jest przekonany, że to ludzie wiele od niego oczekują, wciąż odczuwa presję z ich strony. Żyje w przeświadczeniu, że tylko będąc doskonałym, zyska akceptację innych. Stara się więc wyprzedzać ich oczekiwania i nieba im przychylić.
Wyobraźmy sobie, że te postacie spotykają się. Anna się uśmiecha, skrywając w ten sposób brak pewności siebie. Marta taksuje ją wzrokiem. Choć nic nie mówi, Anna dostrzega w jej spojrzeniu naganę i myśli: „Znów coś ze mną nie tak!”. Nawet gdyby inni obsypali ją komplementami i tak czułaby się beznadziejna. Milczy więc, wsłuchując się w oznaki niezadowolenia płynące od Marty. Ta zaś na wszystko narzeka: że praca nie taka, w telewizji nic ciekawego, a sprzedawcy na każdym kroku ją oszukują. Piotr okazuje współczucie i stara się coś poradzić. Próbuje zabawiać obie kobiety, gotów spełnić wszelkie...