NIE ''CO'', ALE ''JAK''

Wstęp

O słabej sprawności intelektualnej nie da się powiedzieć w sposób pozytywny ani nawet nienacechowany.Większość wyrażeń opisujących to, co najbliższe człowiekowi, ma charakter wartościujący – dowodzi KATARZYNA MOSIOŁEK-KŁOSIŃKA.

Jakiś czas temu na parkingu przed jedną z prywatnych szkół podstawowych w Warszawie pewien tatuś, odwożąc swą pociechę na lekcje, skrócił sobie drogę i przejechał przez trawnik. Widząca to nauczycielka zwróciła mu uwagę, na co on odparł bezceremonialnie: „A co to, k..., mój trawnik?”. Tę krótką wymianę zdań natychmiast podsumował syn niefrasobliwego kierowcy: „Jeden zero dla taty!”. Taka reakcja kilkuletniego dziecka jest niewątpliwie przejawem i wynikiem różnych negatywnych zjawisk, jakie współcześnie zachodzą w Polsce. Może świadczyć także o tym, że chłopiec uznał nauczycielkę za przeciwnika, szkołę zaś za teren walki. „Jeden zero” bowiem to rezultat meczu, czyli rywalizacji, której uczestnicy są traktowani jako rywale, nie zaś na przykład – partnerzy.

Używając wyrażenia sportowego, uczeń w pewien sposób się zdradził: ujawnił niechcący swój stosunek do nauczycieli i do szkoły. Język może zdradzać jednak nie tylko sądy i oceny poszczególnych ludzi – może odkrywać utrwalone od wieków i przekazywane z pokolenia na pokolenie przekonania całych narodów. W języku bowiem, szczególnie w jego odmianie potocznej, został „zapisany” stereotypowy – uproszczony i wartościujący – sposób patrzenia „zwykłych” ludzi na świat. Gdy ktoś stwierdził, że kolega go „ocyganił”, niechcący ujawnił i powielił utrwalony od dawna obraz Cygana jako reprezentanta narodu oszustów. Używając takich wyrażeń, jak „Ty świnio!” czy „On całkiem zszedł na psy”, „uruchamiamy” zakrzepłe przekonania, że świnia i pies są zwierzętami nieczystymi. Oczywiście na podstawie pojedynczych słów nie można wyciągać wniosków dotyczących systemu wartości osoby, która ich użyła, i wszystkich Polaków.

O polszczyźnie potocznej mówi się często, że jest antropocentryczna. Dotyczy rzeczywistości najbliższej człowiekowi, gdyż odzwierciedla sposób patrzenia na świat „szarego człowieka”, a w centrum jego zainteresowań znajduje się przecież on sam. W słownictwie potocznym najwięcej jest zatem wyrażeń opisujących to, co najbliższe człowiekowi – jego cechy (wygląd, intelekt, charakter), zainteresowania, stany psychiczne i relacje z innymi ludźmi. Większość z nich ma charakter wartościujący. A im ważniejsza wydaje się jakaś cecha, tym więcej istnieje wyrażeń opisujących ją. Na przykład o sprawności psychicznej i intelektualnej możemy mówić na 155 sposobów (tyle zwrotów notuje „Słownik polszczyzny potocznej” J. Anusiewiczai J. Skawińskiego, wydany przez PWN w 1996 roku).

Interesujące są proporcje wyrażeń odnoszących się do cech uznawanych za pozytywne w stosunku do słów nazywających zjawiska oceniane ujemnie. Spośród 155 sposobów opisywania sprawności intelektualnej tylko 9 to określenia osób inteligentnych. Wszystkie pozostałe (146 zwrotów) to nazwy odnoszące się do ludzi niesprawnych umysłowo (chorych psychicznie) bądź związane z niskim poziomem inteligencji. Co ciekawe, o słabej sprawności intelektualnej nie da się powiedzieć w sposób pozytywny ani nawet nienacechowany – wszystkie określenia wyrażają lekceważący lub pogardliwy stosunek do ludzi będących nosicielami tej cechy (np. „bezmózgowiec”, „głupi jak but”, „dureń”, „głąb”, „matoł”, „osioł”, „zakuta pała”, „półgłówek”, „tłuk”). O osobach inteligentnych zaś mówimy na ogół z podziwem (np. „bystrzak”, „ma głowę na karku”, „ma łeb”, „łebski”, „orzeł”), ale istnieje także określenie pogardliwe – „jajogłowy”. Zatem proporcje wyrażeń opisujących cechy postrzegane jako negatywne w stosunku do ocenianych dodatnio zdają się wskazywać, że wolimy mówić o tym, co nas śmieszy i czym pogardzamy, niż o tym, co podziwiamy.

Wiele informacji o obrazie świata utrwalonym w języku da się wyczytać także z budowy wyrażeń potocznych. Warto zatem przyjrzeć się nie tylko temu, co jest reprezentowane w języku, lecz także temu, jak jest ono reprezentowane, nie tylko temu, o czym mówimy, lecz także – jak o tym mówimy.
Jednym ze sposobów określania ludzi mało inteligentnych jest posługiwanie się nazwami zwierząt, na przykład „osioł”, „baran”, „ptasi móżdżek” czy „głupia gęś”. Okazuje się, że wyrazy „zwierzęce” w ogóle służą w polszczyźnie potocznej do pogardliwego nazywania ludzi, których oceniamy negatywnie. O kimś złośliwym mówi się „małpa”, o naiwnym „jeleń”, ludzi podłych określa się mianem „świń” czy „bydląt”, a kobietę ciężką i niezgrabną nazywa się „krową”. Nie da się natomiast opisać jakiejś cechy negatywnej za pomocą wyrazu odnoszącego się do człowieka. Wręcz przeciwnie – wszystko, co „ludzkie”, zostało zarezerwowane do określenia pozytywnych wartości moralnych.

O ludziach, których etykę oceniamy wysoko, mówi się: „człowiek przez duże C”, „zachował się po ludzku”, „wyrósł na ludzi”. Sobie (ludziom) przypisujemy zatem cechy pozytywne, podczas gdy negatywnych jakby nie chcemy u siebie zauważyć – przypisaliśmy je zwierzętom po to zresztą, by za ich pomocą nazwać w końcu ludzi. Wyrażenia „głupia gęś”, „kura domowa” czy „łżesz jak pies” nie służą przecież do nazywania ptaków i czworonogów, lecz ludzi właśnie.
W zasadzie każda inn...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI